Myślałam, że to się kończy wraz z porodem, ale jednak się myliłam. Wiecie jak to jest: gdy nie masz dzieci nie masz też absolutnie żadnego prawa do posiadania opinii na ich temat. Po prostu „You know nothing, Jon Snow”, nie wypowiadaj mi się tu na temat rodzicielstwa i wychowania, bo gówno wiesz. I co z tego, że każda i każdy z nas wychował/a się w jakiejś rodzinie (no chyba, że w bidulu, ale to też jakieś wychowanie) i w jakimś tam stopniu potrafi jeszcze sobie przypomnieć, jak to jest być dzieckiem, co w tym wychowaniu było w porządku, co działało, a co zupełnie nie. Bynajmniej. Nie wiesz, nie wiesz, nie rozumiesz nic, póki nie zostaniesz rodzicem? Otóż też nie.

Okazuje się, że do zdobycia prawa głosu w sprawach okołorodzicielskich trzeba spełnić kolejne warunki. Zaliczyć liczne levele doświadczenia, niemal posiąść magiczną moc i wiedzę na guru. Jestem akurat po szybkiej lekturze komentarzy pod artykułem o Annie Lewandowskiej, która znów śmiała udzielić matkom rad. Jak wiadomo, Lewandowska jako żona piłkarza, a więc milionerka nie ma takiego prawa, bo żyje w innym kosmosie. W dodatku posiada tylko jedno dziecko, które ma dopiero trzy miesiące, więc nic nie wie o byciu matką. No na pewno nie wie nic o matkowaniu 13-latkom, ale o 3-miesięcznych niemowlętach to chyba już coś tam wie. No nie. Według komentujących, rad to udzielać mogłyby Henryka Krzywonos i Danuta Wałęsa, bo one tych dzieci odchowały dwanaście i osiem, w dodatku w ciężkich czasach. Nie jest moim zamiarem w tym tekście obrona Lewandowskiej, nie o to chodzi, bo ona nie zrobiła nic złego. Nie mam też najmniejszego powodu by umniejszać macierzyńskiemu doświadczeniu pani Danuty i pani Henryki. Nie będzie też niczego o chamstwie w internecie. Nic z tych rzeczy. Powyższy obrazek jest przyczynkiem do rozważań innego rodzaju.

Przytoczę jeszcze tylko, żeby nie było, co też za niegodnych rad śmiała udzielić matkom Lewandowska. Otóż żadnych odkrywczych ani tym bardziej wymagających posiadania milionów monet na koncie. Ich poziom ogólności jest tak wysoki, że naprawdę nie trzeba wielkiego doświadczenia i wiedzy, żeby dojść do podobnych wniosków.

  • Odbierz, kiedy możesz i chcesz rozmawiać!
  • Wyśpij się – oczywiście, kiedy tylko możesz!
  • Baw się sportem! Niech będzie Twoją przyjemnością, sposobem na odstresowanie – 30 min treningu z pewnością wystarczy!
  • Dbaj o swój spokój najlepiej jak możesz. Jeśli nie uda Ci się zrobić wszystkiego, co na dzisiaj zaplanowałaś, to świat się nie zawali.
  • Wyluzuj! Nie tylko Twoje ciało tego potrzebuje?
    Sama się tego uczę!
  • Kochane! I przede wszystkim WSPIERAJCIE SIĘ, nie tylko w gorszych chwilach, ale także w tych, dzięki którymi możemy razem dzielić się swoimi radościami – tymi dużymi i małymi.

Generalnie poleca się odpuszczanie i wyluzowanie. Sama staram się w ten sposób podchodzić do swojego macierzyństwa (no może poza punktem o sporcie, bo aktualnie mam wielkiego lenia i nie mam ochoty, wolę te 30 minut poświęcić na pisanie, ale być może jesienią coś we mnie wstąpi). Oczywiście, jak się ma ósemkę dzieci to o luz może być trudniej. Ale to tylko tak zgaduję, może lepiej zapytajmy pani Danuty albo innej mamy licznej gromadki, jeśli taką znacie, czy potrafi(ła) wyluzować. Wiecie co w tym wszystkim, o czym napisała Lewandowska jest najważniejsze, który punkt należałoby sobie wyryć w głowie, nieważne czy jest się rodzicem jednego niemowlaka czy stada kilku- i nastolatków? Otóż punkt ostatni. Wspierajcie się matki, do cholery, a nie bądźcie sobie tym wilkiem. A wspieranie to też niewylewanie na siebie wiadra pomyj (od tego zacznijmy).

I tu już porzucam Anię L. i przechodzę do głębszego i szerszego zjawiska. Żadne rady nie są złe pod warunkiem, że nie polegają na strofowaniu, robieniu pojazdów i wzbudzaniu poczucia winy (to stwierdzenie nie dotyczy oczywiście ekstremalnych przypadków, czyli rad, by nie znęcać się nad dziećmi, tu zbudzenie poczucia winy jest jak najbardziej na miejscu, tylko mało kto niestety ma odwagę takich rad bezpośrednio zainteresowanym udzielać). I tak przykładowo, gdy słyszę ten kultowe już pytanie „a gdzie to dziecko ma czapeczkę?” to odbieram je jako wyrzut i oskarżenie o bycie złą matką (tych tekstów znajdzie się wiele więcej). Jasne, często osoby robiące wyrzuty uważają, że udzielają rad w dobrej wierze. Ale wiadomo, czym wybrukowane jest piekło.

Podstawą czy to do rad, czy też współżycia matek w społeczeństwie powinno być wzajemne wsparcie. Solidarność do cholery! To się w ogóle tyczy wszystkich kobiet. Zamiast solidarności jednak wolimy pojazdy, krytykowanie wszystkiego i odbieranie innym prawa głosu. Nie chcę wcale przez to powiedzieć: „jakie to my baby jesteśmy wredne!”. Nic z tych rzeczy. To nie jest tak, że jesteśmy wredne, że coś nie tak mamy z deklem, że się wzajemnie zarzynamy. Coś nie tak to jest ze społeczeństwem, które nas do takiego zachowania wychowuje od maleńkości. Do wiecznej kobiecej rywalizacji i podkopywania, żebyśmy były jak te przyrodnie siostry Kopciuszka (zresztą spójrzcie na Kopciuszka! na jej drodze do szczęścia, czyli zdobycia księcia z bajki, stoją inne kobiety i ten motyw obecny jest w większości bajek, na jakich się chowamy). Społeczeństwo, a dokładniej system patriarchalny. Piszę to oczywiście jakiś setny raz, ale warto pisać choćby i sto pierwszy. Nie bądź strażniczką patriarchatu! Dla dobra wszystkich kobiet i każdej z osobna. A my niestety nauczone jesteśmy postrzegać się tylko jako każdą z osobna, odrzucamy szeroką perspektywę, bo mamy z tyłu głowy wyryte, że jest ona niewygodna. To na naszym braku solidarności trzyma się system, w którym kobieta wciąż nie do końca jest równa mężczyźnie, na naszej rywalizacji i pogardzie dla własnej płci, którą podskórnie wpaja się nam od małego. I jest tylko jeden sposób, żeby z nim wygrać: przestać się wzajemnie podpierdalać i zwyczajnie się wspierać. Od tego trzeba zacząć. Odbieranie sobie wzajemnie prawa do posiadania zdania, dzielenia się refleksjami, udzielania rad (które nie są nakazami, ani tym bardziej wyrzutami!) to jest podpierdalanie. I ja tu piszę, o tym jak matka matce wilkiem, ale dobrze wiemy, że to nie zaczyna i nie kończy się na matkach. Dla własnego dobra, dziewczyny, porzućmy tę głupią narrację! Bo robimy sobie krzywdę. Nie jakiejś tam Ance Lewandowskiej. Sobie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top