To jest zdjęcie mojego ojca, kiedy był bobasem. To chyba on, tak mi mówili, ale głowy nie dam, bo nie ma babci, żeby potwierdziła. Zdjęcie stare, z czasów drugiej wojny. Gdy się urodziłam, miał mniej więcej tyle lat, co ja teraz. Umarł młodo. Nie miałam wtedy jeszcze 15 lat. Myślę, że nigdy się z tym nie pogodziłam, a na pewno nigdy tego odejścia nie przepracowałam. Przez długi czas nie przyznawałam się nowopoznanym osobom, że nie mam ojca. Nie chciałam żeby mnie żałowali. Bo chociaż ojcowie w XX wieku byli raczej nieobecni, to byli jakimś pewnikiem, wydawali się konieczni, bo to oni mieli być głowami rodzin.
Nie powiedziałabym, że mój ojciec był nieobecny. Chociaż to było trudne, to bywało nawet toksyczne, to całe życie rodzinne. Wydaje mi się, że byłam córeczką tatusia. Zadziwiające jest jednak, jak niewiele pamiętam. Pamiętam bardzo mało, chociaż miałam go przez 15 lat. Potem umarł. Myślałam sobie, że z dwojga złego to lepsze niż gdyby miał odejść w inny sposób, jak odchodzili niektórzy ojcowie, ale to sobie mówiłam na pocieszenie. Tak naprawdę przecież wolałabym to drugie. Wypruwam sobie bebechy gdy to piszę i jednocześnie nie jestem w stanie nic więcej napisać.
*
W XX wieku niewiele mówiliśmy o ojcach, bo oni mieli po prostu być. To wystarczyło. Kiedy ich brakowało, można było czuć się wybrakowanym, bez względu na łączącą was więź, bez względu na to, czy w ogóle istniała ta więź. W XXI wieku zaczęliśmy mówić o ich nieobecności, próbowaliśmy zastąpić ją obecnością i myślę, że to było dobre. Zamiast mitu głowy rodziny, wymyśliliśmy mit ojca obecnego. Z całym systemem nagród, z ogromem uwagi. Angażujący się ojcowie XXI wieku są zauważani, są chwaleni i klepani po plecach za to, w czym matki są zupełnie przezroczyste. Kiedyś bardzo mnie to denerwowało, napisałam o tym nawet tekst, ale dziś myślę, że bez tego się po prostu nie obejdzie, gdyż działa jak parytety. To siłą rzeczy musi być etap przejściowy. Jeśli ten system nagród dla partnerskich ojców sprawi, że wszystkim partnerstwo wejdzie w krew, jakoś to przeżyjemy.
*
Piszę o wieku XX, ale mam na myśli tak naprawdę “tradycyjny model rodziny”. To jest ten model z ojcem decydującym ale niezaangażowanym, z matką-polką, która dla dzieci poświęca wszystko. Ci, którzy tworzyli ten model mają dziś pewien problem z tymi ojcami XXI wieku, którzy wychowują dzieci na zasadach partnerskich. W ich oczach ci ojcowie sobie nie radzą. Bo ci ojcowie i te matki, które porzuciły tradycyjne wychowanie, podważają swoim istnieniem cały sens życia tamtych rodzin. Jak byś się czuł_a, gdyby ktoś powiedział ci, że całe twoje życie było bez sensu? Pewnie dlatego wciąż tyle osób próbuje bronić wychowawczej roli klapsa.
*
Przyjęliśmy za pewnik, że nieobecność ojca czyni w życiu dziecka spustoszenia. Nie wiem, czy naprawdę tak jest. Czasem czyni, czasem nie czyni, ale to przecież nie jest żadna reguła. To dość chujowe dawać dzieciom do zrozumienia, że brak jakiegokolwiek rodzica to ich własne wybrakowanie.
Fajnie mieć mamę i tatę. Ale fajnie też mieć tylko mamę, albo tylko tatę, albo mamę i mamę, albo babcię, albo dziadka. Najfajniej jest mieć miłość i jakąkolwiek figurę przywiązania. Jesteśmy strasznie zafiksowani na pełnych rodzinach. Przez tę fiksację czasem tkwi się w toksycznych związkach. A czasem po prostu jako dziecko czujesz się kimś gorszym, a co najmniej innym. Co to w ogóle znaczy pełna rodzina? Rodzina to rodzina.
„Przez tę fiksację czasem tkwi się w toksycznych związkach. ” Ku.a jakie to prawdziwe. Jestem właśnie w takiej relacji. Dla dzieci. Żeby miały ojca. Chociaż ojcem jest takim średnim. Od pięciu lat myślę sobie, że zrobiłam krzywdę dzieciom wybierając takiego człowieka na ojca. Ale jest jaki jest, stara się, nie ma wzorców, tłumaczę go bez sensu. Ojców się w ogóle zajebiście stawia na piedestał, bo byli raczej nieobecni a jak byli obecni to święto i w pamięci zostaje. Mój zmarł 6 lat temu i do niedawna ryczałam na każdą myśl, że go nie ma. Wyobrażam sobie, że było Ci ciężko – między moim doświadczeniem straty a Twoim jest nie tylko trochę lat ale przede wszystkim trudny czas dojrzewania. Słowa to za mało a ciężko wirtualnie spojrzeć na kogoś w ciszy, w próbie zrozumienia, cichego wsparcia. Dziękuję za ten tekst i za to, że się podzieliłaś swoją historią.