A co jeśli cała historia ludzkości, na podstawie, której formułujesz wnioski o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, jest inna niż ci się zdaje? I nie ma to nic wspólnego z teoriami spiskowymi, za to wiele z ludzką ignorancją, arogancją i sposobami na utrzymywanie społecznego status quo (oraz europocentryzmem).

Dawno żadna książka nie mamieszała mi tak w głowie. Ostatnio miałam takiego dobrego mindfucka po „Pracy bez sensu”. Dla mnie to jedna z książek zmieniających życie. Napisał ją David Graeber, współautor “Narodzin wszystkiego”, który umarł nagle w 2020 roku. To jedyny pisarz, po którym płakałam. No może nie dosłownymi łzami, ale było mi bardzo smutno. Jestem wielką fanką i „Narodziny wszystkiego” miały u mnie na wstępie kredyt zaufania. Spłacony z nawiązką. Ta książka życia nie zmienia, ale w trakcie czytania wybuchła mi głowa, a lubię takie wybuchy. Lubię też historię, a najbradziej jej dekonstrukcję i nowe, pomijane zwykle punkty widzenia.

Mogłabym opowiadać o tym godzinami, ale zajmę wam tylko chwilę. Gdybym miała w jednym zdaniu opisać, o czym jest ta książka, powiedziałabym, że o tym, czy jest możliwy świat bez hierarchicznych struktur władzy, przemocy i dominacji. Czy kiedykolwiek byliśmy wolnymi ludźmi? Okazuje się, że tak, chociaż teoria o egalitarnym stanie natury, który bezpowrotnie utraciliśmy wraz z przyjęciem rolnitwa i rozrostem społeczeństwa… cóż jest teorią, która nie znalazła pokrycia w odkryciach naukowych, ale z jakichś dziwnych powodów wciąż się jej trzymamy w oficjalnym dyskursie.

Antropolog David Greaber i archeolog David Wengrow napisali historię od nowa w sposób, który momemtami może wydawać się chaotyczny, ale jest w nim metoda. Oddali głos i sprawiedliwosć rdzennym Amerykanom, kobietom i naszym przodkom, których zwykliśmy uważać za niezbyt cywilizowanych ludzi. Nie tylko odeszli daleko od europocentrycznej wizji przeszłości, ale spróbowali również odrzucić wszystkie projekcje wspólczesnych systemów społecznych na nasze wyobrażenia o historii i prehistorii. Wychodząc od klasycznego pytania o źródła nierówności szybko postawili ten punkt wyjścia na głowie, bo być może cały czas zadajemy sobie jako ludzkość złe pytania. Może pytanie o źródła nierówności w świecie nie ma ani sensu, ani odpowiedzi, która nie będzie powtarzaniem kolejnych mitów. Może właściwe pytanie brzmi nie w jaki sposób znaleźliśmy się w niezbyt wesołym puncie, w którym tkwimy od setek lat, tylko dlaczego w nim utknęliśmy i myślimy, że nie ma żadnej alternatywy. 

Sposób w jaki autorzy próbują odnaleźć odpowiedź na to nowe pytanie jest, wierzcie mi lub nie (ale raczej wierzcie) prawdziwą intelektualną ucztą. Jarałam się jak pochodnia czytając o rdzennej krytyce europejskich stosunków społecznych na przełomie XVII/XVIII wieku, o Kandiaronku z plemienia Wyandotów,  i o tym, że gdyby nie ta krytyka być może nie byłoby żadnego europejskiego oświecenia, bo wielkie idee wolności nie zrodziły się z niczego w głowach kilku europejskich mężczyzn, których imiona do dziś pamiętamy, a raczej z rozmów i zderzenia kultur. A to był dopiero pierwszy, fascynujący rozdział tej książki. Potem oglądałam z córką „Pocahontas” i muszę przyznać, że jej twórcy, poza tym, że zupełnie rozminęli się z historią prawdziwej Pocahontas, zdecydowanie musieli odrobić lekcję z rdzennej krytyki, bo w rozmowach głownej bohaterki i Johna Smitha zdecydowanie pobrzmiewają jej argumenty. O boże, jakim jestem nerdem! Ale chodźmy dalej.

Kiedy pytają mnie…

Czasem wdaję się w prowadzące donikąd dysputy z ludźmi i po dłuższej kłótni dochodzimy do (metaforycznej) ściany, pod ktorą on (bo to dziwnym trafem zawsze jest on) pyta mnie, jeśli nie kapitalizm to co? Mogłabym spytać po prostu, dlaczego do cholery ja mam ponosić ciężar dysputy i wymyślać odpowiedzi na pytanie, które przecież według mojego przeciwnika jest retoryczne, ale oczywiście zawsze w to brnę. Nie jestem oczywiście w stanie przekonać go, że komunizm jeszcze nigdzie na świecie tak naprawdę nie istniał, więc dajmy mu szansę oraz że nie równa się on automatycznie z stalinizmem i gułagami, a uspolecznienie środków produkcji ma sens oraz że nie równa się automatycznie nacjonalizacji, bo społeczne a państwowe to nie jest to samo. Już nie mówiąc o innych możliwościach. Jestem bardziej anarchistą niż komunistką, ale tego to on już zupełnie nie skuma. No bo on wie swoje. Żyje mitem. Którym żyje większość z nas i w sumie nie mam pretensji. Mit braku możliwości innego porządku społecznego przeplata się z naszą codziennością. Jest urządzeniem świata, w którym po prostu musimy żyć i funkcjonować, bo jednostkowo trudno się z niego wypisać.

Kapitalizm to zresztą tylko wierzchołek góry lodowej, wisienka na torcie ostatnich 300 lat. Bardzo zgniła i niesmaczna wisienka. Pod nią są nierówności, hierarchia, dominacja, instytucja państwa po prostu. Nie wyobrażamy sobie, że mogło być inaczej. No może poza odległą, na wpółmityczną przeszłością, gdy żyliśmy w małych grupkach łowców-zbieraczy albo w wyimaginowanym raju krainy ludzkiej niewinności (jak wymyślił sobie JJ Rousseau), albo prawem wilka czyli wojny wszystkich ze wszystkimi (jak imaginował Hobbes). 

A co jeśli nic z tego nie jest prawdą? Nie ma jednej prawdy o początkach ludzkości, ludzie z odległych epok nie byli tak głupi i nieświadomi jak nam się zdaje, mamy zbyt mało dowodow, by przychylać się do wymyślonych w głębokich wiekach 17/18 teorii, które wciąż pokutują i wystarczająco wiele dowodów, żeby powiedzieć, że było no cóż… różnie. Wśród niektórych społeczeństw zdarzało się wręcz funkcjonowanie w dwóch zupełnie innych formacjach społecznych (egalitarnej i hierarchicznej) w zależności od pory roku. Ludzie przez tysiące lat eksperymenowali ze strukturami społecznymi tak, że głowa mała. O tym jest ta książka. Czy mówilam już, że jest przy okazji intelektualną ucztą?

Wolność, kocham i rozumiem?

Gdybym znów miała kłócić się o to, co jeśli nie kapitalizm (a tak naprawdę patriarchat i systemy dominacji), po przeczytaniu tej książki powiedziałabym, że możliwości są niezliczone. Zawsze były, póki nie utkneliśmy i w efekcie nie zapomnieliśmy, że to możliwe. Ludzie wymyślali wciąż nowe systemy organizacji i większość z nich nie wiązała się wcale z dominacją. 

Przez większość historii byliśmy wolni. Przy czym Wengrow i Graber definiują wolność inaczej niż to, jak postrzegana jest przez współczesnych. Odkąd XVIII-wieczni liberałowie powiązali pojęcie wolności z własnością nie umiemy się od tego kiksu uwolnić. Zauważcie, że nawet mówiąc o tak podstawowych pojęciach jak prawa człowieka, opisujemy związane z nimi wolności przez pryzmat własności. Weźmy takie bliskie nam skądinąd „moje ciało, mój wybór”. Moje, moje własne. Ciało jest naszą własnością, dlatego mamy prawo o nim decydować. Mówimy tak, bo język własności jest najlepiej rozumiany, przemawia do wyobraźni. 

Greaber i Wengrow wymieniają trzy podstawowe wolności:

Prawo do przemieszczania się

Prawo do nieposłuszeństwa

Prawo do reorganizacji stosunków społecznych

Żadna z nich nie jest warunkowana własnością. Jak to się stało, że już nie jesteśmy wolni? Mówimy o wolności odwołując się do kategorii własności i powyższe wolności, oczywiste dla większości ludzi przez większość historii człowieka, dla nas nie są już oczywiste. 

To oczywiście skomplikowane. 

Problemy

Mniej więcej tak samo, jak nasze podejście do przeszłości, które rzutuje na naszą przyszłość mocniej niż nam się wydaje (i nie chodzi tylko o to, że historia niczego nas nie uczy).

Dlaczego dzielimy przeszłość człowieka na historię i prehistorię? Czy nie rozsądniej nazywać je po prostu przeszłością? 

Dlaczego pojęcie cywilizacji jest w pewnym sensie problematyczne? Odmawiamy miana cywilizacji społeczeństwom zorganizowanym niehierarchicznie? Dlaczego warunkiem koniecznym do tego, żebyśmy jakąś społeczność z przeszłości nazwali cywilizowaną jest stosowanie przez nią zorganizowanej przemocy, posiadanie aparatu przymusu albo co najmiej pozostawienie po sobie kupy kamieni, gdy tymczasem mamy dowody na istnienie niemniej zorganizowanych spoleczności, które zresztą jeśli weźmiemy pod uwagę współczesne znaczenie tego słowa wydają się o wiele bardziej cywilizowane, ale jednak nie pasują nam do tej układanki?

Podchodzimy do naszych odległych przodków z arogancją i wyższością, jakbyśmy stali się godni miana człowieka całkiem niedawno (a w niektórych rejonach świata wcale). 

Projektujemy na przeszlość nasz porządek społeczny, bo innego nie znamy i w ten sposób zamykamy też sobie drogę do reorganizacji naszej przyszłości. 

Wnioski

„Teraz już wiemy, że żyjemy w otoczeniu mitów” – tym zdaniem Graeber i Wengrow kończą swoją „Nową historię ludzkości”. To smutny wniosek, którym nie do końca wiem, co zrobić. Zaakceptować? Załamać ręce, bo przecież nie jestem w stanie z tym walczyć? 

Jeszcze nie wiem. Na razie bardzo chcę przeczytać tę książkę jeszcze raz i tym razem zrobić notatki, wszystkim o niej opowiadać i w miarę możliwości dorwać się do niektórych pozycji z bibliografii. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top