Chciałabym już nie musieć pisać o aborcji. Bo ile można? Jest noc, właśnie udało mi się położyć dziecko spać, i naprawdę wolałabym obejrzeć jakiś serial. Właściwie to odwlekałam pisanie tego tekstu od tygodnia, bo nie mam już siły. Wszystkie nie mamy już siły o tym myśleć, mówić i krzyczeć na ulicach, ale ciągle musimy. I musimy przesuwać tę debatę na naszą stronę, odzyskiwać język, bo ta walka trwać będzie jeszcze długo.

Nie, nie wygrywamy. Widzimy jak jest.

Ale za każdym razem, gdy władza mocniej nas dociska, w debacie wokół aborcji coraz mniej jest kompromisów. Z każdą falą protestów odzyskujemy fragment zawłaszczonego języka. Nie w głównym nurcie ma się rozumieć, ale dla siebie. Dla tych wszystkich osób, które przechodzą drogę od oczywistości kompromisu, w którym wzrastały do tego, że oczywisty powinien być po prostu dostęp do aborcji, jak do normalnego zabiegu medycznego.

Wiecie co to jest? To jest kapitał na przyszłość. Kapitał dla zmian, które kiedyś nadejdą, bo w końcu je wywalczymy. I jak wywalczymy, to nie tylko trochę. Język, którym mówimy o aborcji jest w tej walce równie ważny jak wszystkie działania aktywistek i aktywistów.

Kilka lat temu wypowiedź Jurka Owsiaka o tym, że kompromis funkcjonował, a on nie jest świrem, żeby mówić, że aborcja ma być na pstryknięcie, byłaby przeźroczysta. Zupełnie neutralna. Skrytykowało by ją może kilka znanych feministek, a może i nie, bo przecież Owsiak jest fajny i nasz (i gdy parę lat temu mówił głupoty o tym, że Krystynie Pawłowicz pomogłoby jakby miała trochę seksu, to też nie było jakiegoś wielkiego oburzenia). A dzisiaj nas naprawdę wkurzył i kto wie, może zrozumie, że głupoty gada. I nie chodzi nawet o to, że on jest za kompromisem. Chodzi o to, jakiego używa języka.

Jeszcze cztery lata temu “aborcja legalna, bezpieczna i rzadka” była naszym językiem. Rzadka, bo przecież jeśli nie powiemy, że aborcji powinno być jak najmniej, bo to znaczy, że jesteśmy jakieś niepoważne. Jeszcze rok temu wielu osobom po naszej stronie barykady przechodziła przez usta kłamliwa fraza “aborcja eugeniczna”.

Każda osoba, która w jakikolwiek sposób, myślą, mową czy uczynkami, angażowała się w protesty przez te wszystkie lata ma swoją drogę. To ewolucja poglądów i odzyskany język każdej jednostki z tego tłumu oznacza społeczną zmianę. 

Odzyskujemy język za każdym razem, gdy robi się nam niedobrze, kiedy politycy prawicy stawiają płody ponad kobietami. Słowa mają moc. Oni wiedzą o tym bardzo dobrze. W końcu wprowadzili do naszego słownika ponad dwadzieścia lat temu te “dzieci nienarodzone” od poczęcia. No i w ogóle “poczęcie”, które brzmi tak wzniośle, nie to, co jakieś tam biologiczne “zapłodnienie”.

Z każdą falą protestów, dla coraz większej liczby osób, ten oczywisty, domyślny język debaty o aborcji, który nam narzucono, brzmi kłamliwie, krzywdząco i śmiesznie. I niech to się dzieje. Potrzebujemy zmiany w nas, żeby nie było tak, że gdy PiS w końcu odejdzie, ktoś łaskawie “da” nam jakiś kolejny kompromis, który jak widzimy okraja się bardzo łatwo, i powie, że przecież tego chciałyśmy.

Wiecie jaka byłaby najlepsza ustawa aborcyjna? Taka, której nie ma. Chciałam napisać to już jakiś czas temu, kiedy to do mnie dotarło, ale się bałam. Co tylko potwierdza, jak opresyjny jest wgrany nam software myślenia o debacie aborcyjnej – cenzurujemy się same. Ale dziś Natalia Broniarczyk wrzuciła na instagrama post z czystą kartką, która symbolizuje brak specjalnej ustawy, bo taka ustawa zawsze jest ustawą antyaborcyjną, i boję się mniej. Wystarczyłaby depenalizacja w kodeksie karnym i uregulowanie w ustawie o ochronie zdrowia, tak jak się reguluje inne zabiegi medyczne. To naprawdę byłby wyraz zaufania do osób w ciąży. Bo to one wiedzą, czy chcą urodzić, czy potrzebują aborcji i one wiedzą, czy jest za późno. 

Za mojego życia nie było w Polsce legalnej aborcji. To znaczy skończyła się, gdy miałam dziesięć lat, zbyt mało żeby mnie to dotyczyło, więc dla mnie nie było jej wcale. To tak jakby przez całe życie mój kraj nie ufał mi, że potrafię sama decydować o sobie. To tak jakbym przez wszystkie te lata wciąż miała dziesięć lat.

3 thoughts on “Chciałabym już nie musieć pisać o aborcji

  1. Tak, tak, tak! Narracja na temat aborcji i pojecia, ktorymi sie operuje w tym temacie – najwyzszsy czas to zmienic, przeniesc fokus z „zycia poczetego”, na kobiete.
    I najwyzszy czas przesunac granice tego, co polityk/osoba publiczna moze powiedziec (i jak) , a za co powinien spotkac jego/ja co najmniej totalnyostracyzm, w strone przyzwoitosci.
    Dziekuje Ci za ten tekst!

  2. Tak! To jedyny pozytywny skutek tego, co się obecnie dzieje (o ile w ogóle można tak powiedzieć): że wreszcie mogę nie tylko tak myśleć, ale też o tym mówić, że na nowo otworzyła się dyskusja i nagle okazało się, że ten rzekomy kompromis jednak nie jest dla wszystkich tak święty, jak dotychczas zwykło się mówić.

    Bycie w ciąży jest dla wielu osób dostępne „na pstryknięcie”. Nikt nie pyta, czy dana kobieta jest dostatecznie dojrzała, by być matką, czy nie skrzywdzi już urodzonego dziecka, czy ma mu coś sensownego do przekazania. Nikt nie każe jej tego udowadniać, tłumaczyć się ze swoich kompetencji do podjęcia decyzji o macierzyństwie. Może w końcu nadejdą czasy, kiedy nie będziemy się też musiały tłumaczyć z wyboru niebycia matkami, czy to w ogóle, czy po prostu w danym momencie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top