Moje najlepsze wspomnienia, kiedy umarł papież są o naszym popsutym telewizorze w akademiku. To był taki stary grat z peerelu. Umierał razem z JP2. Kiedyś kolorowy, wtedy miał już tylko czerń i biel, więc jak papież umarł, to świeczka na polsacie zgasła od razu żałobna. W ostatnich miesiącach trzymał się już tylko dzięki drewnianemu nożykowi, jaki dodawano do opakowania jakiejś margaryny, który przytrzymywał taką jedną płytkę, co się obluzowała. Ściągnęłyśmy mu tylną obudowę, żeby mieć stały dostęp do tego noża, bo czasem się wysuwał i telewizor przestawał działać. Teraz, gdy go wspominam, zauważam że mógłby być piękną metaforą samego papieża w ostanich latach życia, ale nasz telewizor nigdy nie krył pedofilii w kościele.

W każdym razie, kiedy umarł papież i jego ciało wystawili na widok publiczny w Watykanie, na naszym telewizorze mało co było już widać. A było co śledzić przecież. I konklawe, chociaż to było trudne, bo w czarno-białym, śnieżącym pudle każdy dym wyglądał jak biały i parę razy Ulka krzyczała, że to już, a już nie było. I jak ciało leżało na tym publicznym widoku na katafalku. I właśnie, katafalk! Pewnego razu Ulka siedziała przed telewizorem i czytała napisy na pasku. To jeszcze nie były te legendarne paski, co dzisiaj, i w dodatku nie żółte, bo przecież nasz odbiornik dawno stracił barwy, ale to, co na nich wyczytała trąciło dzisiejszymi wymysłami autorów z tvp. 

“Ciało spadło z katafalku”

Ale jak spadło, ale kiedy? Ale przecież dalej leży! Przyglądałam się długo. No leży. Śmiechu było co niemiara. Więcej nawet niż wtedy, gdy umarł Niemen, a Ulka nie chciała mi w to uwierzyć, bo przed chwilą w powtórce programu muzycznego mówili, że jeszcze żyje, ale ja słuchałam radia na żywo w nocy na moim walkmanie i wiedziałam, że już nie. Upiorne to były śmieszki-heheszki, ale takie jest życie.

To były piękne wspomnienia. Wspomnienie o tym, jak wymyślili pokolenie JP2 takie nie są. Chociaż poszłam na jakiś marsz na Rynek i pamiętam jak stałam wśród płaczącego tłumu (w sumie to chyba nikt nie płakał). Nie wiem, po co, bo już wtedy byłam zdeklarowaną ateistką. Ulka kupowała wtedy specjalne wydania magazynów o śmierci papieża, na przykład “Tygodnik Powszechny”, żeby mieć na pamiątkę ciekawego czasu (pytałam ją ostatnio, czy jeszcze je ma, mówi, że zgubiła) i czytała potem artykuły o Benedykcie na niemieckich portalach prawie nie znając niemieckiego. Ale gdy oznajmili nam w telewizji z podnietą w głosie godną Przemysława Babiarza relacjonującego zwycięstwo naszych złotek czy innych aniołków, że oto mamy wspaniałą płaczącą po papieżu młodzież, pokolenie JP2 coś we mnie krzyknęło i pękło, chociaż nie mogłam jeszcze nic wiedzieć o kryciu przez niego kościelnej pedofiii. Ani nawet o tym, że będą te wszystkie kiczowate pomniki i za niecałe dwadzieścia lat ten pomnik z brązu i narodowej histerii runie i na samą myśl o uczestnictwie w jego budowie będzie się niektórym z nas robiło niedobrze. Ale od początku wiedziałam, że żadnego pokolenia JP2 nie ma, bo nie można sobie ot tak arbitralnie wymyślić pokolenia, na podobnej zasadzie, co według filmu “Miś” nie można nazwać dziewczynki imieniem “Tradycja”. Ja w każdym razie do takiego pokolenia się nie zapisywałam. Czułam się wymysłem tego pokolenia oszukana. Więcej! Okradziona. Nie umiem do końca wytłumaczyć, na czym polegało to uczucie, że coś mi zapisując mnie do pokolenia JP2 odebrano, ale tak właśnie się czułam. 

Histeria 

Jeśli miałabym znaleźć jedno słowo, które opisywałoby kwiecień 2005 roku w Polsce, byłaby to histeria. Wszystko było histeryczne: począwszy od poruszenia, które kazało nam zapalać znicze wzdłuż ulic nazwanych imieniem papieża po nadawanie tego imienia na cito ulicom juz istniejącym (nadal chodzę na plac 1 maja we Wrocławiu, nigdy się nie przyzwyczaiłam do placu JP2). W pewnym sensie mnie to bawiło, chociaż wspominając tamten czas po wybuchu aktualnej afery o papieża zaczęłam się zastanawiać, czy sama nie ulegałam tej histerii. To, co się dzieje po stronie obrońców dobrego imienia JP2 dzisiaj też jest histeryczną reakcja na stratę.

Mam wrażenie, że histeria to słowo dobre na całe zjawizko JP2, cały pontyfikat, cały ten mit, i całe nasze w nim uczestnictwo. W sumie to każdy kult jest nieco histeryczny, nie sądzicie? Oddawanie czci wydaje mi się średnio rozsądnym i przemyślanym uczynkiem, aczkolwiek przemawia przeze mnie moje ateistyczne uprzedzenie, przez które też patrzę na sprawy religii z zewnątrz, jak na coś bardzo obcego i dziwnego, chociaż przecież mnie też wychowano w katolickim domu jak większość osób w Polsce. Ale abstrachując od religii jako takiej, jakiejkolwiek. Skupmy się na kulcie. Kult nie musi być związany z religią instytucjonalną, w ogóle jakąkolwiek religia przecież, Hitler i Stalin i Beatlesi (sorry za te chujowe przykłady) też byli w końcu obiektami kultu. Z kultem skupionym na człowieku jest spory problem. Człowiek jest tylko człowiekiem i potrafi wszystko spieprzyć. Pewnie dlatego wymyslono boginie i bogów. Gdy ktoś jest zmyslony, masz nad nim pełną kontrolę.

Ktokolwiek wpadł na pomysł z kultem świetych pewnie trafił w dziesiątkę w późnej starożytności/wczesnym średniowieczu, ale gdyby miał powtórzyć swój projekt w XXI wieku musiałby się porządnie zastanowić. Chociaż co ja mówię, kult nadal ma się świetnie! Czasem wystarczy być influenserką z instagrama i miec wianuszek wiernych wyznawców. Ale tak czy inaczej, czy jesteś mama ginekolog czy papieżem, prędzej czy później może się okazać, że nie jesteś osobą kryształową a twój posąg się zatrzęsie. Więc tak, kult osoby ludzkiej to śliski grunt. Idea autorytetu coraz częściej prosi sie o to, byśmy z niej zrezygnowali. Może zawsze się prosiła. Proszę, zróbmy to wreszcie.

Kiedy byłam mała papież był superbohaterem. Myślałam, że zna 99 języków. Myślałam też, że Maryja Królowa Polski naprawdę walczyła ze szwedzkim potopem i dostała te sznyty z obrazu osobiście w policzek na polu bitwy. Religia miała dla mnie wymiar przygodowo-magiczny, jednocześnie nie znosiłam chodzić do kościoła  i raz dałam namówić się innym dzieciakom na włożenie palca do nosa płaskorzeźby Jana Pawła II przed naszym kościołem za co dostałam opierdol od mamy koleżanki. To było straszne, mam żal do dziś. To był tylko pieprzony kawałek kamienia, nie prawdziwy nos! Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z absurdu kultu tego człowieka. Ani wtedy, gdy odbijało się nam wszystkim od kremówek, a moje koleżanki z klasy pojechały na spotkanie z papieżem do Gliwic, na które nie papież nie dojechał. Dopiero jak umarł. A tak całkiem w pełni – teraz.

JP (na 100%)

Każde pokolenie, które próbuje się jakoś opisać, generalizować (wszystkie te “millenialsi to, generacja z tamto), jest poniekąd zmyślone, ale JP2 to było przegięcie. Chociaż nie wykluczam, że są osoby, które czuły i być może nadal czują się jego częścią (to nie wyklucza odgórnego wymyślenia). Kiedyś śmiałam się, że z pokolenia JP2 zostało tylko JP na 100%, ale prawda jest taka, że to pokolenie nigdy nie istniało. Było wymysłem części starszego pokolenia, które ubzdurało sobie, że wszystkie młode osoby, które całe życie przeżyły pod tym janiepawlim pontyfikatem, a potem tak ładnie zapalały znicze i płakały po papieżu, będą jego pomnikiem. 

Pomnik być może mu zbudowaliśmy rzeczywiście: z memów. To akurat było fajne. Kiedy zastanawiam się, jak do tego doszło, dochodzę do wniosku, ze twórcy mitu pokolenia JP2 sami się o to prosili. To była zwyczajna akcja-reakcja. Dajcie więcej JP2, młodzież to wytrzyma! Dajcie więcej kiczowatych pomników, papę w każdym mieście, relikwie od Dziwisza, cały ten cyrk! Myślę, że w pewnym sensie powinniśmy być wdzięczni za impuls do stworzenia Człowieka, który stał się memem – dzięki temu łatwiej to wszystko przetrwać. Tak, zdecydowanie łatwiej przetrwać upadek autorytetu, który się zrzuciło z cokołu dawno temu w necie, niż radzić sobie z jego upadkiem, będąc mu wciąż wiernym.

Potencjał memiczny w żaden sposób nie przekreśla tego, że pomysł z pokoleniem JP2 był bzdurą. Wcale nie niewinną. To była bzdura, która być może świadomie (a być może przeceniam tę świadomość) miała usadzić młode pokolenie w konserwatywnym okopie, z którego miało się nie wychylać. W tym konserwatywnym okopie nie krytykuje się instytucji kościoła i nie podwarza się kombatanckich legend z czasów, gdy twórcy pokolenia JP2 walczyli z komuną, a my biegaliśmy w pieluchach. W tym okopie nienawidzi się oczywiście komuny, a komuna to na przykład prawa pracownicze, prawo do aborcji, równe prawa dla osób LGBT i takie tam. Razem z całą resztą wtłaczanej nam do głów konserwatywnej, kościółkowej i przy okazji też neoliberalnej propagandy, miało to pięknie zaprocentować w niedalekiej już przyszłości. Gdy wchodziliśmy na rynek pracy wierzyliśmy, że nie mamy prawa narzekać na umowy śmieciowe, że trzeba zapłacić frycowe, że przecież i tak mamy lepiej niż nasi rodzice. No może nie do końca w to wierzyliśmy, tak naprawdę, ale nie wiedzieliśmy, że mamy prawo myśleć, że to nienormalne. Nie podważalismy wielu zjawisk życia społecznego, aż się przelało. Postać JP2, w której wszechobecnym kulciej chcąc nie chcąc byliśmy wychowywani, była częścią większego projektu ugruntowania pewnego status quo. I nadal jest. Mogliśmy się jako całe pokolenie (może nawet całe społeczeństwo) wyrwać z tego wcześniej, ale nie mieliśmy szans. Może dlatego teraz tak niektórzy z nas fetyszyzują pokolenie Z, które zdaje się wyrywać z kręgu histerii (mają swoje histeryczne kręgi, ale to inny temat). Mogliśmy być w tym miejscu dziesięć lat temu, ale za mało wiedzieliśmy i za mocno to wszystko w nas siedziało. Koniec końców jednak nie wyszliśmy JP2 jako jego pokolenie. Chyba że chodziło o ostanie pokolenie, które myślało, że był okej. Następne już nie będą.

3 thoughts on “JP2. Pokolenie, którego nie było

  1. Ej, wiesz, że ja byłam przekonana większość życia, że „pokolenie JP2” to taki upgrade „jebać policję na 100%”? Blokersi 2 czy coś. Dopiero niedawno ktoś mnie z tego błędu wyprowadził, tak jak dopiero niedawno dowiedziałam się, o co chodzi w 21:37. Jest między nami dycha różnicy, czy to znaczy, że ja jestem już nowym pokoleniem, czy ktoś mnie do JP2 zapisał, czy sama się zapisałam do JP2 definiowanego jako „Jebać pedofilię 2 (and forever)” zapisał? W każdym razie pamiętam tę histerię po śmierci przyjaciela pedofili, uprawianą również przez tych co w kontrze do kościoła byli, czym budzili moją bezgraniczną, nastoletnią pogardę, bo to nawet nie był niesmak. O kryciu pedofili nie wiedziałam, ale pamiętam, jak na raczkującym Onecie, we wczesnych 2000 przeczytałam artykuły odn. prezerwatyw podczas epidemii AIDS/HIV w Afryce, dostępu do aborcji, również po gwałtach wojennych, seksu i małżeństw i pomyślałam sobie: o chyba cię, dziadziu, popierdoliło. I zapiekłam się we wczesnonastoletniej pogardzie do kosciółkoweg pitolenia w każdym jego przejawie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top