Jak przez kilka ostatnich lat średnia wieku nowo poznawanych przeze mnie osób raczej rosła, tak ostatnio poznaję wręcz hurtowo coraz młodszych ludzi. Prowadzi mnie to do zaskakujących wniosków i bardzo ciekawych obserwacji z dystansu mojego dość już zaawansowanego trzydziestaka.
I tak na przykład poznając w ostatnim czasie kilka bardzo młodych osób, licealistek, którym teoretycznie mogłabym być matką (to dość surrealistyczne uczucie, gdy obliczysz sobie, że uczniowie pierwszych klas liceum są młodsi od ciebie o 18 lat!), pozbyłam się swoich głupich uprzedzeń w stosunku do nastolatków, które tkwiły we mnie przez całe moje lata dwudzieste. Prawdopodobnie większość z nas po przekroczeniu dwudziestki trochę nastolatkami gardzi, prawdopodobnie dlatego, że nie mamy jeszcze dystansu do samych siebie z tamtych lat. Jasne, są trochę naiwni. Jasne, są wciąż dziećmi. Jasne, wydaje im się, że już nie są dziećmi. Ale potrafią być też bardzo dojrzali i całkiem rozsądni, tylko w trochę inny sposób. Po latach dojrzałam do przyznania, że nastolatki mogą być całkiem spoko. Nie spoko są dorośli, którzy wciąż hodują w sobie swojego wewnętrznego nastolatka, ale to zupełnie inna historia.
Po nastolatkach przyszedł czas na studentów. Co prawda znam ich mnóstwo, ale raczej w rozproszeniu. Spotkanie w jednym czasie z dużą studencką grupą z jednej strony przypomniało mi własne studenckie lata (i kilka studenckich typów, które zawsze mnie irytowały), z drugiej zderzyło ze specyficznym sposobem myślenia i pewnym studenckim mitem, którym sama byłam karmiona te kilkanaście lat temu. Mianowicie, padło zdanie:
„To teraz, na studiach, poznajemy najciekawszych, najbardziej zróżnicowanych ludzi. Nigdy później nie będziemy mieć już takiej szansy, nie będziemy się obracać w tak różnych środowiskach. Zostaniemy lekarzami, prawnikami, informatykami i będziemy siedzieć w swoich zamkniętych gronach.”
Słowem, po studiach czapa. Otóż nie.
Jedna rzecz, że dalsze życie zwykle obala ten mit. Druga, że u podstaw jest on bardzo szkodliwy dla osób, które dopiero na studia się wybierają. Idą tam zarażone myślą, że to właśnie na uczelni i okolicach poznają najlepszych ludzi w swoim życiu, zawrą najciekawsze znajomości i przyjaźnie. No i czasem okazuje się, że wcale nie. Wielkie rozczarowanie. Koledzy na studiach to straszni nudziarze, a ty tylko tęsknisz do liceum. I po co się tak nastawiać?
Tak naprawdę wszystko zależy od ciebie! Jeśli chcesz się zamknąć w jednym środowisku i nie wyściubiać z niego nosa, zrobisz to tak czy inaczej. Możesz to zrobić już na studiach, jak wielu moich kolegów i koleżanek z roku. Studiowałam prawo, było nas na roku z 300 i naprawdę większość z tych, których znałam osobiście, obracała się wyłącznie w kręgach studentów prawa. Być może wyszli na tym lepiej niż ja i w przeciwieństwie do mnie zostali prawnikami, ale nie w tym rzecz. Zresztą nie wiem. Nie mam kontaktu z żadnym z nich.
Teraz więc miękko wyląduję w opisie własnych doświadczeń. Nie są one oczywiście żadną miarą rzeczy, ani historią reprezentatywną, niemniej nie spotkałam jeszcze żadnego człowieka, który powiedziałby, że historia jego ciekawych znajomości zakończyła się na studiach. Może to po prostu oznaczać, że spotykam samych interesujących, otwartych na różne kręgi i różne sprawy (nie tylko zawodowe) osób. Ale myślę sobie, że tak naprawdę oznacza to, że mit wyjątkowości studenckich czasów to, no właśnie, tylko mit.
Od razu zaznaczę, że na studiach poznałam naprawdę świetnych, jeśli nie najlepszych ludzi w życiu (ale nie wszystkich najlepszych ludzi w życiu!). Moje dwie najlepsze przyjaciółki, to moje współlokatorki z akademika. Przy czym, muszę zaznaczyć, że jedną z nich znam od 20 lat i chodziłyśmy razem do klasy w liceum, po prostu przed studiami nie była jeszcze moją przyjaciółką. Poznałam wtedy wielu ludzi z Erasmusa. I takich bliższych i takich chwilowych (kiedyś zorganizowałyśmy z przyjaciółką imprezę w akademiku naszych kolegów, na którą ściągałyśmy jakieś Koreanki i Amerykanki prosto z korytarza, jak w tym skeczu kabaretu Mumio o wiacie przystanku, fokach i pancernikach). Należałam do studenckiego teatru, więc były też fajne znajomości artystyczne. Było mnóstwo różnych osób, których imion i twarzy już często nie pamiętam. Z tego wszystkiego, najmniej obracałam się w środowisku ludzi z mojego roku. Znajomości były ciekawe i bardzo zróżnicowane. Ale wiecie co je łączyło? Z kilkoma, małymi wyjątkami, to wszystko byli studenci, bardzo młodzi ludzie. Więc tak naprawdę wiekowo środowisko bardzo hermetyczne, z bagażem podobnych doświadczeń.
Po studiach wcale nie jest gorzej. Właściwie to po studiach jest lepiej. Nie wiem, jak to jest z prawnikami, bo nie przepracowałam w tym zawodzie ani jednego dnia, ale jak chcą, to pewnie i oni mogą. Sama jednych z najlepszych ludzi w życiu poznałam w pracy. Nie pracujemy już jak nasi rodzice 40 lat w jednej firmie, mamy więc przed sobą perspektywę wielu lat nowych interesujących znajomości nawet w teoretycznie hermetycznych zawodach i to niekoniecznie w tych idealizowanych młodych, dynamicznych zespołach. Szczerze mówiąc młode, dynamiczne zespoły są strasznie nudne, bo są trochę jak grupa na studiach. Najlepszych ludzi poznawałam w miejscach, w których spotkać można było zarówno studentów, jak i starych zgredów wyjadaczy. Na przykład w redakcji dużego portalu, z której co prawda odeszłam już cztery lata temu, ale znajomości tam zawarte są tak dobre, że spotykamy się do dziś i organizujemy imprezy, przy których te studenckie bledną (na pewno pod względem kreatywności oraz jakości spożywanych trunków). Zresztą interesujących ludzi można spotkać wszędzie, nawet w korporacji. Wiadomo, co mówią o korporacjach, że korposzczury i nudziarze. Tacy też są, ale wiadomo co się z nimi robi – mija szerokim łukiem. Moje znajomości z korpo to całkiem niezły ludzki misz-masz, którego wcześniej w życiu bym się nie spodziewała poznać w takim miejscu. No i powiedzmy sobie otwarcie: to, że jesteśmy dorośli i chodzimy do pracy nie oznacza, że nie mamy poza tą pracą życia, że nie mamy innych zainteresowań i nie obracamy się w pozazawodowych kręgach. Chyba że popadliśmy w jakiś chory pracoholizm, ale wtedy to już niebezpieczna sytuacja i trzeba coś z tym zrobić.
Więc drogi studencie, studia to nie jest koniec życia i nie jest tak, że nigdy już nie będzie lepiej. Zapamiętaj sobie to zwłaszcza jeśli spotkało cię rozczarowanie i życie akademickie nie przyniosło ci najlepszych znajomości na świecie. Kopnij w dupę ten mit. Mówię ci to ja i powie ci to większość starych zgredów po trzydziestce.
Haha jako studentka zgodzę się w 100%. Studiuję drugi kierunek, a z pierwszego nie mam praktycznie z nikim kontaktu 😀 Także nie wiem kto to wymyślił, że najlepszych ludzi poznamy na studiach 🙂 Kogo mamy poznać tego poznamy, a jak to się mówi najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie, nie inaczej 🙂 Pozdrawiam 🙂
Nie no ja na studiach poznałam raczej najmniej ludzi, bo mój introwertyzm przybrał na sile i byłam zajęta wszelkimi związkami/ miłościami. Tak mi prawie całe studia przeleciały. Został tylko rok 🙂
Mi od dziecka powtarzali, że teraz, to będzie Twój najlepszy etap w życiu. Począwszy od podstawówki, przez gimnazjum i liceum. I tak jak zakładałam- rzeczywistość jest inna i wcale nie taka mierzalna. Studia, tak jak i poprzednie lata edukacji, są normalne. Jednych może to przerazić innyc wręcz przeciwnie, ale prawdopodobieństwo normalności jest największe i trzeba się z tym liczyć. Fajerwerki to raczej wyższy lvl. Dobrze natomiast wiedzieć, że jest życie po 30 😉
Ponieważ przewinęłam się przez radio studenckie, to przekrój znajomości jest dość szeroki i to pod względem kierunków studiów, jak i wieku. Mam kolegów i koleżanki, którzy dopiero są na pierwszym, drugim roku, kiedy ja dobijam do 30. Skąd taka różnica? Zostałam po studiach jeszcze w radiu. Miałam to szczęście, że trafił mi się na studiach wyjątkowo fajny rok, a kierunek był zmaskulinizowany (i nie była to Politechnika!). Trzymaliśmy się razem, jeszcze potem wylądowaliśmy na jednej specjalności. Studia skończone i wciąż, mimo że się rozjechaliśmy trochę po Polsce i po świecie, kontakt trzymamy.
Szczerze? Ja, studenciak, na ostatnim roku, nie nastawiałam się od początku na wielkie znajomości. Jestem takim dziwnym typem osoby, że poznaję ludzi tylko na chwilę, nawet dłuższą… i idę dalej, kontaktu nie podtrzymując, szybko łapię kontakty i szybko je tracę. Mam dwoje przyjaciół z liceum, z przyjaciółką bardziej zapoznałyśmy się dopiero po liceum. Nie zastanawiałam się nad tym, ponieważ moim zdaniem ludzi poznaje się całe życie, a od nas zależy czy złapiemy flow na dłużej, czy właśnie na chwilę i z tej chwili najwięcej skorzystamy.