Mało mnie ostatnio na blogu. A to dlatego, że w końcu ostro wzięłam się za pisanie książki i inne projekty poboczne zeszły na drugi plan. I wiecie co? Za chwilę ją skończę, więc to dobry moment, żeby zacząć wam o niej pisać.

Po co piszę o tym, że piszę? Toż to szczyt blogerskiego masturbowania! Kiedyś powiedziałabym, że po to, aby się zmobilizować do dalszego pisania. Bo nic tak nie motywuje jak publiczna deklaracja, no chyba że deadline. To bzdura, bo wiele rzeczy już tak obiecywałam i zaklinałam rzeczywistość, a wychodziło jak zwykle. Ale tym razem naprawdę kończę pisać książkę. A potem ją wydam. Ale po kolei, zaraz wam wszystko opowiem.

Co to jest i jak się nazywa?

Jest to współczesna powieść i nazywa się “Mdły październik”. To czysta fikcja, do której radośnie wplatam mnóstwo prawdziwych historii, które kradnę z życia swojego i swoich przyjaciół. Mam nadzieję, że nikt z nich mnie za to nie zabije.

O czym to w ogóle jest?

Jeśli wpadł wam w ręce numer czasopisma “Fabularie” z czerwca tego roku, to być może czytaliście i czytałyście moje opowiadanie “Suki” (jak nie, to chciałam napisać, że kupować, bo jeszcze parę dni temu był na stronie empiku, ale widzę, że już wykupione nakłady). Mogłyście w nim poznać Wiktorię i Joannę. To opowiadanie to nic innego jak rozdział z książki, a Wiktoria i Joanna są dwiema z trójki głównych postaci. Ale ponieważ jest to rozdział będący retrospekcją, w żaden sposób nie spojluje głównej osi fabuły.

Okej, to jak wiele fabuły mogę wam zaspojlować w tej chwili?

Zaczyna się to tak. Dziewiętnastoletni Adaś jest chorobliwym symulantem (na przykład tak dobrze udał atak wyrostka przed sprawdzianem z niemieckiego, że mu go wycięli). I właśnie przed chwilą wyrzucili go ze szpitala psychiatrycznego. Tak przynajmniej (że wyrzucili) uważa Wiktoria, którą Adaś zastaje w domu, gdy wraca do swojej matki. Od dwóch lat jej dziewczyna. Joanna z synem obchodzi się jak z jajkiem, a potem jest już tylko gorzej, bo nie dość, że nie wszystko jest takie jak się wydaje, to jeszcze się gmatwa i w pewnym momencie trzeba będzie uciekać z miasta.

To książka o młodości. I o niepewności, która niekoniecznie zależy od wieku. O niespełnianiu oczekiwań i cenie za ich spełnianie. O przyjaźni. Nieheteronormatywnych kobietach. Matkach. Uroczych chłopcach. O rodzinie, którą sobie wybieramy. Małych wsiach i miasteczkach. To też opowieść o snuciu opowieści i tym, jak narracje dotyczące naszego życia, przejmowane są przez innych ludzi. Zainspirowana przez moje przyjaciółki, kapliczki z Maryjkami i wczesne lata 2000.

Jak to jest napisane?

Większość akcji, poza retro- i futurospekcjami, rozgrywa się w październiku 2004 roku. Jest więc na maxa jesieniarsko, ale nie aż tak nostalgicznie, jak możnaby się spodziewać. Żeby uniknąć klimatu nostalgii przemawiam głosem głównej bohaterki w czasie teraźniejszym. Na gorąco, bez dystansu jaki daje perspektywa czasu.

Wiktoria mówi też specyficznym, nieco połamanym językiem (zdanie o tym, że język jest równoprawnym bohaterem to już trochę banał, więc udajemy, że wcale go tu nie było), który ma bardzo dynamiczny rytm (w ogóle podchodzę do literatury trochę jak do muzyki, mam obsesję rytmu, najchętniej pisałabym z metronomem). W pewnym momencie doszłam do wniosku, że nie mogę napisać całej książki narracją Wiktorii, bo mogłoby to być na dłuższą metę męczące, więc z biegiem czasu pojawiają się rozdziały pisane z perspektywy pozostałej dwójki głównych postaci, czyli Adasia i Joanny. Te pisane są również pierwszoosobowo, ale już w czasie przeszłym. Przekombinowana forma? Zapewniam was, że to ma (również fabularny) sens.

Ile jeszcze do końca?

Według planu zostały mi do napisania trzy rozdziały (właśnie zaczęłam pisać dwudziesty pierwszy), więc jestem na ostatniej prostej. Prawdopodobnie uda mi się skończyć pisanie do października. Równo osiemnaście lat po tym, jak wymyśliłam tytuł.

Bo tak. To jest książka, którą wymyśliłam osiemnaście lat temu. Mniej więcej w czasie, kiedy po raz pierwszy pomyślałam, że muszę zacząć pisać.

Wtedy to, siedząc w kuchni w moim domu w jakiś randomowy październikowy weekend, wpadłam na ten tytuł. Potem zawiązanie fabuły. W 2003 roku napisałam nawet dwa rozdziały i pamiętam, jak czytałam je jakiemuś chłopakowi w klubie na wieczorze poetyckim. Byłam strasznie pretensjonalna, niczego nie żałuję. W każdym razie nic więcej z tego wówczas nie powstało. Kolejny raz siadłam do tego projektu dziesięć lat później, znów napisałam ze dwa rozdziały. To wciąż było nie to. Nie miałam dla tej historii języka.

I wiecie co? Cieszę się, że nie napisałam tej książki wiele lat temu. Ona naprawdę musiała dojrzeć. Ja też musiałam dojrzeć, wyrobić sobie warsztat i wiedzieć o czym chcę opowiadać.

To nie jest pierwsza książka, którą napisałam

Kilka lat temu skończyłam pisać powieść, nad którą z doskoku siadywałam przez wiele lat. Najpierw była opowiadaniem, ale Aśka Pachla powiedziała mi, że koniecznie muszę dopisać więcej i zrobić z tego książkę. No więc jak kazała, tak zrobiłam. Chciałam ją nawet wydać, ale leży w szufladzie, bo mimo że uwielbiam tę historię, wiem, że to jednak nie to. To znaczy to, ale niekoniecznie mój debiut. Zbyt wiele mam do niej zastrzeżeń, zbyt mało widzę w niej potencjału, chociaż opowieść zahacza o epidemię, o której wybuchu nie mogłam wiedzieć, gdy pisałam tę powieść z pogranicza realizmu magicznego osadzoną w niedalekiej przyszłości roku 2019 (sic!), więc na nasze czasy jak znalazł. Wierzę, że jeszcze znajdę dla niej serce, ale…

W 2017 roku, próbując ogarnąć swoje życie na urlopie macierzyńskim, wróciłam do dawno porzuconego pomysłu “Mdłego”. I złapałam flow. Złapałam język. Wymyśliłam fabułę. Jeszcze bez zakończenia i na bieżąco, ale ruszyłam. Do końca roku miałam napisane jakieś trzy rozdziały, a potem wróciłam do pracy, miałam psychicznie dość marny czas w życiu i nie licząc kilku doskoków, książka leżała. Nie miałam na nią czasu i sił, ale wciąż rozwijała się w mojej głowie. W pewnym momencie po prostu miałam TO i pod koniec ubiegłego roku zabrałam się ostro do pisania.

A potem przyszedł covid

I wtedy to już w ogóle poleciałam z koksem. Od końca marca piszę właściwie codziennie. Jeśli miałabym powiedzieć, co uratowało moją książkę, to zdecydowanie koronawirusowy lockdown i Riennahera, która napisała tekst pod tytułem 400 słów, dokładnie wtedy, kiedy było mi go potrzeba. Dziękuję, Marta! Covidovi nie dziękuję, niech już spada.

Od marca piszę czterysta słów dziennie

Co najmniej czterysta. Zwykle więcej. Wczoraj napisałam tysiąc. Pisałam do drugiej w nocy. Zwykle piszę do pierwszej. Zwykle zaczynam o dwudziestej trzeciej, gdy wszyscy śpią.

Czy piszę według planu? I tak, i nie

Może i czasami mam pamięć złotej rybki, bo umysł wyprany jest przez internet, ale szczegóły rozbudowanej fabuły, charaktery postaci, relacje, nawiązania et cetera leżą na właściwych półeczkach w głowie jak nie przymierzając wszystkie daty urodzin i numery kart bankomatowych, które zapamiętuję od niechcenia. Tak po prostu działa mój mózg. Przyswoiłam w życiu sporo wiedzy na temat planowania, mogłabym wszystko sobie najpierw rozpisać na kartach postaci i tabelkach, ale mam poczucie, że byłaby to strata czasu. To znaczy, ja to wszystko i tak już mam w głowie ułożone i doskonale wszystko pamiętam. Ta historia po prostu tam żyje. Jednocześnie jest skończona i się rozwija. Myślę o niej w dość obsesyjny sposób, co może być prawdopodobnie trochę obciążające dla psychiki, ale naprawdę to kocham. Mogłabym powiedzieć, że nie mam planu na kartkach bo jestem artystyczną duszą, albo człowiekiem-chaosem (przyznaję, organizacja nie jest moją mocną stroną). Ale to zupełnie nie tak.

(Obiecuję sobie jednak, że do kolejnej książki, która jest futurystyczną post-post-apokaliptyczną opowieścią o przypadkowej rewolucji, rozwijaną w głowie i nawet kilku pierwotnych wersjach od 2005 roku, na pewno napiszę plan z prawdziwego zdarzenia.)

Pomoce naukowe. Bez nich ani rusz

Wiadomo, że mam notatki. Notatki to zwykle fragmenty dialogów. Są rozrzucone po wielu notesach. Ostatnio większość jest w planerze pełnym czasu od Pani Swojego Czasu. Tak, oczywiście, że mam planer. Oczywiście, że od dawna pełni funkcję notesu, a nie kalendarza.

Mam też playlistę, która jest jednym wielkim spojlerem. I tablicę na pintereście, kto powinien zagrać kogo w ewentualnej ekranizacji. I ja wam te wszystkie rzeczy oczywiście pokażę, gdy będzie już książka.

Najważniejsze: skończę i co dalej?

Wtedy usiądę do redakcji. Robię to też na bieżąco: zanim zaczynam pisać dalej, zczytuję ostatnio napisane strony. A potem będę szukała wydawnictwa. Pewna znajoma korektorka już pytała, czy będę jej potrzebować (oczywiście, że tak – nie umiem stawiać przecinków!), zakładając, że jednak uderzę w self-publishing. Mam jednak wiele powodów, dla których uznałam go w tej chwili za ostateczność. Ale to napiszę wam innym razem.

Photo by hannah grace on Unsplash

3 thoughts on “Piszę książkę i co to oznacza

  1. 18 lat… niezły wyczyn i jeszcze dziecko i covid. To może być kawałek przemyślanej literatury. Trochę to rozumiem, bo za małolata chciałem pisać, a potem trafiłem na Gombrowicza i podał mi tabletkę zniechęcenia i pozamiatane. Ale to co mówisz jest bardzo ważne – musi być język dla opowieści i musi być jakiś zalążek intrygi, te rzeczy najtrudniej ogarnąć. Skoro to masz to czekam z niecierpliwością na papier! Późne debiuty są cenniejsze, ale nie piszę tak by gloryfikować wiek, tylko przypomniał mi się tekst z Mulan o kwiecie, który dojrzewa „spóźniony” i najpiękniej wygląda. A jutro wchodzi Mulan fabularna na streamingi. Chyba się skuszę. 🙂 Pozdrawiam całego bloga i okolice!

  2. Gratulacje, wiem, jak ciężko się czasami ogarnąć do pisania. Sama mam rozpoczęte opowiadanie dla dzieci o Krukach i Lisku, jakoś nie mam siły do niego wrócić, ale historia mnie intryguje, a inspiracje czerpię z pola. No i super, że robisz tyle rzeczy 🙂

    1. Na gratulacje to jeszcze za wcześnie 😀 ale dziękuję <3
      Pisz to opowiadanie, niech pani Krysia robi ilustracje, książek o zwierzętach dla dzieci nigdy za wiele!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top