Miasto, jeśli nie jest właśnie w momencie powstawania od podstaw (jak Gdynia w dwudziestoleciu chociażby) zawsze jest większym lub mniejszym architektonicznym zbitkiem starego i nowego. Swojej współczesności i swojej historii, również tej wstydliwej. W ostatecznym rozrachunku to jednak tylko budowle i budynki. Owszem: funkcja, kontekst, czasem nawet sztuka. Ale w zasadzie głównie cegły i kamienie. Czy warto się o nie bić? Czy naprawdę istnieje jakaś wojna między postępem a skansenem?

Co pewien czas wybucha mniejsza lub większa wrzawa wokół budynków przeznaczonych do rozbiórki. Ostatnio najgłośniej jest chyba o planowanym wyburzeniu słynnego pawilonu meblowego Emilia w Warszawie. Zawiązała się grupa obrońców miejsca uznawanego za kultowe. Z drugiej strony są obrońcy… nowoczesności. Nie dalej jak przed tygodniem w lubczasopiśmie naTemat ukazał się dość niefortunny (to delikatne słowo) artykuł, którego autor jako główny argument przeciwko zachowaniu pawilonu uznawał fakt, że to relikt epoki słusznie minionej, a miasta powinny piąć się w górę. Jego zdaniem pawilonu można by bronić gdyby był… pałacykiem (bo wiecie, tylko pałace mają wartość architektoniczną, pewnie dlatego wszystkie domy na przedmieściach mają kolumnady).

Na moim, wrocławskim, podwórku jednym z najgorętszych sporów spod znaku „burzyć czy nie burzyć” jest sprawa Solpolu. Solpol to dopiero kontrowersyjny budynek! Postmoderna pełną gębą. Kiedy powstawał na początku lat 90. z inicjatywy słynnego biznesmena Zygmunta Solorza, wpisywał się w ducha epoki i nikogo nie ruszał. W swoich czasach był nowoczesny i modny. Ale mody się zmieniają i dziś to, co jeszcze 15 lat temu nieszczególnie raziło nasze oczy, a przed dwiema dekadami pięknie komponowało się z naszymi różowymi dresami z kreszu, dziś jest szczytem kiczu i brzydoty jak ciuchy, które w tamtych czasach nosiliśmy z dumą, a dziś nie moglibyśmy się w nie zbić bez zażenowania. Ale i Solpol ma swoich obrońców w mieście, którzy przekonują o jego architektonicznej wartości.
Argumenty znawców i gusta zwykłych przechodniów (które tak nawiasem mówiąc jednolite nie są i często się zmieniają) trudno pogodzić, ale jeszcze trudniej o zgodę między obrońcami niekochanej architektury i ludźmi, którym zależy tylko na gruncie, na którym stoi. To już są różnice nie do pogodzenia i obrońcy stoją zwykle na straconej pozycji, bo tu chodzi o hajs. Ale nie o tym będą dalsze rozważania, tylko o tym, jak zmienia się punkt widzenia miejskiej tkanki w zależności od, a jakże, punktu siedzenia.

grunwald2 1024x683 - Miasta przyszłości

Gdyby wskazać główny argument za burzeniem starych budynków, przewijający się w dyskusjach od lat, to wcale nie jest brzydota, jak w przypadku nieszczęsnego Solpolu. Chociaż brzydota to całkiem uczciwy, mimo że bardzo subiektywny argument. Hasło, które pada najczęściej to „relikt PRL”. To się źle kojarzy. Przez ponad 25 lat wszystko kojarzyło się źle. Ciągle była mowa o symbolach epoki słusznie minionej. Brzydkich, złej jakości, nic nie wartych. Dopiero w obecnej dekadzie zaczyna się dużo mówić o polskim dizajnie lat 50. i 60. Ludzie z mojego pokolenia jarają się fotelem Chierowskiego i porcelaną z Ćmielowa. Wiedza o tym, że rzeczy, które zresztą wielu z nas wciąż ma w swoich rodzinnych domach, mają sporą wartość nie jest jednak bardzo powszechna, stąd zresztą ciągle łatwo znaleźć kultowe meble na śmietnikach (z czego cieszą się renowatorzy). I podobnie jest z architekturą. Przez lata wmawiano nam, że budynki z PRL są nic nie warte i nadają się tylko do zburzenia. Tak było nawet ze słynnym wrocławskim Manhattanem, który według wielu powinien być dawno zrównany z ziemią, ale szczęśliwie właśnie przechodzi renowację. Co prawda zdania co do jakości renowacji są podzielone, a w środku są mieszkania, w których wciąż straszy, ale jednak w końcu jasne się stało, że „sedesowce” warte są konserwacji, a nie wyburzenia.

Oczywiście najsłynniejszym budynkiem, który najchętniej rozebraliby burzyciele wszystkiego, co się kojarzy z epoką dawno temu minioną, jest Pałac Kultury i Nauki. Bo wiadomo: on się źle kojarzy. No i jest brzydki. Tylko pytanie komu się źle kojarzy i jak długo jeszcze będzie?

Kilka tygodni temu przygotowywałam stronę internetową, a moją zleceniodawczynią była kobieta z Nowego Jorku. Na stronie miało być zdjęcie z Warszawy. Temat był taki, że chciałam łopatologicznie, żeby od razu było widać, że Warsaw. Więc wzięłam zdjęcie z Pałacem. I wiecie co mi napisała pani S.? No żebym wzięła inne, takie z wieżowcami, bo tamto wygląda jak każde inne miasto, a ma być widać, że Warszawa. No to musiałam naskrobać długiego maila, że nie. Że w żadnym innym mieście nie ma PkiN (pominęłam fakt wzorowania Pałacu na podobnych, ale większych i toporniejszych budynkach z Moskwy, bo i tak nie wiedziałaby o czym piszę) i że po tym budynku od razu ludzie w Polsce, do których jest skierowana ta strona, skojarzą co to za miasto. Wniosek jest taki, że Pałac to nie jest żadna szkarada, dla Amerykanów wygląda jak każde inne europejskie miasto. „Każde inne europejskie miasto” to nie jest chyba źle?

poland 966158 1280 1024x657 - Miasta przyszłości

Za 50 lat ten Pałac już się nikomu nie będzie źle kojarzył, bo już nie będzie miał komu. Bo kluczem do akceptacji jest jak zwykle dystans. Architektura nie jest ideologiczna. Nie z dystansu. A przynajmniej taka nie powinna być. Nie jesteśmy talibami. Bo wiecie, ostatecznie to wszystko tylko budynki. Mogą służyć wszystkim. Kiedy w 1453 roku Turcy Osmańscy zdobyli Konstantynopol nie zburzyli świątyni Hagia Sofia. Zwyczajnie przerobili ją na meczet, ale nic tam nie niszczyli (mozaiki, które mogły obrażać muzułmanów tylko zasłonili). Po co niszczyć, skoro można wykorzystać?

Jasne, popeerelowskie budynki to nie jest piękna Hagia Sofia, ale nie bądźmy drobiazgowi. Taka Emilia może nie mieć wiele wartości, jednak w ciągu ostatnich lat zniknęło sporo budynków, które z pewnością miały sporą wartosć architektoniczną, jak chociażby brutalistyczny Dworzec PKP w Katowicach (zburzony i zamieniony w galerię handlową z funkcją dworca). I znów po dwóch stronach mamy obrońców – miłośników architektury niekoniecznie spod znaku uroczego pałacu, z drugiej wspomniane pieniądze. Pieniądze wygrywają zawsze, a pomaga im argument „brzydkie i/bo się kojarzy”. Zawsze tak jest.

Gdzie w tym wszystkim są mieszkańcy miast, którzy w przeważającej mierze na architekturze się nie znają? Też się nie znam, wiem tyle, ile przeczytam, wciąż za mało. Ale trochę wiem o ludziach. Wszyscy trochę o nich wiemy. Na przykład to, że ludzie lubią piosenki, które już znają. Lubią też znajome budynki. Architektura, która wpisuje się doskonale w styl danej epoki nie zawsze jest ładna (Solpol jest równie piękny jak moje welurowe getry z 1993), ale jest prawdą czasu. Czasami warto ten czas zachować gdzieś w miejskiej tkance. Prawo do tego ma każdy czas. Do tego trzeba dyskusji, otwartości i odrobiny refleksji. Burzyć jest najłatwiej. I budować nowe. A potem te nowe znów burzyć. W ten sposób to dopiero będzie skansen z pałacyków otoczonych szkłem. A miasto jest jak ogr, ma warstwy. Nie tylko początek i koniec. Mimo że ostatecznie to tylko budynki i nikt się do nich nie będzie przykuwał, to w końcu nie są drzewa.

2 thoughts on “Miasta przyszłości

  1. Moje rodzinne miasto to Stalowa Wola, która podobnie jak Gdynia miała być budowana w okresie międzywojennym. Jednak faktyczna budowa miasta nastąpiła już po wojnie. Socrealizm pełną gębą. I jak zawsze negatywne podchodziłam do swojego miasta, bo takie szare i z komuny, tak dziś patrzę na nie o wiele łaskawiej. Po pierwsze wszystko to co tu nie pasuje, co jest najbrzydsze bądź też nijakie zostało wybudowane w ciągu ostatnich 20 lat (a najwięcej po 2004 roku). A to co stare, nawet jeżeli są to płytowce, posiada harmonię. Miasta czy osiedla budowano według określonego planu, na wszystko i dla wszystkich miało być miejsce. Budowano je z myślą o człowieku. Pamiętając o tym, że np. trzeba wybudować szkolę dla dzieci, o czym dziś nie wiedzą „nowocześni budowlańcy w Polsce”.

    Nie żyłam w PRL, ale zawsze czułam jego cień. Lubię Pałac Kultury, wg mnie pasuje do stolicy. Jest to wielki reprezentatywny budynek. A te wszystkie oszklone wieżowce są w każdym innym dużym mieście. Nie mają w sobie charakteru.

    1. Harmonia to jednak klucz do wszystkiego. Można narzekać na PRL, że torporne bryły, że materiały nie tej jakości, co należy, ale w porównaniu do hucpy architektonicznej na „nowoczesnych” osiedlach, to tam jednak była jakaś myśl. Osiem lat mieszkałam na takim nowym kolorowym osiedlu dla młodych ludzi z dziećmi, na którym nikt nie pomyślał, że te dzieci nie będą miały wiecznie trzech lat. O szkole nawet nie myślę, tam nawet nie było miejsca na jakieś niewielkie boisko dla dzieciarni. Tylko place zabaw. Dla dzidziusiów. Każdą wolną przestrzeń natychmiast zabudowywano kolejnym bloczkiem, bo liczy się tylko to, żeby sprzedać jak najwięcej, bo się buduje sypialnie, a na „living roomy” to już miejsca brak. Tymczasem na sąsiednim osiedlu z wielkiej płyty nie dość, że dwie szkoły, to jeszcze skatepark, bo było miejsce więc wybudowali.
      To nie jest tak, że kiedyś było lepiej, jestem daleka od takiego generalizowania. Podobają mi się nawet niektóre budynki ze szkła (np. Maćków zaprojektował we Wrocu bardzo fajny budynek co się zwie Silwer Tower, nazwa okropna, ale jestem fanką). Po prostu teraz jest jakoś bezmyślniej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top