Kiedy chodziłam do podstawówki rodzina przezywała mnie “polonistką”. Dlatego, że wciąż wszystkich poprawiałam. I mimo że moja babcia wymarzyła sobie dla mnie karierę nauczycielki, nigdy nie miałam najmniejszego zamiaru zostać prawdziwą polonistką. Więc chociaż miałam na to przezwisko małego focha, poprawianie było silniejsze ode mnie. A potem z tego wyrosłam.

Moja przyjaciółka popełnia jeden z najczęstszych, współczesnych błędów językowych. Mianowicie mówi “bynajmniej” tam, gdzie się powinno powiedzieć “przynajmniej”. Ponieważ znamy się jak łyse konie i mówiłyśmy sobie gorsze rzeczy, wytłumaczyłam jej, że źle mówi. Za każdym razem, gdy chce w rozmowie ze mną użyć słowa “bynajmniej”, upewnia się, czy właściwie. Zwykle mówię, że nie i obie się śmiejemy, po czym ona stwierdza, że może w końcu się tego nauczymy.

Mamy takiego kolegę, który bezczelnie przez całe życie mówi “poszłem”. Nigdy nie zwróciliśmy mu na to uwagi, chociaż facet jest po studiach, ma własną firmę i taka uwaga nie brzmiałaby w kontekście jego statusu społecznego jak mówienie z pozycji elit do niewyedukowanego plebsu. Ale jednak nasza zażyłość nie należy do gatunku tych, w których można mówić sobie takie rzeczy.

Tym bardziej nigdy nie napisałabym komuś w publicznym komentarzu, że pisze z błędami. Owszem, takie rzeczy piszę czasem na privie znajomym, żeby im dać szybko znać, zanim im na walla lub bloga wparuje orto albo gramanazi. Po prostu uważam, że wytykanie błędów językowych publicznie jest wyjątkowo nieeleganckie i nie ma nic wspólnego z troską. Nawet z troską o dobro języka. Zresztą, odkąd moje serce pękło, gdy dowiedziałam się, że poprawnie jest mówić “chłopacy”, straciłam je zupełnie dla wszelkich krucjat w jego obronie.

Powiedzmy sobie też szczerze, któż nie popełnia błędów i może sobie beztrosko rzucać kamieniem? Ja na przykład oczywiście napiszę, że “czytam tę książkę”, ale w mowie ę zawsze wymieni się na ą, bo mi się jakoś ten język w ę nie układa. I ja wiem, że źle mówię i wiem, że nie mam nad tym kontroli, bo zawodzi mnie mięsień w gębie, czyli najzwyczajniej ciało. Mówię też w “cudzysłowiu” chociaż wiem, że to źle. Muszę też dwa razy pomyśleć zanim zdecyduję, czy powinnam użyć formy “półtora”, czy “półtorej”. Znam polonistki, które nie wstydzą się korzystać z pomocy korektorów (ludzi, nie tego białego płynu). Nikt nie jest doskonały.

Czasem ludzi zawodzi też wiedza, wykształcenie, miejsce z którego pochodzą. I tu już zaczyna się większy problem, bo wytykanie błędów językowych okazuje się czasami przemawianiem z pozycji przywileju. Okazuje się być zwykłym klasistowskim gównem i mową pogardy, choćby nie wiem jak czyste były intencje.

A w internecie nie zawsze wiesz, do kogo mówisz. A jeśli wiesz, do kogo mówisz i tym bardziej nie gryziesz się w palce, którymi stukasz w klawisze, tym gorzej. Wytykanie błędów ortograficznych czy gramatycznych, po to by zdyskredytować argumenty przeciwnika w internetowej dyskusji to taki nasz sport narodowy. Działa niezawodnie, gdy nie ma się własnych argumentów na zbicie drugiej strony. Robisz błędy, więc nie masz prawa się wypowiadać! Idź najpierw naucz się mówić po polsku, a potem pisz komentarze! Znamy to? Aż za dobrze.

Dlatego nie poprawiam już po ludziach błędów językowych. Nikt mi za to nie płaci, ani nikt mi za to nie dziękuje. I sama czuję się dużo lepiej.

14 thoughts on “Dlaczego nie poprawiam już po ludziach błędów językowych?

  1. Haha, właśnie ostatnio też linkowałam swój blogowy wpis sprzed paru lat na ten temat, widzę że mamy bardzo podobne zdanie – nic mnie bardziej nie wkurza, niż gdy ktoś wytyka pod merytorycznym tekstem jeden (często jedyny) obecny w nim błąd ortograficzny i interpunkcyjny i na tej podstawie uznaje, że autor nie ma prawa do wyrażenia opinii.

    Tym bardziej, że to, według jakich zasad piszemy i mówimy nie jest stałe, zmienia się, było regulowane wielokrotnie (ciągle ktoś poprawia złą pisownię „nie” z imiesłowami, gdy tymczasem zasady zmieniły się w latach 90.), a nadal kolejne formy wchodzą do języka i słowników. Z nieco innej beczki – ja ostatnio przeżyłam szok swojego życia, gdy dowiedziałam się, że we Francji stawia się spację przed znakiem zapytania i wykrzyknikiem. Co nie byłoby takie dziwne, gdybym… nie uczyła się francuskiego przez cztery lata i do tej pory zdarza mi się czytać jakieś francuskie teksty, gazety przywiezione przez siostrę z Paryża. Serio. Po prostu tego NIE WIDZIAŁAM (!), a nauczycielka w szkole nigdy tego nie poprawiała ani nie wspomniała o tej zasadzie. No i… skoro w innych krajach mają inną interpunkcję, to czemu my tak się przywiązujemy do naszej? 😉

    Bardzo dobrze piszesz o tym klasistowskim gunwie, moje podejście jest bardzo podobne i sprowadza się do jednego – kultura języka powinna iść w parze z kulturą osobistą, szacunek dla poprawnej polszczyzny – z szacunkiem dla drugiego człowieka.

    1. o tak, kiedy chodziłam do szkoły obowiązywały jeszcze te stare zasady pisowni „nie” z imiesłowami. To było tak niedawno. I chociaż szybko się przestawiłam, nie dziwię się ludziom, którzy jeszcze tej zmiany nie ogarnęli.
      I z tym frnacuskim ? to samo, uczyłam się tego języka 3 lata w szkole, a o tej spacji dowiedziałam się dopiero kilka lat temu w pracy 🙂

  2. Ja robię mnóstwo błędów, zrzucam to na dzieciństwo, w którym polonistka mówiła do mnie nieładnie po nazwisku, tak bardzo mnie odpychała, że przestałam przyswajać wiedzę, dziś żałuję. Gramatykę niemiecką znam lepiej niż polską, a piszę bloga i mam wiele do powiedzenia i dziś te braki mnie stopują. Staram się nadrabiać, ale uczę się właśnie, jak ktoś mi zwróci uwagę, byle nie do wszystkich tekstów na raz 😛

  3. Ostatnio na kanale Mówiąc Inaczej jego autorka omówiła raport dot. błędów, które popełniane są w internecie. Chodziło o błędy ortograficzne, fleksyjne i frazeologiczne. Myślałam, że już mnie nic nie zdziwi a jednak – Języczek u wagi
    A co do poprawiania błędów. Mam kolegę w pracy, który pisze skrót nr z kropką i gdy mu się zwróci uwagę to twierdzi, że pani tak w szkole mówiła i tak jest dobrze .

  4. Bardzo się z Tobą zgadzam i przeszłam podobną drogę 😉 Jak tłumacz i filolog z wykształcenia mam w sobie coś takiego, co sprawia, że kawałeczek mojej duszy obumiera, kiedy ktoś mówi „bynajmniej” zamiast „przynajmniej”, albo nie daj Boże, „włanczać”. Znam kogoś, kto pisze „z resztą” zamiast „zresztą”, i też mnie to boli, ale nie potrafię mu zwrócić uwagi! 😉 Podobnie jak Ty, też bym nigdy nikogo publicznie nie poprawiła. I tak jak mówisz, nikt z nas nie jest doskonały i sama wiem, że popełniam błędy, np. mówię „w lato”, zamiast „w lecie”, mimo, że wiem, że to błąd, ale tak się u nas zawsze, od dziecka, mówiło, i nie potrafię przestać 😉 Poza tym, zawsze powtarzam, lepiej już mówić z błędami, niż być pretensjonalnym, pełnym wyższości bucem, który chodzi i wszystkich poprawia!

  5. Ja poprawiam błędy tylko w swoim gronie studentów polonistyki. Wtedy to jest uzasadnione, bo nawzajem się poprawiając jednak sporo się uczymy, i wiadomo – podstawą świadomości językowej jest wątpienie we własne umiejętności, więc podejrzewam, że nie tylko ja mam zawsze skrót do sjp.pwn na pulpicie wszystkich urządzeń.
    W Internecie – broń Boże, niezwykle bawią mnie te dyskusje,w których ktoś wypomina komuś błąd, robią błąd w tej krytyce, kolejna osoba się doczepia, znowu robiąc błąd, i koło błędów i wypominania błędów toczy się radośnie w dół zbocza xD Moi znajomi wiedzą, że jestem wdzięczna za poprawianie błędów na blogu, bo swoich własnych się nigdy nie widzi.
    Nie poprawiam też dlatego, że to moja praca, i już nie robię jej za darmo i nieproszona. Mogę do kogoś, prowadzącego np. działalność w Internecie napisać, że ma błędy takie a takie, i że mogę się podjąć korekty, ale już nic za darmo, chociaż piwo się człowiekowi należy. W którymś momencie trzeba było zacząć się szanować zawodowo 😛

  6. A co z błędami w publikacjach? Artykułach, newsach, książkach? Uważam, że powinniśmy zwracać na nie uwagę, bo jeśli będziemy się zgadzać na bylejakość, to ona nas w końcu zaleje i za jakiś czas nikt już nie będzie wiedział jak jest poprawnie „wziąć” czy „wziąść”. Media oszczędzają na redaktorach i korektorach, to samo w wydawnictwach. Nie widzę powodu, żeby płacić (wydawnictwom) za marne książki, w których jest masa błędów. Ale jeśli my, czytelnicy, nie będziemy reagować, to sytuacja się raczej nie poprawi. Natomiast zgadzam się, że wytykanie sobie błędów w komentarzach jest słabe.

    1. nie no, to co innego. Jeśli chodzi o publikacje książkowe, artykuły to pełna zgoda. Tam, gdzie przynajmniej w teorii działa jakaś redakcja czy korekta, powinniśmy wymagać, by błędy się nie zdarzały. Mam za to wątpliwość co do wytykania błędów blogerom, zwłaszcza że zwykle komentujący robią to w formie „nie umiesz pisać poprawnie, twoje zdanie się nie liczy”, tu jak już naprawdę nie można wytrzymać to w prywatnej wiadomości, bo nawet jak sama delikatnie zwrócisz uwagę na błąd, to inni mogą mniej delikatnie podjąć temat i będzie rzeźnia

  7. Ja mój jeden z najpopularniejszych wpisów zatytułowałam „jak uspać dwulatka” i tak się dowiedziałam, że to niepoprawne. Nie wiedziałam! Mam wyższe wykształcenie, zdawałam rozszerzona maturę z polskiego i miałam 6 na świadectwie maturalnym. Ale może nigdy nie mówiliśmy o kładzeniu dzieci do łóżek.
    Mysl popieram.

    1. czytałam i pamiętam tę dyskusję! ponieważ uspać to można psa (na zawsze) użycie tego słowa w stosunku do dzieci odbieram bardzo ironicznie 😀 to znaczy wiem, że to słowo w ogóle jest niepoprawne nawet w kontekście eutanazji zwierząt, ale w tym kontekście jest jakieś takie pomocne w smutku, a w kontekście dzieci jest po prostu zabawne i mam gdzieś, że niepoprawne. W ogóle traktujemy język zbyt serio tam gdzie to zupełnie nieważne, i zbyt mało serio tam, gdzie naprawdę język ma znaczenie ( o to jest dobre zdanie, powinnam dopisać do wpisu, ale w sumie to motyw na osobny tekst :))

      1. Tak naprawdę to słowo nie istnieje w słowniku – w żadnym kontekście 😉 Ja mam trochę mieszane uczucia, bo czasem niezwrócenie komuś uwagi (w sposób kulturalny i niepogardliwy) może być jak niepowiedzenie mu, że ma coś zielonego między zębami. Jeśli my mu o tym nie powiemy, będzie nadal chodził i zupełnie nieświadomie pokazywał to innym, którzy być może wyrobią sobie na tej podstawie zdanie o nim, a przynajmniej w duchu go wyśmieją. Ja tam wolę, kiedy ktoś mówi mi wprost, że robię coś nie tak – o ile nie ma na celu podkopania mojego poczucia własnej wartości czy zawstydzenia. Dzięki temu się uczę, a to zawsze jest dobre.

        1. Mam tak jak Ala… dlaczego przymykać oko na bylejakość?! Skoro ktos ma plamę na spódnicy czy pomyli sie wydając resztę, to jakoś nam nie wstyd zwrócić uwagę, a tutaj nagle śmierdzący klasizm… Gdy ktoś, szczycący się wyższym wykształceniem i obyciem mówi „wziąść” czy pisze „wogóle”, to nie rozumiem czemu mam udawać, że nie słyszę? Żeby mógł powielać ten błąd (zwykle z dumą) do końca życia?

          1. Wszystko naprawde zalezy od kontekstu. Kolezanka zwrocila mi uwage na jeden wyraz, ktorego uzylam. Ale tak zaczela po mnie jechac, ze masakra. Okazalo sie natomiast, ze nie miala racji i wyraz, ktorego uzylam tez jest dopuszczalny w tym kontekscie…. Zwracanie uwagi tylko po to, zeby sobie podbudowac samoocene albo wyzyc za dawne zale jest niefajne. Zlosliwe i niepotrzebne. Po prostu. Wolimy przeciez ludzi uprzejmych, ale tez asertywnych, prawda? :-). Ps. Sorki za brak polskich liter, pisze z pracy ;-).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top