Grupa nowych posłanek wystosowała apel o nazywanie ich posłankami w oficjalnych sejmowych dokumentach. Partia Razem śmiała podpisać na facebooku wszystkich swoich nowowybranych posłów i posłanki, wśród których kobiety stanowiły większość, parlamentarzystkami. I szambo wybiło.

Mało jest tak błahych pozornie spraw ocierających się o feminizm, które wywoływałyby tyle emocji, co żeńskie końcówki. Spór o feminatywy to jest czasami dosłownie walka na noże, a przecież można by tak, jak Czesi… po prostu ich używać.

Witajcie w naszej bajce

Ostatnia batalia w internecie, w której tylu facetów poczuło się urażonych zastosowaniem żeńskiej formy do grupy mieszanej (pal licho, że żaden z obrażonych nie znalazł się w tej skromnej, dwuosobowej grupie posłów Razem, którzy chyba nie mieli nic przeciwko podpisowi pod zdjęciem) to było dopiero coś! No więc, konserwatywnych mężczyzn w internecie, być może czujących się jak zwykle oblężonymi w swojej twierdzy z przywilejów, zalała krew obrońców polszczyzny. Przecież to wbrew regułom gramatyki, która dla grupy mieszanej jasno określa użycie męskiej formy rzeczownika, czasownika, przymiotnika. Oni poczuli się pominięci i obrażeni użyciem niewłaściwej formy! Witajcie w codzienności kobiet, osób trans i niebinarnych. Chociaż, w sumie w tej codzienności jesteśmy do tej nieadekwatnej formy tak przyzwyczajone, że nieadekwatność staje się dla nas przeźroczysta. Takie twarde reguły życia w patriarchalnym świecie i w mało równościowym języku.

Żeby nie było, uwielbiam język polski. Jest bardzo konkretny, bardzo określony, nie pozostawia złudzeń co do intencji. Jednocześnie można w nim tyle wymyślić, można go połamać, zastosować karkołomne akrobacje i dalej wyrazić wszystko jasno i klarownie. Niestety w tej swojej określoności i konkretności jest bardzo dyskryminujący, do bólu binarny i do bólu męskoosobowy. Męska forma dla grup mieszanych jest uniwersalna. Jest neutralna, chociaż wcale nie jest neutralna i bezosobowa, tylko taką udaje. W dalszym ciągu jest bowiem męska.

Gdy próbujemy używać obu form, męskiej i żeńskiej, by możliwie jak najinkluzywniej (wciąż jednak binarnie, co przecież wyklucza inkluzywność. Ach, polszczyzno!) opisać świat, robi się trochę tłoczno. Zwracanie się w obu formach jest znośne podczas przemówienia, ale wyobraźcie sobie całą książkę napisaną w ten sposób, że „lekarze i lekarki przyszli i przyszły na dużur”. Sama zmóżdżam się wielokrotnie, pisząc tutaj teksty, nad tymi nieszczęsnymi końcówkami. Wychodzi różnie, ostatnio po prostu je mieszam. Chciałabym, żeby ten język był prostszy, żebyśmy miały jedną formę na wszystko jak w angielskim, ale się nie da.

Pod tym względem język polski jest po prostu do dupy, więc róbmy tyle, ile się da, by chociaż trochę próbować obejść te jego wyboje w imię równiejszego świata, co?

Rozdwojone końcówki. Jak z nimi żyć?

Każdy fryzjer i każda fryzjerka powie ci, że się nie da. Rozdwojone końcówki się obcina, a nie skleja wątpliwej jakości wyciągiem z sierści świni. Po co to fryzjerskie porównanie? Ano po to, że żyjemy z językowym syndromem rozdwojonych końcówek. Ile razy dziennie zdarza ci się przeczytać notkę bio jakiejś kobiety, która pisze o sobie naprzemiennie? Jest dopiero rano, a już przeczytałam trzy. Dziennikarka, redaktor, nauczycielka, dyrektor, opiekunka, terapeuta, studentka, prawnik. A gdy spytasz dlaczego nie feminatywy, odpowiedzi zawsze podobne. Ponieważ płeć określa się przedrostkiem „pani”. Ponieważ tego słowa „architektka” nie da się wymówić. Moje ulubione z gatunku absurdalnych „to może jeszcze człowieczka?” I dalej: ponieważ męskie formy brzmią godniej. Żeńskie brzmią śmiesznie. Męskie nobilitują, bo przecież staramy się bardziej, by zdobyć te pozycje w męskich zawodach, w męskim świecie, więc się nam należą. Ciągle ten męski świat. W czym on jest lepszy, serio? Czy nie lepiej byłoby mieć wspólny?

Tylko skąd to pomieszanie z poplątaniem? A tak, żeńskich form nie zamieniamy na męskie zwykle tam, gdzie wiążą się one z niższą rangą danego zawodu, niższą pozycją społeczną. Nikt nie nazwie kelnerki kelnerem, sprzątaczki sprzątaczem. Tam, gdzie społeczeństwo nauczyło nas cenić kogoś mniej, tam feminatywy nie rażą.

Przy czym rozdwojone końcówki bywają niekiedy naprawdę prześmieszne i zupełnie nielogiczne, gdy używanie od nieużywania oddziela tylko prefix. Nikogo nie razi Mistrzyni (mistrz Justyna Kowalczyk to się chyba w głowie nie mieści), za to mało komu przez usta przejdzie Burmistrzyni. Trochę konsekwencji, ludzie!

Oczywiście, możecie mówić jak chcecie. Dziesięć lat temu sama czasem mówiłam o sobie dziennikarz, teraz mi wstyd. Nie mówię, że wam ma być wstyd. Mówię tylko, że feminatywy mają znaczenie. Feminatywy sprawiają, że jako kobiety w danych zawodach jesteśmy widoczne. Odcina nas od tej okropnej narracji o męskim świecie. Poza tym, jest zwyczajnie językowo poprawne. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy i niektóre. Nie jest też „wymysłem feministek”. Istniało zawsze. Jeszcze na początku XX wieku do gazet przychodziły pełne oburzenia listy od czytelników, którzy krytykowali użycie męskiej końcówki w stosunku do kobiety (lekarki, doktorki).

doktorka - Rozdwojone końcówki, czyli komu straszne te straszne feminatywy?

Niedługo po wojnie, językoznawcy przewidywali upowszechnienie się żeńskich form zawodów, w których kobiety stawiały dopiero pierwsze kroki. Stało się jednak inaczej. Trudno jednoznacznie powiedzieć, dlaczego. Nie bez znaczenia było z pewnością typowe PRL-owskie dążenie do ujednolicania, a także mocno patriarchalny rys ówczesnego społeczeństwa. Chociaż chyba najlepiej tłumaczy to profesor Miodek:

„My, jak zwykle, megalomańscy i zakompleksieni jednocześnie, uwikłani w niuanse hierarchiczności, godności i tym podobne bzdury, zabrnęliśmy w ślepy zaułek niekonsekwencji i subiektywnych odczuć. Rozmawiająca ze mną matematyczka chce być nauczycielem matematyki (broń Boże nauczycielką!), jej koleżanka przedstawia mi się jako biolożka. Jakaś pani grzmi na psycholożkę i socjolożkę, za to nie ma zastrzeżeń do profesorki i polonistki.”

Krok wstecz

To, co dzieje się współcześnie wokół feminatywów (żeńskich końcówek), te niesamowite emocje, które wyzwalają, przy całej ich burzliwej historii, wydaje się bardzo symptomatyczne. To swoisty element backlashu. Bo pomyślcie tylko o tym, że żyjemy w patriarchalnych społeczeństwie, z bardzo niechętną kobietom władzą, jednocześnie ruchy kobiece nabierają znaczenia, rośnie świadomość feministyczna. Żeńskie końcówki są tak wyzwalające i feministyczne, a jednocześnie tyle kobiet, które uważają się za feministki, albo co najmniej za niezależne i wyzwolone osoby, uważa, że nazywanie siebie poprawną formą rzeczownika jest czymś uwłaczającym. Ta forma brzmi im źle (nie są do niej przyzwyczajone, to oczywiste, mnie samej zajęło kilka dobrych lat oswojenie psycholożek, ginekolożek i socjolożek). Czują się nobilitowane formą męską. Jednocześnie używają też żeńskich form w słowach już oswojonych. Przy czym to oswojenie jest dość płynne i tu widzę ogromny krok wstecz.

Kiedy w latach 90. chodziłam do podstawówki nikt z nas, dosłownie nikt, nie nazwałby dyrektorki naszej budy dyrektorem. Żodyn. Dzisiaj dostaję maile od dyrektorki przedszkola, do którego chodzi moja córka podpisane „Dyrektor”. Dzieci intuicyjnie używają języka. Czasem coś przekręcą, ale w formy rzeczownika to one umieją.

No dobrze, dzieci pewnie nie są dla Was żadnymi autorytetami w dziedzinie polszczyzny, ale pewnie jest nim profesor Jan Miodek, a ten stanowisko ma jedno: feminatywy rządzą. Zostawiam Was więc na koniec z jeszcze jednym cytatem od niego i odsyłam do tego tekstu. 

Najbardziej chce mi się śmiać, kiedy w pierwszych powojennych wydaniach słowników ortograficznych czytam „proroctwa” o wejściu w powszechny obieg postaci z żeńskimi przyrostkami, bo oto kobiety uzyskują teraz stanowiska i godności zastrzeżone do tej pory dla mężczyzn. A tymczasem im silniejsze jest poczucie ważności danej funkcji sprawowanej przez panie, tym silniejsza skłonność do posługiwania się brzmieniem męskim.
Zobaczymy, jak się to dalej potoczy, bo w ostatnich latach daje się zauważyć tendencja do powrotu do tradycyjnych wykładników żeńskości, wspierana także przez ruchy feministyczne. Ja jestem za, bo mielibyśmy ten problem uporządkowany, zobiektywizowany i uproszczony pod względem syntagmatycznym.
– profesor Jan Miodek

3 thoughts on “Rozdwojone końcówki, czyli komu straszne te straszne feminatywy?

  1. Haha, właśnie wracam z rodzinnego obiadu, na którym konserwatywna część rodziny ostro używała sobie na feminatywach 🙂 A ja właśnie piszę scenariusz serialu, w którym główna bohaterka mówi o sobie „chirurżka” 😉 Jeśli dojdzie do jego realizacji, jestem ciekawa reakcji widzów. Z drugiej strony, gdyby bohaterki „Na dobre i na złe”, „Klanu” czy „Pierwszej miłości” mówiły o sobie „chirurżka”, „psycholożka”, „architektka” (nawiasem mówiąc używam tych form od zawsze i nigdy mi nie przeszkadzały), to mam wrażenie, że problem wśród starszego pokolenia szybko by zniknął 😉

    Inna rzecz, że sama przyznam, że o sobie mówię jako o „scenarzystce” ale już o „zawodzie scenarzysty”, „problemach scenarzystów” itp. Jeszcze wiele wody upłynie, zanim formy żeńskie staną się powszechne i zanim znajdziemy równościowe sposoby określania grup społecznych, ale zupełnie nie rozumiem tej internetowej inby. Feminatywy są językowo poprawne? Są. Czy ich używanie kogoś rzeczywiście krzywdzi? Nie. Czy odbiera prestiż zawodowi? Jeśli uważasz, że tak jest, po prostu ich nie używasz, a jeśli ktoś używa ich względem ciebie w pracy w neutralnych sytuacjach, to być może on tak nie uważa i nie ma się o co wkurzać? Już to gdzieś pisałam, ale chciałabym, żeby ci wszyscy bojownicy w walce o kulturę języka polskiego zachowywali tyle samo kultury w stosunku do drugiego człowieka…

  2. A w j ang. aktorki chca byc actor a nie actress , nikt juz nie mowi manageress tylko manager niezaleznie od plci, steward I stewardess to teraz flight attendants. Osobiscie w j. polskim wole mowic o pani profesor czy minister. Pani ministra absolutnie nie

    1. Tylko trudno porównywać polski z angielskim, bo to jednak zupełnie inne reguły. J.polski się odmienia, angielski odmienia się szczątkowo, te żeńskie formy występują u nich jako wyjątki, jest ich mało, wiele to naleciałości z francuskiego, równości szuka się w neutralu, a u nas, no cóż… nie ma neutralu. Jeśli już mamy się już z kim porównywać, to z innymi językami słowiańskimi, które się odmieniają w podobny sposób

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top