Z każdą falą protestów odzyskujemy fragment zawłaszczonego języka.
Chciałabym już nie musieć pisać o aborcji

Feminizm, popkultura i koszulki w paski
Z każdą falą protestów odzyskujemy fragment zawłaszczonego języka.
W kilku punktach spróbuję napisać wam, dlaczego uważam, iż walka o utrzymanie tzw. “kompromisu” nie ma sensu. Z punktu widzenia społecznego, politycznego, tego, jak się walczy o prawa człowieka i tego, jak wygląda dynamika protestów.
To, co się w tej chwili dzieje to początek końca wszechwładzy kościoła w Polsce. Mam więcej niż nadzieję, że tak jest i biorę pełną odpowiedzialność za te słowa. Coś w nas pęka.
Skończyło się udawanie, że coś takiego jak kompromis w sprawie aborcji kiedykolwiek istniało. Władza odkryła karty do końca, pokazując jak bardzo ma nas w dupie. W środku pandemii, w dniu, w którym zdiagnozowano ponad 12 tysięcy nowych chorych na Covid-19, nie ma ważniejszych spraw w tym kraju, niż zakazywanie aborcji. To dogodny czas, bo nie możemy protestować tak, jak robiłyśmy to regularnie od czterech lat.
Walka z aborcją to walka z seksualnością kobiet. Walka z edukacją seksualną to walka z jakąkolwiek seksualnością, ale przede wszystkim przyzwolenie na krzywdę, którą łatwiej zadawać osobom, niemogącym się bronić i nie potrafiącym się skarżyć, bo wiąże je nie tylko niewiedza ale i wstyd.
My wiemy, że tu wcale nie chodzi o aborcję, prawda? Tu chodzi o kontrolę nad kobietami i pokazanie nam, gdzie nasze miejsce.
Nie zrobią tego? Zrobią. Pozwolimy im na to?
Szczerze mówiąc mam dość słuchania o tym, że skrajności napędzają skrajności.
A dokładniej, co robi z nami zakaz aborcji nazywany kompromisem.
To jest taka refleksja na czym ten świat stoi. Niby nic odkrywczego, a jednak. Całe życie na facepalmie. I może byłoby śmiesznie, gdyby nie było wcale.