Kiedy byłam w ciąży bardzo broniłam się przed czytaniem jakichkolwiek poradników dla rodziców. Przed ciążą w sumie też. Wychodziłam z założenia, że: chcę kierować się przede wszystkim swoją intuicją, nie chcę ograniczać się jedynymi słusznymi poradami, które w przypadku mojego dziecka mogą się sprawdzić, albo zupełnie nie i tylko będę się frustrować, konieczną wiedzę zdobędę i tak w szkole rodzenia. Poza tym czytanie takich poradników wydawało mi się jedną z najnudniejszych rzeczy pod słońcem. A później moja przyjaciółka podarowała mi tę książkę. O dzieciach. I zupełnie przepadłam, bo to była dokładnie taka książka, jakiej było mi trzeba, żeby poukładać sobie w głowie wiele spraw dotyczących zbliżającego się wielkimi krokami macierzyństwa.

Typowy poradnik mógłby mi zrobić sieczkę z głowy, albo zwyczajnie zanudzić na śmierć. „Zrozumieć dzieci. Jak kształtuje nasze dzieci ewolucja” niemieckiego pediatry Herberta Renza-Polstera nie daje żadnych złotych rad, jak postępować z niemowlakiem, nie podsuwa jedynych i słusznych rozwiązań. To podróż przed setki tysięcy lat istnienia gatunku ludzkiego i jego młodych. Młodych, których zachowania rodzicom wydają się tak irracjonalne i tak uprzykrzają nam życie, ale z punktu widzenia ewolucji mają wielki sens. To bardziej pozycja popularno naukowa, z licznymi i całkiem szczegółowo opisanymi przykładami badań naukowych z dziedziny antropologii, medycyny, psychologii czy biologii, niż poradnik.

Czy wy też zawsze postrzegaliście małe dzieci jako niedoskonałe wersje ludzi dorosłych? Mnie na przykład zawsze było szkoda maluchów, które są jeszcze tak małe, że zupełnie nie panują nad swoim ciałem. Miałam wrażenie, że bycie takim człowieczkiem musi być bardzo frustrującym zajęciem. Ludzka skłonność do widzenia w swoim najmłodszym potomstwie niedoskonałości miała i miewa do dziś swoje ciemne strony. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu panował pogląd, że dzieci należy uczyć dyscypliny od urodzenia. W połowie wieku XX powszechnie stosowano tzw. trening czystości – oczekiwano od dzieci kontroli nad pęcherzem, kiedy jeszcze nie były na to zupełnie gotowe. Na szczęście wynalazek pampersów sprawił, że zaniechano tych skazanych na niepowodzenie prób. W latach dwudziestych niemieccy lekarze radzili, by już najmniejszym dzieciom reglamentować jedzenie (co by ich nie rozpuścić! Dzisiaj nie jesteśmy już takimi sadystami, najmniejsze maluchy karmimy na żądanie, chociaż nawet naszym matkom wydaje się to dziwne). Dziś rodzice marzą o tym, by ich dzieci jak najszybciej zaczęły przesypiać całą noc, chociaż specyfika niemowlęcego snu nie za bardzo na to pozwala. A wszystko to dlatego, że nie rozumiemy dzieci!

Ewolucyjny punkt widzenia, sięgnięcie do naszej ludzkiej prehistorii, obserwacja wciąż żyjących na Ziemi pierwotnych plemion, a także innych naczelnych, pozwala nam te dzieci i ich, wydawałoby się irracjonalne, zachowania zrozumieć i… naprawdę spuścić z tonu. W wielkim skrócie: niemowlęta są takie jakie są, bo jest to ich strategia przetrwania. Ta strategia wciąż dostosowana jest jednak do warunków w jakich człowiek żył przez większość swojego dotychczasowego pobytu na Ziemi. A większość tego czasu nie spędziliśmy wcale w bezpiecznych miastach i wioskach, nie wspominając już o zamkniętych osiedlach, tylko w jaskiniach i szałasach, kryjąc się przed grubym zwierzem. Słowem, nasze dzieci są ewolucyjnie dostosowane do ciężkich warunków, w jakich żył człowiek w swojej długiej prehistorii i wszystko od spazmatycznego płaczu i płytkiego snu po słodkie oczy i tłuszczyk na podbródku służy ich przetrwaniu w otoczeniu, w którym w każdej chwili zza krzaka może wyskoczyć tygrys szablastozębny.

Dzieci nie są niedoskonałymi dorosłymi. One są doskonałe w byciu dziećmi!

Dlaczego właśnie ta książka sprawiła, że trochę mniej zaczęłam obawiać się macierzyństwa? Przede wszystkim dlatego, że potwierdziła wiele poglądów, które instynktownie uznawałam za prawdziwe. Czyli po prostu w bardzo wielu sprawach zgadzałam się z autorem książki. Poza tym autor ten, prezentując przykłady, praktyki i poglądy na temat wychowania, nie stosuje rozróżnienia na te absolutnie dobre i te absolutnie złe (poza w oczywisty sposób nagannymi zaniedbaniami ma się rozumieć). Nie ma jednego słusznego modelu wychowania i opieki. Nie ma modelu absolutnie naturalnego, o czym świadczy fakt, że wśród tradycyjnych plemion żyjących współcześnie istnieje ich naprawdę wiele. Zresztą, nawet gdyby ten jeden naturalny model istniał, niekoniecznie miałby rację bytu w warunkach współczesnej cywilizacji. To trochę tak, jak z tą dietą paleo, która mogła być dobra dla człowieka pierwotnego (przede wszystkim dlatego, że była jedyną dietą jaka była dla niego dostępna), ale dla współczesnego, który ma duże większe pole manewru i żyje w innych warunkach, może być co najwyżej jedną z opcji wyboru, a nie jedynym słusznym rozwiązaniem dla żołądka. Chociaż świetnie byłoby wychowywać dzieci całymi wioskami, dziś jest to po prostu dziko trudne do wykonania.

To banał, ale dzieci są po prostu różne. I różni są rodzice. No i różne są nasze potrzeby.

Książka, z którą przez większość stron po prostu się zgadzałam, w kilku kwestiach zmieniła też moje podejście. Tak było np. z karmieniem naturalnym. Jeszcze w ciąży nie byłam do końca pewna, czy chcę karmić piersią za wszelką cenę, a nawet lekko przychylałam się do tego, żeby zrezygnować przy najmniejszym niepowodzeniu. Odczuwałam trochę laktoterror innych matek i to chyba była podstawowa przyczyna mojego sceptycyzmu. Ludzkość od tysięcy lat miała do mleka matki ambiwalentny stosunek (to nie wymysł pokolenia rodziców lat 80! już w średniowieczu karmiono noworodki papką, w XVIII wieku modna była woda z cukrem, co często kończyło się tragicznie). Nawet wśród tradycyjnych plemion karmienie piersią nie zawsze uważane jest za naturalne i jedyne rozwiązanie. Również samice innych naczelnych miewają problemy laktacyjne. Karmienie piersią to nie jednorożec i tęcza. Paradoksalnie, ta wiedza przekonała mnie, że muszę spróbować, bardziej niż opływający cukrem laktacyjny terror.

„Karmienie piersią traktowane było przez długi czas jako element wychowania. I tak od około 1920 roku lekarze niemieccy radzili, by czynność karmienia dokładnie reglamentować. Miało to mieć przede wszystkim cel pedagogiczny.”

 

„Karmienie piersią to cały pakiet usług z tak miłymi doznaniami jak intensywna, fizyczna bliskość dziecka i matki, rekompensująca jej nadgodziny przy gotowaniu, sprzątaniu i zmienianiu pieluszek, choć zawierający pewną dozę nikczemności. Niemowlęta chętnie zgłaszają się po jedzenie nocą, gdy kompletnie wyczerpane matki chciałyby zebrać siły na gotowanie, sprzątanie, zmienianie pieluszek…”

 

„W niektórych krajach Europy północnej już w XV wieku rozpowszechniony był zwyczaj podawania noworodkom mleka zwierzęcego lub kaszek. W XVIII wieku w lepiej sytuowanych warstwach społecznych mleko matki zastępowano posłodzoną wodą, co dzieciom wprawdzie bardzo smakowało, ale ostatecznie z powodu niedożywienia prowadziło do śmierci (patrz rodzina W.A. Mozarta.”

Podobnie zmieniłam zdanie w sprawie spania z dzieckiem w jednym łóżku. Przed przeczytaniem tej książki absolutnie sobie tego nie wyobrażałam. Po pierwsze, wyobrażałam sobie obecność noworodka w naszym łóżku jako pewnego rodzaju naruszenie naszej intymności, ostateczne potwierdzenie tego, że nasze życie wywróciło się do góry nogami. Po drugie, wszyscy straszą, że spanie z rodzicami powoduje śmierć łóżeczkową. Renz-Polster rozprawia się zresztą z mitami dotyczącymi SIDS (nagła śmierć łóżeczkowa), które w naszym kraju wciąż pokutują. W szkole rodzenia mówili nam, żeby absolutnie nie spać z dzieckiem, bo można je zgnieść, a moja przyjaciółka musiała w szpitalu podpisać zobowiązanie, że nie będzie spać z dzieckiem (!). Do tego, by zabrać dziecko do naszego łóżka przekonała mnie kwestia bliskości. Dzieci szukają bliskości w czasie snu ze względów bezpieczeństwa (tak, chodzi o tego tygrysa szablastozębnego, który może wyskoczyć zza winkla! Niemowlęta mają ten strach w odziedziczonym po naszych jaskiniowych przodkach DNA). Co prawda, nasza córka śpi obok nas w kokonie niemowlęcym, więc już naprawdę nie ma szans na zgniecenie, ale pewnie zabrałabym ją tam i bez tego wynalazku (zresztą już kilka razy spała między nami). Ale łóżeczko też jest spoko.

„Dokładna przyczyna tych nagłych zgonów (SIDS) nadal jest nieznana. Wiadomo jednak na pewno, że w grę nie wchodzi uduszenie spowodowane przyduszeniem przez osobę trzecią. Zakłada się raczej, że najmłodsze niemowlęta z powodu niekorzystnych warunków panujących w miejscu ich snu nie są jeszcze w stanie regulować swojego oddechu w wystarczającym stopniu. […] Wiadomo też, że w zachodnich krajach przemsłowych, gdzie niemowlęta z reguły sypiają same, SIDS występuje częściej niż ta, gdzie spią u boku (karmiącej) matki. Wspólne spanie reguluje jeszcze niedojrzały oddech niemowlęcia lub karmiąca matka bezwiednie przekłada je na plecy lub na bok.”

 

„Dzieci śpiące z matkami w tym samym łóżku przyjmują wraz z mlekiem jedną trzecią kalorii więcej niż dzieci śpiące w swoich łóżeczkach.”

Spoko jest zarówno spanie razem, jak i osobno. Spoko jest karmienie piersią, ale karmienie sztuczne też nie jest zbrodnią. Spoko jest to, co działa w naszych konkretnych rodzinach. To kwestia przystosowania do konkretnych warunków. Bo człowiek wciąż ewoluuje, chociaż współcześnie nie przez biologię, a przez kulturę.

Są tu jacyś rodzice? Jakie książki czytaliście przygotowując się do narodzin dziecka? Czy jakaś zmieniła wasze nastawienie?

3 thoughts on “Zrozumieć dzieci. Książka o ewolucji, dzięki której zaczęłam (trochę) mniej bać się macierzyństwa

  1. Czytałam kilka poradników o ciąży i pielęgnacji niemowlęcia. Z perspektywy czasu – bez sensu, bo dokładnie to samo powiedzieli mi w szkole rodzenia, plus dali model dzidziusia i pokazali, jak podnosić i odkładać, ubierać, przewijać, kąpać, przystawiać do piersi. Tego żadna książka nie zastąpi, a po kilku dniach człowiek się wprawia i jest już łatwo. (Przy czym założenie jest takie, że się chodzi do dobrej szkoły rodzenia). Czytałam też „Najszczęśliwsze niemowlę na świecie” Dr Karpa, w którym na wstępie są bardzo podobne wnioski, jak w „Zrozumieć dzieci”. Z popularnego „Języka niemowląt” Tracy Hogg wyłuskałam jedno ważne zdanie: to, że dziecko płacze, oznacza, że chce coś zakomunikować, a nie, że jesteś złą matką i że Cię nie lubi. Hogg ma opinię treserki dzieci, z którą w sumie się zgadzam, ale niektóre fragmenty naprawdę pozwoliły mi lepiej zrozumieć moje dziecko. A na później polecam jeszcze poradnik „Bobas lubi wybór” i „Moje dziecko nie chce jeść” Gonzaleza. Pozwalają wrzucić na luz w kwestii naczelnej spiny na temat małych dzieci, czyli NA PEWNO SIĘ NIE NAJADA.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top