Moja matka twierdzi, że nawet w dzieciństwie tak nie chorowałam. Do drugiego roku życia to ponoć w ogóle. Ja też, jak żyję nie pamiętam takiej katastrofy, ani za dzieciaka, ani tym bardziej w dorosłym życiu. Mówią, że rodząca kobieta może niemal poczuć to, co czuje mężczyzna z grypą. Otóż to jest bzdura. Raz, że to naśmiewanie się z męskiej grypy, ta cała infantylizacja mężczyzn to nic wesołego, takie głupie pocieszanie się, ale to temat na zupełnie inny tekst. Dwa, że pewnie będę z rozrzewnieniem wspominać tę moją grypę, kiedy będę rodzić. W każdym razie w kobiecym chorowaniu też nie ma żadnej godności, choćby nam producenci leków wmawiali w reklamach nie wiem jak długo, że nawet, gdy dorwie nas podła influenza, koniecznie musimy być superbohaterkami.

Na domiar wszystkiego złego, jestem w ciąży i mi nie wolno. Nie wolno tych wszystkich gripexów, teraflu, febrisanów i magicznych, kolorowych pigułek. Paracetamol i witamina C. I radź sobie sama. Wypoć to gówno. Nie pamiętam już kiedy ostatnio gorączkowałam. Chyba w dzieciństwie, jakoś wtedy, gdy namówiłam młodszego brata, żeby włożył termometr do gorącej herbaty, by na pewno nie iść do szkoły. Czy muszę opowiadać, co było dalej?

Nie wiem więc zupełnie jak radzić sobie z tą gorączką. Zastanawiam się przez chwilę, czy dziecko w środku mi się z tej temperatury nie ugotuje. Ale prędzej to mi zwyczajnie gotuje się mózg, że w ogóle mam takie myśli. W chorobie jestem tylko ja i ciało. Ja jestem czystym ciałem. Mózg złuży do podtrzymywania życia.
W eseju „O chorowaniu” Virginia Woolf, której bezczelnie kradnę tytuł na potrzeby tego tekstu, pisze:

„[…] naprawdę wydaje się dziwne, że choroba nie zajęła, wraz z miłością, walką i zazdrością, miejsca pośród głównych tematów literatury. Wszak o grypie można by napisać całe powieści; poematy epickie o tyfusie, ody do zapalenia płuc; liryki poświęcone bólowi zębów. Ale nie. Poza kilkoma wyjątkami […] – literatura robi co może, by przekonać nas, że jej dziedziną jest umysł; że ciało to czysta szklana tafla, zza której dusza wyziera jasno i bezpośrednio, a jeśli pominąć tych kilka namiętności – pożądanie czy chciwość – jest ono nieważne, nieistotne i nieistniejące.”

Przez 90 lat, które minęły od powstania tego eseju, trochę się jednak literatury o chorowaniu namnożyło, chociaż jakby zliczyć tak do kupy, to pewnie najwięcej sentymentalnej onkodramy. A jak już powieść o grypie, to co najwyżej ptasiej albo świńskiej, koniecznie z teorią spiskową w tle. Zwykłe chorowanie, czy umierasz, czy tylko tak ci się wydaje, jest zupełnie nieliterackie. Jest czystym ciałem i nie ma w nim żadnej godności. Tak przynajmniej do opadnięcia gorączki. Potem przez kolejne siedem dni usiłuję uwznioślić swoje bliskie kontakty z kocem i poduszką.

6 thoughts on “O chorowaniu

  1. Ciekawe i faktycznie, bo jakby nie spojrzeć nawet dziś w literaturze czy w filmie, serialu: każdy piękny, młody, choroba, jaka choroba? z wielkim apetytem na… to i owo ;D Jak najszybszego powrotu do pełni sił! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top