kino, kultura, twórczość

Jak oglądać filmy to tylko po kryjomu

Tomasz Raczek napisał książkę „Kinopassana” i jest ona o sztuce oglądania filmów. Jeszcze jej nie czytałam, jednak przemyślenia na temat tej sztuki od zawsze mi towarzyszyły. A przynajmniej nawiedzały mnie od czasu do czasu. Na przykład w odniesieniu do związków. Na temat sztuki oglądania filmów parami można by napisać pewnie osobną i to niejedną rozprawę.

kino, kultura, twórczość

Pocztówki dźwiękowe. Ennio Morricone, czyli muzyka do prawie wszystkich filmów świata

Kiedy dwa tygodnie temu Leonardo di Caprio odbierał w końcu swojego pierwszego Oscara, mało kto zauważył, że wśród nagrodzonych był ktoś, kto czekał na swoją statuetkę dłużej niż Leo. O wiele dłużej. I nikt nie robił o nim żadnych memów. Tym kimś był 87-letni Ennio Morricone, prawdopodobnie najstarszy laureat tej nagrody w historii.

kino, kultura, rzecz miesiąca, twórczość

Lobster. Surowe danie, po którym chcesz dokładki

Kilka tygodni temu pisałam Wam o filmowych wizjach przyszłości, które trzeba znać. Dziś będzie o filmie, który właśnie dorzucam do listy. „Lobster”, anglojęzyczny debiut greckiego reżysera Yorgosa Lanthimosa, twórcy słynnego „Kła”, kreuje świat przyszłości, który praktycznie niczym nie różni się od naszej rzeczywistości. Poza tym, że nie można w nim żyć bez pary.

kino, kultura, rzecz miesiąca, twórczość

Filmowe wersje przyszłości, które trzeba znać

Niektórzy mówią, że kino science-fiction sięga głębiej. Inni jak ognia unikają tego gatunku, widząc w nim tylko technologiczne, płytkie nudy w kosmosie. Tym drugim trochę zazdroszczę, bo gdy kiedyś w końcu się przełamią, będą mieli mnóstwo dobrych filmów do nadrobienia i obejrzenia po raz pierwszy. W miesiącu przyszłości zapraszam więc Was na przegląd filmowych wizji nadchodzącego, które naprawdę warto znać. Wpływ na wybór pozycji miał tylko i wyłącznie mój własny gust filmowy.

kino, kultura, twórczość

Zjawa. Boli, aż miło

Jest tylko dwóch współczesnych reżyserów filmowych, których dzieła raz za razem mną poniewierają, a wywołane przez nie emocje zadają mi niemal fizyczny ból. Jeden z nich to Lars von Thrier, co do którego mam zawsze pewność, że właśnie mną bezczelnie manipuluje. Drugi to Alejandro González Iñárritu, który nie ma w sobie nic z hochsztaplera, a jednak robi mi dokładnie to samo. Zrobił to znowu swoją „Zjawą” (The Renevant), w której co prawda są filmowe sztuczki, mające sprawić, że historia obchodzi nas bardziej i bardziej w nią wierzymy, ale to wcale nie one decydują o ostatecznym sukcesie.

Back To Top