Gdy spędzasz dzieciństwo na wsi, rano budzi cię kogut, a po podwórzu szwenda się krowa, masz szanse wyrosnąć na człowieka, który szanuje przyrodę i żyje zgodnie z naturą, prawda? Opowiem ci, dlaczego wcale tak nie jest.

Kiedy byłam mała, a był to przełom lat 80. i 90, moja matka przekonywała mnie, jakie to mam szczęście, że wychowuję się na wsi, bo te biedne dzieci w mieście to już nie wiedzą nawet, że mleko pochodzi od krowy a jajko od kury. Proces produkcji tych przysmaków był bowiem z racji miejsca powstawania na wsi ukryty dla ich oczu. Mleko rano wyrastało pod drzwiami w butelce z aluminiowym wieczkiem, a kilka lat później w woreczkach lub pierwszych kartonach. Jajka pochodziły z wytłaczanek 10 i 6 sztuk. Moja babcia miała tymczasem krowę oraz srające na wszystko kury.

Jakoś nigdy nie czułam się z tego powodu szczęśliwsza, ani nie było mi tych dzieci żal, ale to dla tej opowieści mniej istotne. Ponad ćwierć wieku później i dzieciom i dorosłym wydaje się, że dobrze wiedzą skąd się bierze mleko. Wiele lat oglądania reklam z krowami brykającymi po zielonych pastwiskach zrobiło swoje. Tymczasem powstawanie produktów odzwierzęcych jest ukryte przed naszymi oczami o stokroć lepiej niż przed ćwierćwieczem, wierzymy w mnóstwo mitów, wtłoczonych nam przez wielki przemysł, i fakt, gdzie się wychowaliśmy jakoś nie robi wielkiej różnicy. Nie robi też wielkiej różnicy, gdy weźmiemy pod uwagę naszą empatię dla zwierząt, mam na myśli tu przede wszystkim zwierzęta hodowlane, i w ogóle szacunek do przyrody. Na pozór mogłoby się wydawać, że życie na wsi, szczególnie dzieciństwo tam spędzone, może w pewnym sensie zbliżyć nas do natury, wpoić nam szacunek do ziemi, która nas żywi i zwierząt, które nam służą. Jeśli zwróciliście właśnie uwagę, że użyłam słowa „służą”, już wiecie, że z tym szacunkiem wcale nie jest najpiękniej. Opowiem wam o tym pokrótce na własnym przykładzie.

pig main 1024x683 - Wieś a sprawa zwierzęca, czyli czego nie nauczy cię dzieciństwo z kurami

Tak więc wychowałam się na wsi. Moja rodzina nie żyła z rolnictwa, ale mieliśmy jakiś mały skrawek pola na własne potrzeby (teraz już od wielu lat dzierżawiony rolnikom, ale przed 20 laty jeszcze uprawiamy), a babcia krowę, kury i kaczki. Kiedyś były też gęsi, bardzo się ich bałam. Co jakiś czas pojawiały się nowe kurczaki i kaczuszki ze sklepu, które z początku wychowywały się pod żarówką zwaną „kwoką”. Pachniały jak słońce i były cudownie puchate. Raz do roku do krowy przyjeżdżał inseminator do krowy. Po kilku miesiącach krowa rodziła cielaka. Zwykle była to młoda krowa, tzw. jałówka, którą się sprzedawało gdy dorosła.

Kiedy miałam 17 lat po raz pierwszy zostałam wegetarianką. Trochę pod wpływem szkolnej mody, trochę z powodu własnych przemyśleń, nagle powstałej, całkowicie rozumowej empatii. Moje doświadczenia z dzieciństwa nie miały jednak na to wpływu. Nie myślałam o nich. W dzieciństwie jedzenie mięsa zwierząt, które jeszcze przed chwilą biegały po podwórku wydawało mi się zupełnie naturalne. Bo wychowywałam się na wsi, a moja emocjonalna empatia była mocno stłumiona. Pamiętam jedynie, że bardzo wcześnie przestałam jeść mięso królicze. Mój tata przez kilka lat hodował króliki. Z racji ich puchatości i pewnego podobieństwa do moich ukochanych kotów, po prostu nie mogłam. Miałam chyba z 10 lat. Za to mniej więcej w tym samym czasie zjadłam móżdżek cielaka. Dobrze pamiętam tego cielaka jak hasał po łące. Teraz robi mi się niezwykle smutno, nawet słabo jak o tym pomyślę, ale wtedy zjadłam ten cholerny móżdżek. Wyglądał jak jajecznica. Nie mam pojęcia jak smakował.

Prawdopodobnie istnieje pewna część wyjątkowo wrażliwych osób, w których wychowanie na wsi nie jest w stanie zabić empatii dla zwierząt, a być może nawet jest w stanie ją wzmocnić. Ja niestety nigdy nie byłam tą osobą, nigdy też osobiście takich ludzi nie spotkałam. Moje doświadczenia to raczej sukcesywne wyłączanie empatii i konieczność uczenia się jej, czy raczej uświadamiania na nowo.

kaczory 1024x683 - Wieś a sprawa zwierzęca, czyli czego nie nauczy cię dzieciństwo z kurami

Dzieciństwo na wsi nie miało prawa nauczyć mnie empatii dla zwierząt, bo stosunkiem do zwierząt gospodarskich rządził utylitaryzm. Zresztą wieś jest nadal aż nazbyt utylitarna również, gdy chodzi o zwierzęta domowe, wystarczy popatrzeć na psy, które w roku 2016 wciąż bywają uwiązane łańcuchem do budy albo wyrzucane, gdy szczekają zbyt cicho. Nie da się mieć szacunku czy odczuwać empatię w stosunku do stworzeń, które mają dostarczać ci w ostatecznym rozrachunku produktów. Takie podejście z automatu czyni z nich bardziej rzeczy niż żywe istoty. Gdyby było inaczej, nie bylibyśmy w stanie ich wykorzystywać. Ale przyjmując założenie, że utylitarność zwierzęcia jest rzeczą naturalną, odwieczną, mamy coś więcej niż rozgrzeszenie. W ogóle nie mamy poczucia winy. Musieliśmy je dawno temu odrzucić, czy raczej nigdy go nie wytworzyć, by przetrwać. Dziś główny problem na linii człowiek-przyroda leży w tym, że to, co usprawiedliwia przetrwanie, niekoniecznie usprawiedliwia szalony konsumpcjonizm. I mam tu na myśli zarówno przemysłowe hodowle, jak i rabunkową eksploatację środowiska naturalnego.

Ten wpis nie jest jakąś specjalną promocją weganizmu, ani tym bardziej hejtem na mięsożerców, jako ludzi bez serca. Ma tylko opowiedzieć pewną historię i skłonić do przemyśleń. Bo wiecie, wszyscy mamy serca, jakieś tam. Ale mamy też różne poziomy empatii. Wielu wegan uważa, że w stosunku do zwierząt empatia jest kluczowa. Ja myślę, że empatii nie zawsze da się nauczyć. Często empatia zabijana jest w nas na bardzo wczesnym etapie i nigdy już nie będziemy w stanie jej odbudować. Ale czasem możesz zacząć się zachowywać bardziej empatycznie, bo coś sobie mocno przemyślisz, uznasz, że pewne zachowanie (dajmy na to, odstawienie mięsa, ale to się tyczy też wielu innych spraw, łącznie z relacjami zupełnie międzyludzkimi) jest bardziej słuszne.

chicken 1024x684 - Wieś a sprawa zwierzęca, czyli czego nie nauczy cię dzieciństwo z kurami

Nie chcę bardzo demonizować ani swojego dzieciństwa na wsi, ani wsi jako takiej. Szczególnie, że wieś, o której piszę prawie już nie istnieje. Na pewno nie istnieje na mojej ulicy. Nikt już nie ma tam żadnej krowy. A mleko w kartonach też nie bierze się od Mućki, która sadziła placki na moim przydomowym trawiastym korcie wimbledonu, tylko z całkowicie zautomatyzowanych, odhumanizowanych fabryk. Chcę tylko napisać, że w żaden sposób to, że ogląda się na własne oczy pozyskiwanie mięsa, mleka czy jajek, nie uczy cię szacunku do zwierząt. Chyba że mówimy o szacunku do nich, jako twoich żywicieli. Z tym, że dla mnie szanuję = nie wykorzystuję. Potrzebowałam paru dobrych lat, żeby sobie to dobrze przemyśleć i ułożyć w głowie.

Napiszę wam coś jeszcze. Wbrew temu, co mówiła mi matka, dzieciństwo na wsi wcale nie uchroniło mnie od uwierzenia w mity, które rozpowszechnia obecnie przemysł mleczny. Mimo że po moim podwórku hasała krowa i mieliśmy te jałówki, i widziałam jak przyjeżdża inseminator i dobrze wiedziałam, czym jest sztuczne zapłodnienie, przez lata bezmyślnie wierzyłam w to, że krowa jest w stanie dawać mleko tak sama z siebie, bez dziecka. No i że musi być dojona. Głupota, prawda? Dla przypomnienia, krowa, jak każdy inny ssak, tak samo jak ludzka kobieta, produkuje mleko dla swojego dziecka i nie robi tego, jeśli go nie urodziła. Człowiek uwierzy jednak w wiele, nawet jeśli wiele widział, byleby usprawiedliwić swoje przyzwyczajenia. Żeby się usprawiedliwiać najłatwiej zamknąć oczy. A w sprawie wykorzystywania (i krzywdzenia!) zwierząt nawet nie musimy tego robić, bo jest ono przed nami tak doskonale ukryte. Nigdy nie było ukryte lepiej. Chociaż, tak jak już wspomniałam, możemy widzieć i wcale nie grzmieć. Człowiek wiele może.

7 thoughts on “Wieś a sprawa zwierzęca, czyli czego nie nauczy cię dzieciństwo z kurami

  1. O popatrz, drugi raz przeczytałam ten sam tekst:) Za porównanie krowy do matki, trafiłam na wykop i sporą bekę chłopcy mieli, chyba jest to jakaś ciężka sprawa do zaakceptowania przez ludzi. Co do empatii, można być mniej wrażliwym chyba, ale mamy jeszcze moralność, choć dopóki nie ustalimy równych praw dla ludzi, to nie wiem, jak będzie ze zwierzętami. Polecam książkę Zoopolis, bardzo ciekawe rozważania na tematy suwerenności, obywatelstwa i praw zwierząt.

  2. Bardzo ładnie napisane. Bardzo dobrze, że z Twoich przemyśleń i wspomnień. Żyłam w podobnych warunkach, od małego uczono nas jak się zabija zwierzę na obiad. Traktowało się je jako coś brudnego, obcego. Króliki do dziś pamiętam, ten zapach. Chodziłam odwiedzać hodowlę do Pana na działce, głaskałam, tuliłam. Nikt mi nigdy nie powiedział, że zaraz je zabije. Nie umiem dziś o tym wszystkim myśleć inaczej niż z żalem i złością.

  3. Ja z kolei urodziłam się w małym miasteczku, ale moi pradziadkowie mieszkali na wsi. Pamiętam, jak dziś, ubijanie świniaka i pamiętam, że w ogóle mnie to nie ruszało. Za każdym razem, kiedy o tym pomyślę, to jest mi po prostu przykro. Jednak dziecko widzi tylko to, co mu się pokazuje, i tylko w taki sposób, w jaki mu się pokazuje. Fakt, że przynajmniej wiedziałam, że kotlet jest z tej właśnie świni, a mam wrażenie, że większość ludzi myśli, że mięso rośnie na sklepowych półkach w tych plastikowych opakowankach. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że właśnie w małej miejscowości moja niechęć do mięsa oznaczała, że WYBRZYDZAM. I bardzo długo tak myślałam, że może ja rzeczywiście wybrzydzam. Dopiero od niedawna daję sobie prawo do tego, żeby mięsa nie jeść (poza rybami, a i to w małych ilościach), nie zważając na to, że „robię komuś kłopot”, bo nie zjem tego kotleta. Teraz uważam, że ludzie powinni szanować wybory żywieniowe innych ludzi i – wiedząc, że będą ich gościć – zaproponować jakąś alternatywę – w końcu im jeden dzień bez mięsa też nie zaszkodzi. Albo po prostu pozwolić mi nie zjeść, nie obrażać się i nie mówić, że wybrzydzam, nie doceniam, „ludzie zawsze jedli mięso” itd., itd.

  4. Śmieję się, że moi dziadkowie mieszkają na wsi, gdzie nie ma żadnej krowy. To taka wieś, która robi na sypialnię miasta. Przyznaję, nie jestem w stanie zrezygnować z jakiegoś produktu, mięsa etc, bo zaraz kojarzy mi się to z wymuszoną dietą spowodowaną alergią pokarmową na niektóre produkty, które mam 🙁

  5. Nigdy w życiu nie widziałam na żywo procesu dojenia krowy, ale jako dziecko nie miałam problemu z przyswojeniem wiedzy na temat pochodzenia mleka. Magia? Trochę magia, bo pokazała mi to telewizja 😛 Ot, taki myk miastowych dzieci 😉

    Ten szacunek do zwierząt, o którym tyle się mówi, może też polegać na racjonalnym gospodarowaniu żywnością. Bo kiedy na własne oczy widzisz, jak wielki jest potrzebny wysiłek, żeby w lodówce pojawiło się 10 jajek, litr mleka i pęto kiełbasy, ile czasu trzeba poświęcić na zdobycie tego i jak wiele natura wpompowuje w ten proces energii – to jakoś głupio jest wyrzucać jedzenie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top