Kiedy dwa tygodnie temu Leonardo di Caprio odbierał w końcu swojego pierwszego Oscara, mało kto zauważył, że wśród nagrodzonych był ktoś, kto czekał na swoją statuetkę dłużej niż Leo. O wiele dłużej. I nikt nie robił o nim żadnych memów. Tym kimś był 87-letni Ennio Morricone, prawdopodobnie najstarszy laureat tej nagrody w historii.

Ennio Morricone - Pocztówki dźwiękowe. Ennio Morricone, czyli muzyka do prawie wszystkich filmów świataKibicowałam mocno temu Oscarowi, bo jego brak byłby większą pomyłką Akademii niż te wszystkie nieprzyznane Leo (jasne, Oscary nie są najważniejsze, ale wiecie). Kilka dni przed ceremonią w Los Angeles Maestro Morricone zawitał z koncertem do Wrocławia i było to najbardziej magiczne muzyczne doświadczenie w moim życiu (a mina mojego brata, gdy orkiestra zaczęła grać utwory z filmów Leone – bezcenna). Jarałam się jak dziki bąk.

Kiedy byłam bardzo młoda uknułam wraz z bratem teorię, że Morricone napisał muzykę do wszystkich filmów. Tak naprawdę było ich tylko… 500.

Pierwszy utwór stworzył w wieku sześciu lat. Zanim zaczął komponować muzykę filmową pod własnym nazwiskiem, kilka lat pracował jako ghostwriter. Grał też na trąbce w zespole jazzowym i pisał piosenki dla wokalistów pop. Jego kariera filmowa na dobre zaczęła się rozkręcać w latach 60., kiedy to napisał swoje sztandarowe utwory do spaghetti westernów Sergia Leone. Leone był zresztą jego starym kumplem, poznali się w podstawówce.

W tamtych czasach muzyka w westernach miała ogromny rozmach – to były epickie, symfoniczne kompozycje. Tymczasem młodego Morricone nie było jeszcze stać na zatrudnienie całej orkiestry. Oprócz instrumentów wykorzystywał więc na pozór pospolite dźwięki. Harmonijka z „Once Upon a Time in the West”, gwizdanie z „The Good, The Bad, and The Ugly”, tykanie zegara z „A Few Dollars More” – znacie te numery, nawet jeśli nigdy w życiu nie widzieliście żadnego westernu włoskiego reżysera. To naprawdę przełomowe kawałki.

Znacie też cudowną ścieżkę dźwiękową z „Misji” i najbardziej wzruszający filmowy utwór świata, czyli finał „Cinema Paradiso” (zawsze płaczę jak słucham, ostatnio słucham często, żeby się uodpornić i nie płakać). Znacie też pewnie „Chi Mai” – otwór tak klasycznie filmowy, że już nikt nie pamięta kto go napisał i z jakiego jest filmu (jest z co najmniej kilku, najsłynniejszy to „Le professionnel„, ale po raz pierwszy utwór ten został wykorzystany w filmie „Madalena” w reżyserii Jerzego Kawalerowicza).

60 lat komponowania do filmów i żadnego Oscara. No dobrze, jeden za całokształt, ale to się przecież liczy inaczej. Aż przyszedł Quentin Tarantino i powiedział: panie Ennio, nigdy jeszcze nie miałem muzyki napisanej specjalnie do mojego filmu, jest pan moim ulubionym kompozytorem, ma pan miesiąc, oto scenariusz „Nienawistnej ósemki”.

Tak, Morricone nie widział ani kawałka nowego Tarantino, kiedy pracował nad muzyką do niego. Na wstępie powiedział też Quentinowi, że w tak krótkim czasie nie da rady napisać od podstaw utworów do całego filmu. Zgodził się napisać 25 minut muzyki, w tym uwerturę. Poza tym, postanowił wykorzystać napisane przez siebie w 1982 roku kompozycje do filmu Johna Carpentera „The Thing”, które w tamtym filmie ostatecznie nigdy nie zostały użyte.

Praca nad „Hateful Eight” szła kompozytorowi tak dobrze, że po dwóch tygodniach miał już 35 minut muzyki. Cały sountrack został nagrany w ciągu tygodnia z udziałem praskiej orkiestry symfonicznej (Český národní symfonický orchestr). Ci sami muzycy przyjechali zresztą z Ennio do Wrocławia.

Dziś w pocztówkach słuchamy Ennio.

https://www.youtube.com/watch?v=2AOWWTilu6Q

https://www.youtube.com/watch?v=yzfM9emKSKs

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top