Zastanawiałam się przez chwilę, czy nie kupić książki Katarzyny Nosowskiej „A ja żem jej powiedziała”. Zachęcała popartową okładką i, nie ukrywajmy, nostalgią. W końcu piosenki Kaśki to moja młodość, do dziś potrafię zaśpiewać całe „Jeśli wiesz, co chcę powiedzieć” i wciąż zachwycam się tym tekstem. Mój zapał ostudził jednak pewien cytat, po którym wiem, że jednak nie nadajemy z Nosowską na tych samych falach. I jasne, nie czyta się książek po to, żeby we wszystkim przyklaskiwać autorom, ale nie wiem, czy jestem gotowa bardziej nie zgadzać się z lubianą przeze mnie osobą. To niestety obiecują mi przeczytane recenzje. Ale do rzeczy, co też takiego ta Nosowska nam powiedziała.

Ano powiedziała, że udział w manifestacjach to nic innego jak tylko próba walki z samotnością. Ludzie nie wychodzą na ulice po to, by walczyć z niesprawiedliwością, nie po to, by demonstrować swoje przekonania, lecz po to, by iluzją sprawczości i adrenaliną leczyć swoje poharatane dusze. Poharatane od wewnątrz, bo przecież to, co dzieje się na zewnątrz to jedynie sterowanie emocjami tłumu. Tłumu, w którym każda jednostka myśli tylko o tym, jak poradzić sobie z własnym ja i w zbiorowych demonstracjach znajduje łatwy lek.

Być może kiedyś jeszcze przeczytam całą książkę Nosowskiej. Nie obrażam się. Jeśli wiecie, co chcę powiedzieć. W tym tekście pozwalam sobie po prostu nie zgadzać z jedną konkretną wygłoszoną przez nią tezą.

Czy Nosowska twierdzi, że świat zewnętrzny nie istnieje?

Prosta diagnoza, w której Nosowska przy okazji wrzuca do jednego worka marsze równości, demonstracje w obronie praw kobiet oraz marsze narodowców. No, chyba się tutaj nie rozumiemy. I nie chodzi mi tylko o powtarzanie szkodliwego i nieprawdziwego mitu, który znamy dobrze z ust polityków, o tym, że wszyscy ludzie, którzy chodzą na protesty, są przez kogoś sterowani i wykorzystywani. Nie istnieje oddolność, nie istnieje sprawczość, nie istnieje rozum. I nie, nie twierdzę, że nie ma osób, które idą na demo, żeby leczyć się z samotności. Tacy być może też się znajdą. Przyjmuję to do wiadomości, chociaż nie pasuje to do mojej wizji świata. Ale świat to nie jest moja wizja. To nie jest niczyja wizja. Nosowska uważa inaczej. Jej diagnoza jest kategoryczna, zero-jedynkowa i wbrew temu, co pisze, dziecinna. A ja się zastanawiam głośno, z czego też ona wynika i o tym właściwie jest ten tekst.

Postfeminizm

Może to kwestia pokoleniowa, to nasze niezrozumienie. Może to przez postfeminizm i neoliberalizm, w których wyrosło pokolenie Nosowskiej, a z którego moje pokolenie albo zostało skutecznie wyleczone, albo się powoli z nich leczy. Oczywiście diagnozowanie przy pomocy jednego zjawiska całego pokolenia jest równie niesprawiedliwe, co diagnoza Nosowskiej. Chcę jedynie podkreślić działanie pewnych mechanizmów, pewnych nurtów myślowych, którymi w pewnym czasie nasiąknęło wiele osób.

Postfeminizm, tak jak neoliberalizm, jest jednostkowy i narcystyczny, źródeł problemów jednostki nigdy nie szuka w szerszym kontekście społecznym, lecz jedynie w samej jednostce. Wszystko sprowadza się do indywidualnej psychiki. I ja w tej wypowiedzi Nosowskiej wyczuwam właśnie ten sposób myślenia. Kultura, społeczeństwo, relacje społeczne, system, polityka – to wszystko kwestie wtórne. Motorem działań człowieka jest głowa, ale ta głowa skupiona jest tylko na sobie. Zawsze.

Introwertyzm

Może tu chodzi o dziwnie rozumiany introwertyzm? Przyznam się Wam, że jeden z największych szoków w moim życiu przeżyłam na koncercie Heya, gdy okazało się, że Nosowska, którą zawsze odbierałam jako osobę introwertyczną, poważną i w pewnym sensie uduchowioną, zachowuje się w bardzo bezpośredni, ekstrawertyczny sposób. Trochę to zabiło wizję jej osoby z mojej głowy, ale te wizje osób to jedna z najgorszych rzeczy, jakie sobie tworzymy obcując z kulturą. Niestety nie da się ich uniknąć. Ale można być introwertykiem i zachowywać się jak ekstrawertyk. Może być to maska. Może być to sposób na okiełznanie swoich lęków. Gdybam. Bo można mieć taki typ osobowości po prostu, z miliona innych powodów. W taki sam sposób Nosowska gdyba na temat motywacji jednostek uczestniczących w protestach. Nie zaryzykuję twierdzenia, że przekłada swoje doświadczenia, emocje i zachowania na innych ludzi. Powiem tylko, że często zdarza się nam tak myśleć. Myśleć, że wszyscy mają podobnie. To pułapka.

Praca u podstaw?

Nosowska zamiast manifestacji wybiera pracę u podstaw. Ale jaka to jest praca? To praca nad sobą. „Żeby błyszczeć jako punkt”. Nie wiem, czy ją w tym punkcie dobrze rozumiem. Czy myśli tu globalnie, czy lokalnie. Czy chodzi o ratowanie siebie, czy o ratowanie świata przez bycie lepszym człowiekiem. Naprawdę się zaplątałam i nie wiem, co mi tu powiedziała.

Jasne, ludzie robią czasem rzeczy dla innych, by ratować siebie. Na przykład jadą w strefy konfliktu, bo nie mogą uporać się że swoim życiem, a czasem ze swoimi traumami. To jest normalna rzecz. Ale to nie są wszyscy. Miliony ludzi robią miliony rzeczy z miliona różnych powodów i naprawdę nie wszystko zawsze sprowadza się do wnętrza.

I jasne, to ważne, żeby dbać o zdrowie swojej głowy. Ale to są z reguły dwie różne sprawy. Naprawdę. Nie jesteś pępkiem świata.

Pssst! Dajcie znać, czy czytali_łyście Nosowską i czy warto po nią sięgać!

——–
A cały cytat,o którym piszę brzmi tak:

„Manifestacje? Pikiety? Jeśli naprawianie burdelu na świecie wydaje ci się prostsze, niż zaprowadzenie porządku w głowie i zagrodzie, to współczuję. Jestem zwolenniczką pracy u podstaw. Szanuję siebie w roli punktu. Wierzę, że cały świat zyska, jeśli jako punkt będę błyszczeć. Wiem, jak trudno jest spojrzeć w siebie. Jak trudno być dla siebie czułym opiekunem, który wspiera, dopinguje, ale też beszta, przywołuje do porządku. Stanąć oko w oko z własną rozpaczą, lękiem, niemocą, wstydem, gniewem, agresją – to boli. O wiele łatwiej, moim zdaniem, wejść w tłum, zetknąć się własnym ortalionem z cudzą marynarką, zniknąć w tej masie tekstyliów. Obrać wspólny cel, krzyczeć hasła głosem silnym, tysiącem gardeł złożonych w jedno. Maszeruje się po wyrzut adrenaliny, który wytrąci na chwilę z codziennego stuporu. Dostajesz iluzję bliskości, złudne przeświadczenie o własnej sprawczości. Masz wrażenie, że po raz pierwszy od wielu tygodni dobrze wykorzystałeś czas, znalazłeś dla siebie zastosowanie. Przestałeś krępować sufit natrętnym spojrzeniem, siniaczyć swoim ciężarem tapicerkę kanapy. Podtapiać łzami roztocza zamieszkujące twoją poduszkę. Idziesz. Twój nowy fosforyzujący krokomierz robi, co do niego należy. W domowej garderobie masz wydzielony specjalny sektor z modnymi w tym sezonie akcesoriami marszowymi. Kolumna poukładanych w kostkę lnianych sztandarów, własnoręcznie malowanych w najpopularniejsze hasła: „Macice wstały z kolan” „Wolne sądy”. Srebrne lekkie wieszaki. Schludne black oversizy dedykowane czarnym protestom. Fikuśny T-shirt z motywem tęczy, wykrochmalone tęczowe bandany. Albo kangurka z orłem. Reglanowe bluzy z husarią, rotmistrzem Pileckim wpisanym w godło, symbolem Polski Walczącej. Bielizna termiczna w barwach narodowych. Zestaw gustownych kominiarek na zimę, chustki z trupią czaszką, świetnie sprawdzające się latem, pozwalające swobodnie oddychać, a jednocześnie ukryć twarz. Najbardziej lubisz, kiedy orzeł spotyka się z tęczą, czaszka z wieszakiem. Kiedy polska flaga krzyżuje się z flagą polską. Wtedy twoja prawda może się przejrzeć w oczach herezji, nabrać masy, stać się dogmatem. Kiedy po manifestacji pozostaną na ulicach już tylko końcówki rac, zamokłe, podeptane plakaty liderów – przez moment nie wiesz, co ze sobą począć. W tej ciszy nieśmiałym szeptem przebija się do twojej świadomości głos dzieciaka, którym mimo wieku jesteś. Dziecko trzyma w dłoni tobołek ze wspomnieniami, których nie chcesz przywoływać. Czujesz, jak wzrasta ci poziom kortyzolu, wiesz, że ucieczka jest konieczna, a pozostanie grozi śmiercią. Schodzisz czym prędzej w głąb internetu. O! Pszczoły w potrzebie! Koncentracyjne fermy kurczaków! Korea Północna grozi! Rosja odcina gaz! Dołączasz kolejne strony do obserwowanych, radzisz z innymi, obcymi, co by tu zrobić, jak zawalczyć. Zmieniasz zdjęcie profilowe. Umieszczasz tam obraźliwe hasło dla bywalców KFC albo faka dla Rosji. Sytuacja opanowana. A jeśli istnieje coś więcej niż pięć zmysłów? A jeśli oferta płynąca z zewnątrz ma na celu wywleczenie nas z siebie na ulicę po to, by uniemożliwić zwycięstwo w jedynej słusznej wojnie o duszę? Chcę być małym punktem. Chcę go polerować aż do błysku.”

9 thoughts on “Nosowska powiedziała, co myśli, a ja mogę się z nią nie zgadzać

  1. Gdyby każdy siebie traktował jako punkt to manifestacje i protesty po prostu nie byłyby potrzebne ponieważ nie byłoby punktów zapalnych je wywołujących.
    Ot i cała tajemnica
    Książka Pani Nosowskiej nie mówi „jak żyć” tylko opowiada o życiu Nosowskiej z jej perspektywy.
    Wszystko musimy sprowadzać do poradników?

  2. Mi się podobała ta książka. Fajnie mi się słuchało. Dużo się śmiałam. Lubię autorkę. Ja nie czułam zgryźliwości, raczej dużo autoironii i dystansu do świata. Hm, a tekst o demonstrancjach – on w kontekście całej książki nie wydaje.mi się taki mentorski jak brzmi po wyrwaniu z tego kontekstu. Cała książka to są takie fragmenty strumienia świadomości, ubrane w zgrabne teksty. I dla mnie jest tak, jak napisałaś w tytule – można się z tym nie zgadzać. To wszystko jest podane jako osobista perspektywa. I trochę wszystko zależy od tego jak reagujesz.na czyjas inną perspektywę. Można się nie zgadzać, ale spojrzenie na świat czyimiś oczami – a taką okazję daje ta książka – może być odświeżające 🙂

    1. Mnie w tej wypowiedzi Nosowskiej brakuje właśnie tej akceptacji dla spojrzenia kogoś innego z innej perspektywy, o której piszesz. Ona w tym tekście tej innej perspektywy zwyczajnie nie dopuszcza do myśli, dokonuje projekcji swoich wyobrażeń na innych ludzi. To mnie tu boli.

  3. Książkę przeczytałam i miałam kilka zgrzytów. Nosowska z Heyem zawsze była dla mnie ważna i jest tak do dziś. To się nie zmieni… chyba. Po przeczytaniu tej książki poczułam się dziwnie. Poczułam że moja idolka od wrażliwości jest strasznie zgryźliwa. Wspomniany wyżej fragment również wywołał we mnie niesmak, takie zaszufladkowanie ze strony idolki? Nie podobały mi się również teksty o dziewczynach chodzących do muzyków po koncertach, było w nich tyle pychy.

    Książkę czyta się bardzo szybko, więc przeczytać można. Miałam duże oczekiwania co do tej pozycji, to w końcu Nosowska. Skoro jej teksty piosenek potrafiły mi tak grać, to książka chyba też powinna? Jednak nie. Książka jest dosłowna w porównaniu do poetyki teksów piosenek.

  4. Nie czytałam i nie przeczytam, bo nie widzę wiele sensu w uczeniu się życia od zwykłych, szarych ludzi, i jeszcze płacenia im za to. Nosowska nie jest dla mnie żadnym autorytetem, trochę jej słuchałam, ale bez przesady, więc nie jest też moją wielką miłością muzyczną. I przez to zupełnie nie mam potrzeby czytania, co tam sobie myśli. Wolałabym poczytać sobie wywiady ze Spiętym, bo jego teksty mocniej do mnie trafiają, i mam wrażenie, że stoi za nimi fascynujący człowiek. Z czytania recenzji wywnioskowałam, że nie ma co wydawać hajsu na tą książkę.
    A co do cytatu – każdy może sobie oceniać świat własną miarą. Nawet błędnie. Skoro innym na to pozwalamy, to czemu nie mieliby z tego korzystać. Czuję się wobec niego bardzo obojętna, Nosowska ukazała dwie postawy, które zapewne kiedyś przeżywała, ja mam inną, wiem, że istnieje ich więcej, więc zostaje mi co? Posmucenie się nad tym, że autorka pisze, a nie pomyśli nad tym, co pisze?

    1. Mnie to nie tyle smuci, co raczej zastanawia. Zastanawia skąd takie myślenie, bo to nie jest myślenie odosobnione i przynależne tylko Nosowskiej. W sumie to bardziej od tego, co ludzie sobie myślą, interesuje mnie, dlaczego tak myślą.

  5. Tak, to jest tekst z którym się zdecydowanie nie zgadzam. Pozostałe teksty są różne, zarówno bardzo w punkt jak i w ogóle doo mnie nie trafiające. Jestem w połowie książki. Ogólnie polecam, można się skonfrontować z kilkoma rzeczami i wcale nie stracić szacunku dla autorki 🙂

  6. Mnie w szczególności ubódł esej o młodych dziewczynach „pchającym się” muzykom do łóżka i ogólnie poglądy Nosowskiej na temat seksualności. Jak można zalecać kobietom, żeby nie były sukami (w końcu koledzy-muzycy to te sławetne psy z powiedzonek, które biorą, kiedy suki dają)? To jest tak złe na wszystkich poziomach, że aż mną trzepnęło.

    Jasne, mnie zazwyczaj interesują kwestie, które w jakimś stopniu dotyczą mojej branży, więc też drażniło mnie również to, że według Kaśki powinniśmy jako ludzie szukać w seksie czegoś więcej niż tylko „otarcia”, czyli – uprawiać seks emocjonalnie głęboki i znaczący. Bardzo nie lubię takiego przekładania własnego doświadczenia i preferencji na to, jak powinni się (seksualnie) realizować inni ludzie. Pozostaję więc Twoją siostrą w niechęci do tej publikacji.

    1. o to to! w ogóle projekcja swoich doświadczeń i poglądów na innych ludzi w celu mówienia im jak mają żyć i co myśleć to jest strzał kolano w praktycznie każdej dziedzinie.
      Też nie cierpię tego bezwzględnego znaku równości między seksem a miłością. To jest automatyczne zrównywanie seksu bez zaangażowania emocjonalnego z czymś złym. Mam takie wrażenie, że skoro nie wypada już mówić, że seks zawsze powinien prowadzić do poczęcia (nawet umiarkowana narracja katolicka już tego nie robi), to trzeba przynajmniej mówić, że tylko seks z uczuciami jest piękny i wartościowy. Taka współczesna pruderia, w której nie istnieje pojęcie przyjemności. Bo przecież przyjemność to jakiś hedonizm, to coś płytkiego! A w gruncie rzeczy płytkie i oderwane od rzeczywistości to jest mówienie, że jak seks to tylko z miłości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top