Nie bez przyczyny, gdy jest się w ciąży, mówi się, że jest się przy nadziei. Będąc w chcianej ciąży masz nadzieję, musisz mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Inaczej przez te długie miesiące odchodziłabyś codziennie od zmysłów.
Nie wiem skąd dokładnie wywodzi się ten przestarzały związek frazeologiczny, ale mam pewne podejrzenia, że za jego popularnością mogła stać wysoka śmiertelność okołoporodowa w poprzednich stuleciach. Gdy medycyna była bezradna, niedostępna albo zwyczajnie niezainteresowana czymś takim jak rodzenie dzieci, cóż innego niż nadzieja nam zostawało? Historię wydawania na świat dzieci gatunku ludzkiego można by w skrócie nazwać „Długim trwaniem w nadziei, że matka i dziecko wyjdą z tego żywe”.
Mamy XXI wiek w Polsce i okazuje się, że nadzieja może być jedynym co nam pozostaje. To jest bardzo, bardzo mało. Mogą mówić, że ona jest wszystkim, ale tak naprawdę jest niczym. Nie jest magią, naprawiającą chore prawo, które w decydującym momencie może decydować o twoim być albo nie być. Nie jest magią, która naprawi sumienia lekarzy. Naprawi strach.
Strach jest jedyną rzeczą, której należy się bać – słyszałam w jakiejś bajce, którą ogląda moja córka. Ich strach.
Ich strach przed odpowiedzialnością wobec nieludzkiego prawa. Ich strach przed wydumaną odpowiedzialnością za śmierć nienarodzonych. Ich strach przed utratą kontroli nad nami. Ich strach, którym nas zarażają
Gdy otwieram strony internetowe z wiadomościami też autentycznie się boję. Moje państwo ma krew na rękach. Krew osób, które mw nadziei na ratunek, uciekły ze swoich ogarniętych konfliktami krajów, i umarły z zimna i wycieńczenia w lasach na naszej granicy. Krew dzieciaków LGBTQA+, które zaszczute popełniają samobójstwa. Krew kobiety, która zmarła na sepsę w szpitalu w Pszczynie, bo lekarze nie chcieli usunąć płodu, który i tak miał umrzeć. Czekali aż sam obumrze, bo tak każe prawo. Jeśli to nie jest nieludzkie, to jak inaczej możemy to nazwać?
Nadzieja jest siłą napędową ludzkości. Bez niej pewnie nie zaszlibyśmy tak daleko. Ale to jest tak mało. Tak bardzo mało w świecie, który teoretycznie oferuje nam dużo więcej. Gdy teoretycznie nie musisz żyć tylko nadzieją, bo wiesz, że pomoże ci medycyna.
Ale polskie państwo chce zrobić ci psikusa. Niedawno w końcu było to szatańskie halloween.
Zakaz aborcji zabija. Aborcja ratuje życie.
Parę lat temu część osób jeszcze zżymała się na takie hasła, ale dziś trzeba być nieczułą istotą albo istotą żyjącą pod kamieniem, żeby twierdzić inaczej. Tamta dziewczyna, Izabela, mogłaby żyć, gdyby nie zakaz aborcji. Aborcja mogła uratować jej życie.
Trzeba mieć mnóstwo nadziei, żeby świadomie zdecydować się na ciążę. Więcej niż kiedyś. To jest na maxa przerażające. Na maxa przerażające jest też to, że nadzieja się kończy. Kończy się nasza nadzieja na to, że jesteśmy w stanie zatrzymać fanatyków przed kolejnymi planami zaostrzenia zakazu aborcji. Właśnie w Sejmie pojawił się kolejny projekt kolejnych fundamentalistów zrównujący aborcję z morderstwem i przewidujący karę 25 lat za przerwanie ciąży.
Jak tu mieć nadzieję? Jak tu mieć nadzieję, gdy myślisz sobie, że nawet kiedy masz pieniądze na aborcję za granicą, na nic ci one, gdy nagle w chcianej ciąży trafisz do polskiego szpitala z obumierającym płodem, który zagraża twojemu życiu? No jak?
Zawsze sobie poradzimy? Nie zawsze.
Możemy sobie pomagać. Organizować wyjazdy zagranicę, sprowadzać tabletki, ale są takie sytuacje, jak tej kobiety, Izabeli, kiedy nie jesteśmy w stanie pomóc sobie wzajemnie, gdy zawiodło nas państwo. A państwo zawodzi nas na całej linii.
Oczywiście, że będziemy mieć nadzieję. To silniejsze od nas. Będziemy zachodzić w ciąże i będziemy pewnie znów protestować. To jednak nie zmienia faktu, że nadzieja to za mało.
Moją największą nadzieją jest to, żeby nie musieć jej aż tyle mieć.