Kiedy kilka lat temu w nieistniejącym już dziś, nieodżałowanym „Przekroju”, przeczytałam artykuł pod tytułem „Muzyka bez nośnika” wieszczący zmierzch nie tylko wszystkich znanych nam fizycznych pośredników w postaci płyt i taśm o różnych rozmiarach, ale również formatu mp3, którym przecież jaraliśmy się wszyscy tak bardzo circa Anno Domini 2000, nie wiedziałam jeszcze do końca czym jest streamimg, ale już mogłam tylko tej rewolucji przyklasnąć. I chociaż dzisiaj wiadomo już, że Spotify i Deezer artystów nie wyżywią i ciągle są tacy, którzy z rozrzewnieniem wspominają czasy, gdy ludzie masowo kupowali albumy (ktoś to jeszcze sobie przypomina?), muzyki z fizycznego nośnika słucha się dziś naprawdę od wielkiego dzwonu. Przyznajcie, że oprawę muzyczną waszych domówek również sponsoruje YouTube.

Kilka lat po lekturze wspomnianego artykułu praktycznie nie słucham już muzyki inaczej niż przez właśnie przez streaming. Ale powiedzmy sobie szczerze, nie jestem wielką melomanką, no chyba że mówimy o Beethovenie. Beethovena to sobie nawet kupię na CD, chociaż on już tych moich pieniędzy nie zobaczy. Jestem całkowicie oddana beznośnikowej rewolucji. A mimo to wierzę, a nawet uważam, że fizyczny nośnik, również ten analogowy, nie całkiem umarł. I jeśli w kwestii muzycznej będzie już tylko nostalgiczną ciekawostką dla hipsterów i geeków, tak w całej masie innych kwestii namacalny, a nawet macalny, nośnik kultury ma moc na pokolenia. W całym tym naszym zachłyśnięciu cyfrową rewolucją zapomnieliśmy na chwilę, że oprócz wzroku i słuchu, mamy również zmysł dotyku. Oraz smaku i węchu – nimi też w pewien sposób obcujemy z kulturą.
W tym miesiącu oddajemy więc hołd nośnikom kultury. Tym kultowym i nostalgicznym. Tym namacalnym i nietrwałym. Tym trwałym, bo w końcu „rękopisy nie płoną”. I z potencjałem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top