Z polecenia Lady Pasztet zaczęłam oglądać nowy serial na Netflixie. Black Earth Rising to historia młodej dziewczyny, która jako maleńkie dziecko z plemienia Tutsi przeżyła ludobójstwo w Rwandzie. Jestem po pierwszym odcinku i jeszcze się z tym serialem nie kochamy. Na razie jest dość nudno, bo powiedzmy sobie szczerze, geopolityka  i międzynarodowe sprawy karne to nie jest coś, co mnie porywa i wciska w fotel, ale serial zadaje tyle dobrych pytań, że z pewnością zostaniemy ze sobą do końca. To między innymi pytania o tożsamość i o to, gdzie kończy się pomoc, a gdzie zaczyna szeryfowanie. Pytania o rozliczenia z przeszłością i o neokolonializm. W końcu pytanie o to, czym jest sprawiedliwość i czy są dla niej pewne granice.

Wszystko jest skomplikowane.

Eve Ashby, adopcyjna matka głównej bohaterki, jest znaną ze skuteczności oskarżycielką w trybunale w Hadze. Właśnie przyjmuje sprawę watażki, oskarżonego o zbrodnie wojenne w Demokratycznej Republice Konga. Problem w tym, że ten sam człowiek, którego winę ma udowodnić Ashby, dwadzieścia pięć lat wcześniej był bohaterem, który pomógł zatrzymać rzeź Hutu na Tutsi w Rwandzie. Główna bohaterka, Kate, nie może wybaczyć matce, że podjęła się tej sprawy. Jako ocalała z masakry, widzi w oskarżonym nie tylko bohatera sprzed lat. Widzi w nim symbol. Według niej, wymierzenie mu sprawiedliwości za to, co robił w późniejszym okresie swojego życia, jest swego rodzaju odebraniem prawa do sprawiedliwości ofiarom masakry, w której zatrzymaniu brał udział. Logika tej serialowej sytuacji jest może trochę pokrętna i naciągana: gdyby kryształowa przeszłość miała być alibi dla zbrodni popełnianych w przyszłości (zaraz, zaraz, czy czasami nim nie jest?) wymiar sprawiedliwości miałby poważny problem, ale odbierana przede wszystkim na poziomie emocji, stawia dobre pytanie o sprawiedliwość. A sprawiedliwość w dużym stopniu jest emocją.

Gdy sprawiedliwość dla jednej osoby kłóci się ze sprawiedliwością dla innej osoby lub osób. Gdy chcemy oddać sprawiedliwość jednej grupie, musimy zredukować prawo do tej sprawiedliwości komuś innemu. To wcale nie jest takie rzadkie i wydumane.

Nie jestem przesadnie empatyczna. Mam empatii tak akurat, ale jeśli miałabym wskazać cechę, która każe mi stawać po stronie słabszych i solidaryzować się, to będzie to raczej poczucie słuszności. Oraz sprawiedliwości. Mam silne poczucie sprawiedliwości. Niemal dziecięce. Dzieci nie znoszą doświadczenia niesprawiedliwości. Gdy coś jest w ich odczuciu nie fair, ich dysonans poznawczy eksploduje. Zresztą, im dłużej obserwuję moje koty, myślę, że koty mają tak samo. I ja tak mam, chociaż moje eksplozje są kontrolowane. Moje poczucie sprawiedliwości nie jest czymś bardzo emocjonalnym.

Silne poczucie sprawiedliwości i bunt przeciwko niesprawiedliwości nie zawsze są czymś dobrym. To znaczy, nie zawsze rozładowuje się je w dobry sposób. Osoby z takim poczuciem mogą zostać doskonałymi prawnikami, ale też doskonałymi hejterami. Zwłaszcza, gdy wydaje im się, że należą do małej, elitarnej grupki ostatnich sprawiedliwych. Po lekturze wielu hejterskich komentarzy w sieci, szczególnie w sprawach dotyczących nieakceptowalnych społecznie zachowań , łatwo dojść do wniosku, że ich autorzy i autorki mają silne poczucie sprawiedliwości, które w dodatku pragną natychmiast z siebie wyrzucić. To bardzo dowartościowujące, przynajmniej przez chwilę, poczuć się sprawiedliwą osobą, nawet jeśli czuje się nią kosztem czyichś uczuć. Ale te uczucia się wtedy nie liczą.

Sprawiedliwość wydaje się czymś czarno-białym.

Eve Ashby z serialu “Black Earth Rising” w pierwszej scenie pierwszego odcinka zostaje zapytana przez widza panelu dyskusyjnego, w którym bierze udział, czy się nie wstydzi. Mężczyzna zarzuca jej, że oskarżając w procesach zbrodniarzy wojennych z Afryki, jest częścią paskudnej neokolonialnej praktyki. Według niego, Afryka powinna zostać pozostawiona Afrykanom. To oni, nie biali, powinni rozliczać się ze swoją przeszłością. Ashby odpowiada mu, że jest dumna z tego co robi. Co prawda trzęsie jej się głos, bo zostaje wytrącona z równowagi, ale widać w niej pewność własnych przekonań. Przemawia przez nią poczucie sprawiedliwości. Wszystko, co robi w swojej pracy, robi dla sprawiedliwości. Nie ma w niej innych pytań. A może są, tylko prawniczka spycha jej głęboko, bo gdyby zaczęła szukać dla nich odpowiedzi, nie mogłaby normalnie funkcjonować.

Sprawiedliwość jest bardzo ważna, ale czasem przesłania nam inne ważne rzeczy. Na przykład solidarność, albo potrzebę dopuszczenia do głosu uciszanych. Jak już wspomniałam, czasem sprawiedliwość dla jednych stoi na przeszkodzie sprawiedliwości dla drugich. Jeszcze trudniej jest, gdy do tego wszystkiego dochodzi praworządność. Poczucie praworządności potrafi przysłonić też samą sprawiedliwość. To widać było (i jest) bardzo dobrze w sprawach związanych z ruchem #metoo, gdzie potrzeba wysłuchania i uwierzenia ofiarom molestowania seksualnego i gwałtów kłóciła się często ze społecznym postrzeganiem zasady domniemania niewinności.

Czasami legalizm jest wybiórczy.

Gdy pod koniec 2017 roku dziennikarka Anna Śmigulec ujawniła okropne seksistowskie zachowanie pisarza Janusza Rudnickiego, wiele medialnych feministek stanęło po stronie mężczyzny, wyjaśniając, że ten Janusz już tak ma i sprowadzając upokorzoną dziennikarkę do parteru. Wtedy po jej stronie stanęła m.in. Agnieszka Graff, która krytykowała broniące Rudnickiego osoby i dopisała do tego bardzo ciekawą, klasową interpretację zachowań warszawskich elit. Niestety kilka miesięcy później, po publikacji w “Codzienniku Feministycznym” tekstu “Papierowi feminiści”, w którym kilka kobiet opisało swoje doświadczenia molestowania seksualnego przez dwóch znanych publicystów Jakuba Dymka i Michała Wybieralskiego, ta sama Graff tłumacząc się swoim prawem do wątpliwości, bała się o to, że wspomniany artykuł może zniszczyć reputację tych mężczyzn. W podobnym duchu wypowiadała się też m.in. prawniczka, prof. Monika Płatek. Obie wskazywały na brak dowodów i domniemanie niewinności. I po części można by przyznać im nawet rację, nawet jeśli procesy, w których występują bezsprzeczne dowody to w sądach mniejszość. Chciały sprawiedliwości i praworządności. Procesu z twardymi dowodami, po którym dopiero można by mówić o kimś, że jest winny. Tylko że to nie zawsze tak działa, a tutaj w dodatku znów zdała się triumfować zasada “naszych biją, naszych bronimy”, którą jeszcze przed chwilą ganiła Agnieszka Graff.

Zasada domniemania niewinności nie powinna stać na przeszkodzie zasadzie wysłuchania obu stron. Nie powinna też oznaczać uciszania ofiary. A w sprawach przestępstw seksualnych tak najczęściej się zdarza. O podejrzanych o kradzieże czy zabójstwa raczej nie myślimy pod kątem zagrożenia dla ich reputacji. Przy gwałcicielach bywa to nagminne. Zanim jeszcze ofiara zostanie do końca wysłuchana, każdej osobie, która śmie jej uwierzyć, zapewne ktoś pomacha kartką z nabazgraną wersalikami zasadą domniemania niewinności sprawcy. To, że wierzymy ofierze, naprawdę nie wyklucza tej zasady. To, że jej wierzymy i chcemy, żeby została jej oddana sprawiedliwość, wcale nie wyklucza tego, że oskarżony powinien mieć sprawiedliwy proces. To że jej wierzymy nie oznacza też automatycznie, że go linczujemy. Kierowanie się taką zawieszoną w próżni praworządnością tylko w teorii jest najsłuszniejsze, najracjonalniejsze i najsprawiedliwsze. W praktyce, często to po prostu zasłona dymna, wymówka, żeby nie stanąć po żadnej ze stron, bo tak naprawdę to jednak się staje.

Trudno o wzór sprawiedliwości. W skomplikowanych sytuacjach ten wzorzec po prostu nie istnieje, albo pojmowany jest na opak. Czasami sprawiedliwość pojmowana w kategoryczny sposób może oznaczać zwyczajnie czyjeś cierpienie. Czasami nie wystarczy. Jest mnóstwo czynników, które za każdym razem trzeba dodać do swojego poczucia sprawiedliwości, żeby ostatecznie okazać się przyzwoitym człowiekiem, albo po prostu, żeby było dobrze. Bywa, że wystarczy do tego dodać nieco empatii i poczucia solidarności, ale zdarza się też, że potrzeba zrozumienia sytuacji i wiedzy, których po prostu nam brak. Może więc się zdarzyć tak, że nie będziemy żadnymi ostatnimi sprawiedliwymi, tylko co najwyżej samozwańczym szeryfem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top