Dziewiąty miesiąc. 37. tydzień. To chyba dobry czas na drugą część dzienników ciążowych, bo rozwiązanie zaraz już.

Im dalej w las, tym robi się dziwniej i straszniej. Zaczynam myśleć, co też myśmy najlepszego zrobili. Dociera do mnie, że ona naprawdę zaraz się urodzi i nie ma zmiłuj. Będziemy mieć dziecko. Z drugiej strony myślę sobie, że mogłaby się już urodzić, ten dzień mógłby w końcu nadejść, bo jestem tej małej bardzo ciekawa.

Szkoła rodzenia – temat rzeka. Zapisaliśmy się na cotygodniowy kurs trwający bite półtora miesiąca. Było blisko i w dodatku na NFZ. Już po pierwszych zajęciach Jarek stwierdził, że będziemy mieć po tej szkole traumę. I ma rację. Pani położna prowadzi zajęcia chaotycznie i gubi się w dygresjach, ale to jeszcze jakoś mogę znieść. Nie mogę znieść: kilku patriarchalnych tekstów (a mało co wkurza mnie tak, jak patriarchalne teksty, zwłaszcza z ust innej kobiety), przemycanego między wierszami negatywnego osądu kobiet, które biorą znieczulenie i traktowania nas z wyższością, jakbyśmy dziećmi w podstawówce byli. Bo gdy po raz piętnasty słyszę, że „kobiety teraz to mają zbyt dużo wiedzy (ciągle siedzą na tych forach), a jest im to zupełnie niepotrzebne, bo powinny się słuchać położnej” to mam ochotę zabić się własną pięścią. Ja rozumiem, że rodzące, które nie chcą współpracować z położną utrudniają i jej pracę i swój własny poród, ale do cholery, można by to przekazać inaczej niż z góry zakładając naszą złą wolę. No i mogłaby nas chociaż zapytać, czy rzeczywiście siedzimy na tych forach dla mam i nasiąkamy szarlatanerią. Ja na ten przykład nie wpędziłam w takich przybytkach nawet godziny. Kiedyś przez kilka dni obserwowałam fanpage „beka z forów dla mam”, ale odlajkowałam, bo nie byłam w stanie znieść takiej ilości przerażającej prawdy o społeczeństwie.
To tyle w temacie gorzkich żali. Z tematów przyjemniejszych, najważniejsza rzecz, którą wyniosę ze szkoły rodzenia: nie ma to, jak porządna lewatywa.

Kupiliśmy łóżeczko. Trust me, i’m an indżynir. Czyli nigdy więcej nie zamawiam używanych mebli, które trzeba złożyć. Zabrakło trzech rodzajów śrubek i instrukcji obsługi. Mój mózg stanął na wysokości zadania i rozgryzł, które części z którymi powinny się łączyć, ale niestety nie potrafił już wyprodukować brakujących śrubek. Złożone łóżeczko zachwiało się więc w naszych rękach, a dzieła rozkładu dopełniły koty. Na szczęście sprzedawca okazał się bardzo w porządku: odnalazł zaginioną instrukcję montażu i śrubki, a te, których nie znalazł, dokupił i dosłał. Łóżeczko zostało złożone. Teraz usiłujemy nauczyć koty, że nie wolno w nim spać.

Przez miesiąc żyję w napięciu. Odwróci się, czy się nie odwróci. Bo się mała dzielnie trzyma głową w górze i jak się nie przemieści do 36. tygodnia to cesarskie cięcie. I tak jak na początku ciąży nie wyobrażałam sobie w ogóle, że mogłabym rodzić naturalnie (bo mi żyłki w oczach popękają, bo umrę i w ogóle), tak teraz bardzo chcę żeby się jednak odwróciła. To naprawdę zadziwiające, jak wiele spokoju i zrozumienia dla własnego ciała spływa na mnie w tej ciąży. Jest to, przyznam, nieco przerażające, bo ja znam siebie i wiem, że powinnam panikować, a nie udawać mistrzynię Zen. Tymczasem wydaje mi się, że mogę być jedną z tych kobiet, z których dziecko po prostu wyleci. Jak poćwiczę z kosmicznym balonikiem, to już na pewno. Takie nastawienie wcale nie jest super.

No i się odwróciła.

Czy ja napisałam wyżej, że mam wiele zrozumienia dla własnego ciała? Otóż zrozumiałam w końcu, czym jest zgaga, o której słyszałam tylko w reklamach. I to taka zgaga niemal do porzygu, przez którą nie mogę spać. Mówię Jarkowi: czuję się jakbym miała kaca, a przecież nie piję, to chyba jest zgaga. Jarek mówi: jak możesz aż tak nie znać swojego ciała, że nie rozpoznajesz zgagi? Otóż znam je bardzo dobrze. Wiem, że nigdy w życiu jej nie miałam, to skąd mam wiedzieć, jak to jest. Wiem tylko, jak to jest mieć kaca.

Nie wiem za to nic o byciu matką. Jak świetnie powiedziała Jemima Kirke w tym wywiadzie, to dwie zupełnie różne rzeczy, ta matka i kobieta w ciąży. Tymczasem nasza kultura, nasze społeczeństwo i niestety przede wszystkim nasze rządy tak bardzo utożsamiają te dwa stany. Po to, by sprawować kontrolę nad kobietami, jako przyszłymi lub potencjalnymi matkami (bo matką przecież nie jest się dla siebie, ani dla dziecka, tylko dla państwa lub społeczeństwa). W naszym języku kobieta w ciąży prawie nie istnieje, istnieje przyszła matka, a właściwie to jaka tam znowu przyszła, matka i już od momentu zapłodnienia. Tymczasem ja jeszcze nic nie wiem o byciu matką. Wiem za to, co będę opowiadać młodej, gdy będzie pytać co robiła i gdzie była, gdy była w moim brzuchu (nie mówcie, że nie pytałyście o to swoich matek). Otóż w brzuchu wychodziła na ulice, by protestować w obronie praw kobiet. Urodzę dziecko barykad.

Pojechaliśmy do dzieciowego supermarketu. Mieliśmy tylko obejrzeć sprzęty i zamówić je później w internecie, używane jeśli się da, ale po historii z łóżeczkiem, miałam już dość. Wydaliśmy majątek (kiedy płacisz na dwie karty i z przejęcia zapominasz pinu, wiedz że wydajesz majątek) i ledwo domknęliśmy bagażnik. To dziecko jeszcze się nie pojawiło, a już tyle kosztuje. Stwierdzam, że koty są o wiele tańsze w utrzymaniu. Zanim po nie pojechałam, musiałam kupić tylko transporter.

Ciąża to czas, gdy dowiadujesz się o niesamowitej wręcz liczbie gadżetów, których istnienia nigdy byś nie podejrzewała. Na przykład o specjalnej poduszce dla ciężarnych, która ułatwia spanie na lewym boku (dowiadujesz się też, że powinnaś spać na lewym boku, bo z prawej strony jest żyła, na której nie powinnaś spać). Albo o baloniku rozciągającym krocze, żeby je przygotować do porodu. Poduszka uratowała mi kręgosłup, który niemiłosiernie dawał mi w kość, więc bardzo sobie ją cenię. Próbuję znaleźć informację, czy balonik da się później przerobić na zabawkę erotyczną, ale nigdzie nic takiego nie piszą.

fot. Beata Ratuszniak

3 thoughts on “Dzienniki ciążowe #2

  1. Szkoła rodzenia przydała mi się do jednej najważniejszej rzeczy. Wiedziałem, kiedy nie ma na co czekać, tylko trzeba jechać. Ten korek że śluzu co wypadł, ten pietwszy sygnał porodu… Warto było chodzić.

  2. Ten moment, w którym patrzysz w oczy istocie, która przez ostatnie miesiące rozpychała się w Twoim wnętrzu, jest jedną z najbardziej metafizycznych rzeczy, jaką w życiu przeżyłam. Wciąż nie mogę uwierzyć, że Ono wyszło z mojego brzucha.

    W sumie wyprawka dla kotów też może przybrać absurdalne rozmiary, jeśli się na to pozwoli. Transporter to wersja minimum. No i dzieci potrzebują ubrań oraz pieluch.

    Ps. Jeśli chcesz karmić piersią, to nie ma czegoś takiego jak „za dużo wiedzy”.

    1. W ogóle nie ma czegoś takiego, jak za dużo wiedzy!
      Nasza wyprawka dla kotów szybko przybrała wielkie rozmiary, zaczynając od drapaka, kociej budki i legowiska… którymi oczywiście wzgardziły, bo najlepszy był karton po zakupach. Podobno dzieci też potrafią okazać podobną wzgardę rodzicielskim staraniom 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top