A kiedy ślub? A kiedy dziecko? A kiedy drugie? Wścibskie pytania rodziny przy świątecznym stole. Skąd my je znamy? Skończyłam już czterdzieści lat, mam męża i dziecko, i słyszę coraz rzadziej, ale mało kto jest bezpieczny, póki teoretycznie znajduje się w reprodukcyjnej grze. Kiedyś zapytałam koleżankę, mamę trojaczków (samych chłopców): „ciebie chyba już nikt nie pyta, kiedy czwarte?”, “a skąd!” – odpowiedziała. – „Pytają, kiedy dziewczynka”.
Przedświąteczny czas to w social mediach wysyp tekstów na temat piekła pytań rodzinnego stołu. I festiwal sposobów na nie. Nie wiem, jak u was, ale u mnie co roku ścianki zawalone są propozycjami wpisów poradnikowych i filmików o tym, jak skutecznie odciąć się wujkom i ciotkom. Co roku wyglądają one tak samo, chociaż przedstawiają je różne osoby. Wszystkie sprowadzają się do celnego wbicia cioci szpili przy pomocy ciętej riposty. No i spoko, ale…
Przez lata – strzelam, że będzie już z siedem odkąd temat się mieli – ta formuła powinna się wyczerpać i znudzić, ale jakoś wciąż grzeje, skoro wciąż powstają nowe poradniki. Przez te wszystkie lata wszyscy ciętym ripostom bili brawo. Nie natknęłam się na żaden tekst w kontrze (chociaż wiadomo, żyjemy w bańkach, i mogły mnie ominąć). Aż tydzień temu ruszyła platforma threads i trafiłam na niej na krótki wpis o tym, że może by tak przestać już z tymi ripostami i być dla siebie w świętami miłymi. Oczywiście nie pamiętam już, kto to napisał i nie potrafię tego wątku odnaleźć (jak się w tym rozpoznasz osobo, to daj głos), ale wpis ten uwolnił w mojej głowie całą lawinę przemyśleń. Bo naprawdę mam ochotę odesłać trend ciętych ripost świątecznych do lamusa.
Nie, nie dlatego, że w święta powinniśmy za wszelką cenę być mili dla rodziny. Te pytania o dzieci, wnuki, mężów wcale nie są przecież miłe, skoro tyle osób odbiera je jak atak. Odesłałabym cięte riposty świąteczne hen za biegun bo to po prostu nie jest komunikacja. To tarcza ze złośliwości, maska z grubego żartu.
Nic, co sprawiłoby, że osoba pytająca zmieni nastawienie. Najpewniej po prostu się zjeży. Nic, co przyniosłoby osobie pytanej coś więcej niż chwilową ulgę i uczucie “ale jej nagadałam!”.
Kwas i tyle.
Nie wiem, kto pierwszy wpadł na pomysł, żeby bawić się rodziną w taki słowny ping-pong, ale w internetach się przyjęło, temat jest wałkowany, a żarty odchodzą coraz grubsze (“kiedy dziecko?”, “a kiedy trumna?” – serio?). Słowny ping pong, który emocjonalnie tylko z pozoru kosztuje cię mniej niż powiedzenie dziadkowi czy cioci, że:
- Jest ci przykro, gdy zadaje takie pytania, bo (wpisz dlaczego)
- Nie czujesz, żeby było to coś z czego należy się tłumaczyć
- Takie pytania nie są miłe, chociaż rozumiesz, że wszyscy je zadają i mogą się wydawać czymś normalnym i neutralnym
- Że chciałabyś zrozumieć, dlaczego w ogóle cię o to pyta.
To ostanie szczególnie mnie ciekawi. Może warto właśnie je zadać, gdy kolejny raz padnie zdanie o dzieciach, ślubach i innych takich. Bo czy te pytania to nie jest taka zasłona, tarcza starszego pokolenia. Coś co robi się bezwiednie, bo wyrośło się w przekonaniu, że tak można i nikt tego nie podwarzał. Coś, co się mówi, żeby wykazać zainteresowanie, albo żeby nie szukać innych tematów. Może ono wynika po prostu z problemów z komunikacją. Tak samo jak z tych problemów biorą się cięte riposty.
Cholernie trudne, co?
niepokojące obrazki do tego tekstu wygenerowało mi AI