Kot mojej mamy wpadł pod samochód. Krok od domu. Odkąd zrobili remont ulicy i samochody gnają jak po A4 koty nie mają lekko. Stało się najgorsze. Jestem totalnie zdruzgotana, jakby chodziło o mojego. To był ulubiony kot mojej córki, nawet własnych nie kocha tak mocno. Kot-ideał. I zupełnie nie wiem, jak mam jej to powiedzieć, kiedy następnym razem pojedziemy do babci i zapyta, bo pewnie zapyta, gdzie jest Dzidzia-Taś

Bo ona dzieli ludzi na mamy, taty i dzidzie. A koty na Tity i Tasie. Tasie są czarne, jak dwa nasze czarne koty Fergi i Nat, a tamten kot był czarny i mały. Tak tłumaczy sobie świat i ma dopiero dwa lata. Miałam nadzieję, że żaden znajomy kot nie wywinie takiego paskudnego numeru, a teraz coś jednak powiedzieć jej trzeba będzie. Obiecywałam sobie zawsze, że nie będę okłamywać dzieci w sprawie śmierci.

Znacie te bezczelne kłamstwa o zwierzętach, które uciekły? Mnie nigdy nikt nie okłamywał, ale gdyby nawet, to znałam tyle zaginionych kotów, że już nie wiem, co gorsze. A dorośli mówią dzieciom różne rzeczy, byleby nie powiedzieć najstraszniejszej prawdy. Ale jak mówić o śmierci dwulatkom? I czy w ogóle mówić?

Najbardziej płakałam po Bosym. Bosy był moim pierwszym psem. Dostaliśmy go od znajomego weterynarza, gdy miałam cztery lata. Ten weterynarz, pan Wolak, był też pierwszą osobą, której śmierć pamiętam.
Bosek pierwszego lata pogryzł mi wszystkie sukienki. Był mały, ale miał dobre odbicie, i często udawało mu się przeskoczyć przez płot i pójść w długą. Zwłaszcza, gdy pojawił się u nas drugi pies, z którym nie żył zbyt dobrze. I tak pewnego razu zwiał i pobiegł tak daleko, aż wpadł pod auto na krajowej trzydziestcedziewiątce. Miałam wtedy jedenaście lat i po nikim wcześniej nie płakałam tak bardzo, nawet po dziadku. Potem było jeszcze wiele zwierząt i ludzi, po których płakałam, ale to była moja jedyna, autentyczna rozpacz. Mimo to doceniam, że mama nie okłamała mnie, że się zgubił

Życie na wsi teoretycznie przyzwyczaja do powszedniości śmierci bardziej, a śmierci zwierząt to już w ogóle, gdy jednego dnia ganiasz za kurami, a drugiego znajdujesz je pływające w rosole obok marchewki, której nie znosisz i natki pietruszki, którą traktujesz jak ozdobę i wyciągasz zanim jeszcze zanurzysz w zupie łyżkę, ale to teoria. W praktyce wszyscy jesteśmy wychowywani na gatunkowych szowinistów. Płaczemy więc jak bobry po kotkach i pieskach. Pewnie nawet ci, co niektóre koty topią w szambie, płaczą po pupilach. Na pewno płaczą. Jestem kompletnie obyta ze śmiercią zwierząt i ludzi. I kompletnie na nią nieprzygotowana. Za każdym razem.

Nie wiem, jak mówić dziecku o śmierci. Tej zwierzęcej i ludzkiej. Tej niepotrzebnej, przypadkowej, przewidywalnej i nieprzewidywalnej. Ale jeszcze bardziej nie wiem, jak jej powiedzieć o tym, że ludzie jedzą zwierzęta. Fakt, że my nie jemy tego nie ułatwia, wręcz utrudnia, bo odpada przejście nad wszystkim do porządku boskiego. Wiem tylko, że w żadnej sprawie nie wolno mi kłamać. Pytanie: czy mogę milczeć, skoro wydaje się, że dzieci rozumieją więcej, niż się zdaje?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top