To, co się w tej chwili dzieje to początek końca wszechwładzy kościoła w Polsce. Mam więcej niż nadzieję, że tak jest i biorę pełną odpowiedzialność za te słowa. Coś w nas pęka.

Te protesty są o aborcji, nie zapominajmy o tym ani przez chwilę, żeby nie zniknął nam z oczu cel. Ale są też przeciwko wszechmocy polskiego kościoła katolickiego. Przy czym ta moc jest iluzoryczna.

[Tylko przypomnę, że to z kościołem, a nie z kobietami, rząd zawarł “kompromis” aborcyjny w 1993 roku. To była cena za pomoc w obaleniu komuny. I był to dopiero początek.]

Kościół jest w nas. Warto o tym pamiętać, jeśli jesteś osobą wierzącą i czujesz dysonans między tym, że nie podoba ci się polityka, którą KK w Polsce pragnie współtworzyć a własną wiarą. To cholernie trudne. Ale nie będę się tu mądrzyć, bo nie znam się na wierze, nie pamiętam już jak to jest wierzyć, są osoby, które opowiedziałyby o tym lepiej. Wiem tylko, jak to jest żyć w kraju, w którym wiara w ten jeden kościół i przyzwolenie na to, by jego zasady dotyczyły wszystkich, jest domyślna.

Kościół jest w nas aż za mocno. Jest z tyłu naszych głów, nawet jeśli dawno już nam do niego daleko. Jesteśmy w polski kościół uwikłane i uwikłani.

To bardzo skomplikowane. Wiem, że dla wielu osób dysonans poznawczy jest cholernie trudny do przeskoczenia tak hop siup jak się skacze przez płot. I to jest moc kościoła. To jest jego rząd dusz. Ten powszechny strach, że jak np. nie ochrzczę dziecka, nie wezmę ślubu kościelnego, a już nie daj boże (sic!) pójdę protestować pod kurią, bo ukrywają pedofili albo wpływają na polityków tak, że ci chcą pozbawić nas naszych praw, to spotkają mnie poważne reperkusje społeczne. Nawet jeśli w wielu katolickich domach od lat po cichu krytykuje się kler, z tyłu głowy wszyscy mają przekonanie, że nie da się z jego wpływami nic zrobić.

Patriarchat trwa tak długo i tak dobrze się miewa tylko dzięki temu, że jego najlepszymi strażniczkami są kobiety, które dyscyplinują inne kobiety, w przekonaniu, że uległa postawa wobec systemu, w którym to mężczyźni dominują, przyniesie im profity. Profity to np. (pozorne) poczucie bezpieczeństwa, poklepanie po pleckach, czasem stwierdzenie, że nie jesteś taka jak inne dziewczyny. Ochłapy z pańskiego stołu. Grzanie się w odbitym blasku. Nie zawsze do końca uświadomione.

Tak samo jest z kościołem katolickim. Ten kościół nie ma już aparatu przymusu, którym mógłby trzymać wyznawców (poddanych) za mordy, jak jeszcze kilkaset lat temu. Ma za to strażników i strażniczki i to nie zawsze muszą być osoby mocno z nim związane. Właściwie nie muszą być nawet wierzące. Dyscyplinować możesz się w sumie sam/sama. Myślą, mową i uczynkiem.

To jest właśnie ten rodzaj zinternalizowanego strachu przed kościołem, który siedzi w nas tak mocno, że wydaje się nam, iż oni wciąż mogą nas palić na stosach. NIE MOGĄ. Żaden inkwizytor nie przyjedzie do naszej wioski polować na czarownice, jak Bernard Gui w “Imieniu Róży”. Oni naprawdę nie mają nad nami żadnej władzy oprócz tej, którą sami sobie wmawiamy.

Dlatego tak bolą nas pomazane figury i kościoły, chociaż to kamienie, nie ludzie. Uznajemy te figury i kościoły za nasze, uważamy że należy im się szacunek. Ja to po części rozumiem. Bo te kościoły powinny należeć do wiernych. Tylko czy naprawdę należą? Czy nie należą może do tych książąt udzielnych w czerni, fiolecie, purpurze (to w końcu skończenie feudalna instytucja)? Wraz z ludzką zawartością, której ci książęta mówią, jak ma żyć? I mówią, jak żyć także tym, którzy z tymi kościołami nie chcą mieć nic wspólnego, a tutaj to już MAMY PROBLEM.

Myślę sobie, że początek wszechwładzy kościoła w Polsce nastąpi wtedy, gdy sobie to uświadomimy. Chyba właśnie sobie to uświadamiamy. To nie znaczy, że nagle ich rząd dusz runie, a na pewno nie runą jego wpływy polityczne. Nie dziś. Ale zaczynam odliczanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top