Dzisiaj jest nasza ósma rocznica ślubu. Od tego czasu On wytłukł mi już prawie całą kolekcję zbieranych miesiącami szklanek po nutelli z postaciami z Władcy Pierścieni z 2002 roku. Wczoraj w kontenerze na szkło wylądował Gollum (R.I.P.). Rzeczy nie do odkupienia w pierwszym lepszym sklepie na allegro. Jeśliby mierzyć miłość liczbą kubków, których rozbicie się wybaczyło, to naprawdę muszę go bardzo kochać. Chociaż moja znajoma twierdziła, że najlepszym testem wielkiej miłości jest zjedzenie bardzo śmierdzącego francuskiego sera i czekanie na pocałunek. Tylko jak się kogoś bardzo kocha jest się w stanie go pocałować. Nie wiem, nie jem sera.

Z naszą rocznicą ślubu to jest tak, że zwykle o niej nie pamiętam. Co jest dziwne, bo mam niesamowitą pamięć do dat. Wolę jednak świętować rocznicę pierwszego bzykanka. Tym razem jednak udało mi się nie przypomnieć sobie o 29 września wieczorem drugiego października, gdyż uznałam, że będzie zabawnie napisać Wam o naszym weselu. Bo tak.

Nigdy nie byłam dziewczyną marzącą o wielkim polskim weselu. O żadnym właściwie, ten temat dla mnie nie istniał. Ale w prima aprilis 2012 roku siedzieliśmy sobie w wannie i Jarek stwierdził, że może byśmy tak zalegalizowali nasz związek. Albo to ja stwierdziłam? Albo razem? W każdym razie to nie był żart. To znaczy trochę był, ale jednak nie.

Jakiś czas później dał mi zaręczynowego pendrive’a. Uznaliśmy, że to bardzo zabawne. Do dziś nie doczekałam się pierścionka. Nie żebym go potrzebowała. Prawdopodobnie połowa z was będzie mnie teraz chciała przytulić.

Najśmieszniejsze fakty o naszym weselu, z których śmieję się do dziś. Czyli na przypale albo wcale

  • Świadek mojego męża zapomniał dowodu. To w końcu nie jest oczywiste, że trzeba mieć dowód jak się świadkuje na weselu, prawda? Czy nas to załamało? Skądże. Część gości jeszcze wdrapywała się na to trzecie piętro, więc rzuciliśmy w tłum “kto chce zostać świadkiem (i ma dowód, najważniejsze, że ma mieć dowód)?” i wygrał ten, kto był najbliżej.
  • Pamiętacie tę scenę z “Wesela” Smarzowskiego, w której koleś jeździ na małym rowerku? Otóż znalazłam taki rowerek na zapleczu i prawie dostałam zawału, bo już oczami wyobraźni widziałam, jak nasz didżej organizuje taką zabawę, chociaż powiedzieliśmy mu, że ma nie być żadnych zabaw. Na szczęście po pierwszej próbie zorganizowania jakiejś tam zabawy zorientował się, że to niekoniecznie jest takie towarzystwo i rowerek nigdy nie opuścił zaplecza.
  • Wchodziliśmy na salę przy dźwiękach marsza imperialnego z Gwiezdnych Wojen, co jest dość dziwne biorąc pod uwagę fakt, że mój mąż nie cierpi Gwiezdnych Wojen.
  • Kiedy chciałam, żeby dj puścił “Whisky, moja żono” (co też jest dziwne, bo nie lubię Dżemu), ten włączył “Żono moja”. A miało nie być disco polo.
  • Ale pod koniec imprezy to w ogóle tańczyliśmy do piosenek Nocnego Kochanka, który wtedy nazywał się jeszcze Night Mistress.
  • Jeden z naszych gości dał nam w prezencie skrzynkę z różnymi rodzajami musztardy. To jest prezent, którego się nie zapomina.
  • Wesele skończyło się chyba o czwartej w nocy, już nie pamiętam, a potem było after party. To znaczy mój brat przyszedł pić z nami wino do pokoju i musieliśmy go potem długo wyganiać, żeby w końcu pójść spać.
  • W podróż poślubną udaliśmy się dwa dni później, wyprowadzić psa na spacer nad stawy. To znaczy, teoretycznie mogłabym się upierać, że ten Paryż pół roku później to był w ramach podróży poślubnej, ale kogo ja próbuję oszukać!

Co zrobiłabym dziś inaczej, a czego w ogóle nie żałuję

Być może docierając do tego fragmentu tekstu, wyobrażacie sobie, że byłam najbardziej wyluzowaną panną młodą na świecie, ale to nie do końca prawda, o czym przekonacie się za chwilę.

Co zrobiłabym inaczej?

Ogarnęliśmy organizację imprezy w pięć miesięcy i właściwie do dziś nie wiem, co tam było do ogarniania. Ale dziś ogarnęłabym jednak trochę więcej.

Z perspektywy czasu na pewno wcześniej pomyślelibyśmy o didżeju, zamiast nastawiać się na to, że będziemy puszczać muzykę sami, bo potem na tydzień przed imprezą, kolega nastraszył nas, że to się nie uda i wcisnął nam gościa, z którym delikatnie mówiąc, mieliśmy inne wizje artystyczne. No i mieliśmy akustyków wśród gości, którzy wypomnieli mu jego niekompetencję i ustawili od nowa sprzęt.

Zdecydowałabym się też na długą sukienkę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wyglądam w nich zajebiście, a pokutował jakiś durny mit, że do cywilnego nie idzie się w długiej sukni.

Nie zafarbowałabym włosów nieprzetestowanym wcześniej kolorem. Byłam wtedy ruda, a na weselu skończyłam z czymś wiśniowo-czarnym. No i generalnie kwestia włosów na weselu była małą katastrofą.

No i żałuję, że na naszym weselu była serwowana zabita na tę okazję świnia (bo Misia chciała, to nie był nasz pomysł). Bardzo mi smutno z tego powodu. Dzisiaj zrobiłabym wesele wegańskie.

Aha, no i może zatrudniłabym fotografa, bo tych tysięcy brzydkich zdjęć zrobionych wtedy przez siebie i rodzinę i tak nie oglądam. Chociaż pewnie tych profesjonalnych też bym nie chciała oglądać, w końcu miałam wtedy spierdolone włosy.

Co zrobiłabym dziś dokładnie tak samo?

Nie przejmowałabym się (prawie) w ogóle.

Kupiłabym kieckę za 300 złotych.

Nie wydałabym na tę imprezę ani grosza więcej.

Nie wzięłabym ślubu kościelnego.

Piłabym, jakby to ktoś inny się pobierał.

Założyłabym buty, które kupiłam kilka lat wcześniej, a potem i tak tańczyłabym boso.

To do dziś jest jednak z najlepszych imprez na jakich byłam. Właśnie dlatego.

4 thoughts on “Zaręczyliśmy się w wannie, zamiast pierścionka dostałam pendrive’a i inne dziwne rzeczy o naszym weselu w ósmą rocznicę ślubu

  1. Moje wesele też było najlepszą imprezą w moim życiu. I bardzo mi przykro, że też nie jestem w stanie patrzeć na nasze zdjęcia (które nie powalają, mimo że wybieraliśmy fotografa tygodniami), bo również miałam spierdolone włosy. Smutek 🙁

  2. A ja żałuję, że mnie na tym weselu nie było!
    No ale byłam na innym – która to para dziś też ma ósmą rocznicę 😀

    W ogóle to niesamowite, jak bardzo wizja ślubu i wesela potrafi być różna. Ja zawsze myślałam, że ze swoim nastawieniem i brakiem marzeń o tiulowej bezie to będę jedyna. A tymczasem okazuje się, że mam sporo koleżanek, które nie tylko nie mają spiny, ale i marzeń o białej sukni, ani tradycyjnym polskim weselu kosztującym fortunę. Nie ma nic złego w takich marzeniach, oczywiście. Po prostu sądziłam, że inna wizja jest w mniejszości, a w moim otoczeniu to jednak zdecydowana większość!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top