Tak naprawdę biłam się przez te dni z myślami, czy warto publikować ten tekst, wciąż waham się, czy wcisnąć przycisk publikuj. Czy akurat ja muszę/powinnam publikować te wszystkie swoje myśli? To znaczy, oczywiście uważam, że są w porządku, nie muszę się ich wstydzić. Ale z pewnością to samo o swoich przemyśleniach sądzą miliony ludzi. Części z tych myśli ja być może nie uważam za słuszne i, prawdę mówiąc, wolałabym ich nie znać. Trochę chciałabym żyć w bańce, w której ich myślenie nie ma racji bytu. Ale tak się nie da. Co więcej, bańki są niebezpieczne. Bańki pękają.

No więc zebrałam te myśli. Są. Spisywałam je w dzienniku przez cały tydzień od paryskich zamachów. To nie są odkrywcze rzeczy. Cześć z nich dawno napisali inni. Mimo wszystko, piszę. Nie dlatego, że mogę, bo mam internet i klawiaturę i czuję się powołana, nie dlatego, że uważam, że trzeba, że muszę dać głos, inaczej nie wytrzymam. Nie. Wytrzymałabym. Piszę dlatego, że okazuje się, że pewne rzeczy trzeba powtarzać dziś ile wlezie. Bo taki głos wydaje się być zbyt cichy, a donośny jest głos, który przeraża niemal tak jak terroryści. A krzyczeć trzeba głośniej od bomb.
Prawda jest taka, że mój głos nic nie znaczy. Tak samo nie znaczą nic różne obrzydliwe głosy, z którymi się nie zgadzam. A jednak te głosy, pojedynczo nie znacząc nic, tak wiele mówią o naszym społeczeństwie. Ale mój głos przecież też nie jest samotny. Chcę dodać go do sumy. Chcę myśleć, że jednak jest na więcej.

Sobota

Od dłuższego już czasu żyję w przeświadczeniu, że trwa pełzająca wojna światowa. Wczoraj w Paryżu mieliśmy jej najnowszy akt. Akt, który dla odmiany, wzbudził nasze zainteresowanie, wyrwał nas z naszych wygodnych i ciepłych kapci, wstrząsnął nami. Dlatego, że miał miejsce tak blisko. Geograficznie i kulturowo. Czy ktoś z nas zwrócił w ogóle uwagę na przedwczorajszy zamach w Bejrucie? Czy może raczej pytanie powinno brzmieć: czy zwrócilibyśmy na niego taką uwagę, gdyby najpierw media powiedziały nam o nim w taki sposób, w jaki mówią nam o Paryżu? Pewnie, że nie. Z jednej strony to oczywiste, że zło przeraża nas najbardziej, gdy zdajemy sobie sprawę, że jest blisko, że dmucha nam w kark. Z drugiej, przerażające jest nie tylko to, że nie bardzo obchodzą nas straszne rzeczy, które dzieją się dalej, ale też to jak potrafimy lekceważyć wpływ „strasznych rzeczy, które dzieją się dalej” na to, co za chwilę może wydarzyć się blisko. A to przecież zawsze tak działa. Zasada zapalnika, prawda historio?

Niedziela

Gdy wśród zwierząt hodowlanych wybucha epidemia, profilaktycznie likwiduje się całe podejrzane pogłowie. Tak, jak wybijano krowy w Wielkiej Brytanii w czasie choroby szalonych krów. W końcu nikt nie ma czasu, ani pieniędzy, by sprawdzić, która krowa naprawdę może być zakażona, a która jest całkiem zdrowa. Chodzi o zysk i minimalizację strat. Ten sam zysk wcześniej każe hodowcom karmić zwierzęta pokarmem z kości ich braci i sióstr. Gdy coś idzie nie tak, wybija się wszystkie osobniki. Jest to społecznie akceptowana praktyka. Chociaż dobrze wiemy, że to niesprawiedliwe w stosunku do konkretnej, zdrowej krowy, uważamy, że liczy się bezpieczeństwo i szybkość działania. Patrzę dziś na ludzi i widzę, że niektórzy najwyraźniej pragnęliby zastosować analogiczną profilaktykę w stosunku do ludzi, wśród których występuje prawdopodobieństwo zarażenia terroryzmem. Niektórzy profilaktycznie wybiliby wszystkich mieszkających w Europie muzułmanów, zrzuciliby bomby na kraje arabskie, zrównując je z ziemią, i dla pewności otoczyliby się jeszcze murem wysokim jak w „Grze o tron”.

Ludzie mówią, że Francuzi są sami sobie winni, bo multi-kulti, bo byli zbyt otwarci, bo przez swoją obsesję laickości, zniszczyli swoją katolicką kulturę (Francja, najstarsza córa kościoła!), przez co zaprosili terrorystów do swoich bram. Jakaż to naiwna bzdura. Bo jeśli już o coś mogliby się obwiniać i pluć sobie w brodę w kontekście ostatnich zamachów, to o historię zgoła inną. O długą historię kolonialną, jak każda historia kolonialna związaną z eksploatacją i dyskryminacją ludności kolonii. O to, że po upadku kolonii, sprowadzili do kraju tę ludność, by dalej w pewien mniej oczywisty sposób traktować ich jak „nowoczesnych” niewolników, osiedlili ich w gettach, przyczynili się do ich wykluczenia i frustracji, które to przecież popychają młodych ludzi (nie tylko muzułmanów przecież!) w ramiona radykałów. O to tak, nie o otwartość. Bo getta to nie jest otwartość.

Poniedziałek

  • Czy wiesz, że wrzucając wszystkich muzułmanów (a w konsekwencji nie tylko muzułmanów, a wszystkich o „podejrzanym” kolorze skóry) do worka z napisem „terrorysta” stajesz dokładnie w tym samym miejscu, co fanatycy i ich worek ze „złymi białymi i zgniłym zachodem”?
  • Przekonanie, że nasz świat (Europa, cywilizacja białego człowieka) jest najlepszym ze światów, to przekonanie, które od setek lat mówi nam, by stawiać buty na innych cywilizacjach. To pułapka. Owszem, mamy wartości, których należy bronić, do których dochodziliśmy tak długo. Niestety, część z nas uważa, że bronić należy dokładnie tego, co próbują narzucić nam terroryści: zamknięcia, podziałów, prawa do pogardy dla innych.
  • To nie jest tak, że oni chcą nas tylko wybić. No błagam! Nie żyjemy w filmie s-f, ludzie to nie roboty. Każdy ma swój interes i te interesy to nie tylko zabijanie. To często gorsze rzeczy.
  • Świat po Paryżu (WTC, Bali, Londynie, Madrycie, dopisz cel ataku) już nie będzie tak sam. Niespodzianka… jest taki już dawno.

Wtorek

Mechanizm strachu
Czy się boję? Tak samo jak w 2001, 2002, 2004 i 2005 roku. Nasz strach przed zamachami, szczególnie tu w Polsce, to strach potencjalny. Coś jak strach przed rakiem przy poważnym ryzyku genetycznym. To wciąż nie jest strach, który czujesz każdą komórką ciała w każdej sekundzie dnia.
Wojny bałam się tylko raz w życiu. Rok temu, gdy Putin zdobywał wschodnią Ukrainę. Oczywiście mój strach był dość mocno irracjonalny, dość mocno wkręcony i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. A jednak poznałam mechanizm strachu. Zresztą, jestem przekonana, że za mojego życia wybuchnie taka czy inna wojna światowa. Teraz mamy taką pełzającą.

Boję się ludzi zbyt mocno przekonanych co do słuszności i niepodważalności swoich racji. Sama nie czuję się powołana do tego, by mówić jak jest, mówić jak żyć i co robić, jak rozwiązać światowe konflikty. To oczywiste, że nie jestem. Że tego nie wiem. Ty, internauto, przekonany o swoich niepodważalnych racjach, też tego nie wiesz. Nie wiedzą tego światowi przywódcy, co jest oczywiście przykre, ale tak bardzo nie ma w tym nic dziwnego ani nowego. Jeszcze nie raz popełnią błędy. Całkiem słusznie im nie ufamy. Jak wszyscy, nie do końca są w stanie przewidzieć konsekwencji swoich decyzji. Są krótkowzroczni. Są spętani, czasem szemranymi, powiązaniami, zależnościami, ryzykiem zysków i strat. W idealnym świecie, gdyby liczył się dla nich tylko pokój na świecie, nie patrzyliby na powiązania z wielkim biznesem (ropa, ropa, ropa, broń). Wtedy nie byłoby Iraku. To między innymi na trupie Iraku zrodziło się ISIS. Wszyscy to wiemy, nie trzeba specjalnie wiele o tym czytać, wystarczy trochę pamiętać i łączyć fakty. To działo się i dzieje na naszych oczach.
Traktat wersalski stworzył Hitlera, wojna w Iraku stworzyła ISIS. Nie możemy udawać, że zabawy białego człowieka na Bliskim Wschodzie nie mają z tym nic wspólnego.

Środa

Zachować człowieczeństwo
Kiedy to wszystko się jeszcze bardziej rozkręci, gdy niebezpieczeństwo jeszcze bardziej wzrośnie, gdy nastroje się spolaryzują… Zachowajmy człowieczeństwo tak długo, jak to możliwe. Zachowajmy przyzwoitość tak długo, jak się da.

Tak, jednak się boję, nie da się nie bać. Wczoraj byłam na meczu Polska-Czechy na Stadionie Wrocław i zaczęłam wyobrażać sobie, jakby to było, gdyby wybuchła bomba. Wiem, że to jest głupie. Potem w tramwaju usłyszałam o tym, że w Hanowerze nie odbył się mecz Niemcy-Holandia ze względu na realne podejrzenie podłożenia bomby. Ale wiem, że mój strach jest taki maleńki, że odzywa się tylko czasem, gdy sobie o nim przypomnę. Poza tym się przecież nie boję. Nie żyję w ciągłym strachu, że naprawdę mogę zginąć w zamachu. A tak przecież żyją ludzie w Syrii. Tam gdzie wojna toczy się na co dzień.

Chciałabym słuchać tylko mądrych ludzi, czytać wnikliwe opracowania na temat Bliskiego Wschodu, by wiedzieć i rozumieć więcej. Wolałabym w ogóle nie słyszeć i nie widzieć głupich wypowiedzi internautów. Ale przecież nastroje społeczne to coś, co w ostatecznym rachunku liczy się bardzo. To na nastrojach społecznych tuczą się fanatyzmy. To one są zapalnikami historii. Więc nie, nie będę uciekać w bańkę z ludzkich mądrości. Trzeba znać też głupotę, by to wszystko zrozumieć.

Czwartek

  • A wczoraj na Rynku w moim mieście popis dała dziarska narodowa młodzież. Wykrzykiwali nienawistne, antyimigranckie i antymuzułmańskie hasła, a na koniec spalili kukłę… Żyda. Można się trochę pogubić w ich logice.
  • W Izraelu prawdopodobnie zaczyna się trzecia intifada. Chciałam w lutym jechać na wycieczkę do Izraela, ale teraz się boję pchać w te rejony świata. Z drugiej strony, siedząc tu na dupie też się boję. To normalne się bać. Ci narodowcy na rynku też sikają w gacie, chociaż tak machają szabelkami. A ja boję się tych narodowców niemniej niż terrorystów. Tu w Polsce w tej chwili są realniejszym, codziennym zagrożeniem. Zresztą, gdyby ktoś ich pokierował w stronę islamskich terrorystów, jak tego Polaka z ISIS, o którym słyszeliśmy parę dni temu, pewnie by poszli. Poszliby ze swoją nienawiścią i frustracją robić dżihad, tak jak teraz robią krucjatę narodową. Ten sam mechanizm.
  • Narodowcy też lubią sobie postraszyć. Na przykład, że muzułmanie przyjdą gwałcić nasze kobiety. Nasze to słowo klucz (nawet jeśli nie pada wprost, jest w domyśle). „Tylko my możemy gwałcić, to co nasze, gdyż jest ono nasze.”
  • W społecznym dyskursie pojawia się wojenna retoryka. Wszystko się radykalizuje, polaryzuje, wybarwia. Zachowajmy chociaż przyzwoitość. I tak, dyskusja wciąż jest ważna, ważniejsza od bomb.
  • Tymczasem internet pełen jest osób, którym wydaje się, że najlepiej wiedzą jak rozwiązać problem terroryzmu i uchodźców. Super. Idźcie go rozwiązać, skoro nie radzą sobie „mądre głowy”. Szkoda tylko, że osoby te same najchętniej rozwiązywałyby problemy metodami ISIS.
  • Jest taki film, Timbuktu. Artystycznie, niestety bardzo słaby. Ewidentnie nieodrobiona lekcja z języka filmowego: bohaterowie poprowadzeni są tak, że nie do końca obchodzą cię ich losy. Film spełnia jednak rolę informacyjną i edukacyjną, dlatego warto go znać. Widzimy więc co dżihadyści wyprawiają w podbitym przez siebie regionie Mali. To nie są wyczyny jakoś specjalnie spektakularne, zamachy czy wielkie mordy. To taki dżihad codzienny. Też straszny. Dżihad, którego ofiarami są muzułmanie, społeczność miasta Timbuktu, która zasad islamistów nie tylko nie chce i nie potrafi przyjąć, ale w dodatku nawet nie rozumie. I ten dżihad codzienny jest nie do zniesienia.

Piątek

Przecież ani ty, ani jam nie wiemy tak naprawdę jak rozwiązać problem uchodźców. Nie wie tego też pani Merkel. Jedno jest pewne. Nie można ich tak zostawić. Na tych morzach. W tych obozach. Nie można ich odesłać do domów.
Cała sytuacja przypomina trochę apokalipsę zombie.
Uchodźcy to ludzie uciekający przed zombie-islamistami. Pozostawieni sami w sobie, odesłani w ogień konfliktu, staną się mięsem dla zombie, w wielu przypadkach sami, rozgoryczeni postawą Europy, mogą stać się zombie. Sytuacja jest patowa.
Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie.

Religia jest po to by ludzie mogli usprawiedliwiać swoje czyny. Nie jesteśmy prymitywni, więc potrzebujemy usprawiedliwień. Żeby motywować i dobre i złe uczynki, do tego potrzebujemy systemów wartości. Religie były w tym najpierwsze. Same w sobie nie są ani dobre, ani złe. Bo religie nie istnieją bez wyznawców. A wyznawcy tworzą je i wykorzystują do różnych celów. Religia to nie opium, to w pewnym sensie forma oczyszczenia się z odpowiedzialności, wymówka.

ISIS może uchodzić za państwo, to jednak wciąż nie jest konwencjonalny wróg, jakiego znamy ze znanych nam z historii wojen. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie że wybuchnie z tego konwencjonalna wojna. To dużo bardziej skomplikowane od tego, co nam się wydaje. Myślenie o tym, jak o konwencjonalnym konflikcie jest pułapką. Przez to wszędzie widzi się wroga: każdego muzułmanina, ba każdego człowieka o ciemniejszym kolorze skóry, bierze za potencjalnego terrorystę. To jest psychoza strachu. Pierwotna i paranoiczna. Instynkt. Ja też ulegam paranoi. Idę ulicą, patrzę na ludzi i zastanawiam się, czy przypadkiem ta sympatyczna twarz nie należy do oszołoma, który wczoraj spalił kukłę Żyda na Rynku we Wrocławiu, albo do kogoś kto w internecie bez wstydu pisze by „jebać imigrantów, islamiści przyjdą gwałcić nasze kobiety”. I ta moja paranoja i nieufność i strach to też nic dobrego nie jest.

6 thoughts on “Wyrwane z dziennika. Tydzień po Paryżu

  1. Większość Twoich myśli to też moje myśli z zeszłego tygodnia. Jest też w tym tekście parę takich, które jeszcze nie przyszły mi do głowy, ale za to dzisiaj będą się w niej kołatały do wieczora. Za parę dni lecę do Mediolanu. Boję się, ale nie chcę dać się zwariować.

  2. Tydzień temu na zajęciach od jednego z profesorów usłyszałam, że podobne nastroje społeczne, mnogość zamiatanych pod dywan konfliktów i brak światowych przywódców, którzy byliby wstanie podźwignąć światowe problemy był przed I wojną światową. Zmroziło mnie to. Co do tego co się ostatnio wydarzyło – moje zdanie pokrywa się z Twoim. Ludzie lubią widzieć biało-czarny obraz świata, wtedy jest łatwiejszy do zjedzenia. Tylko że tak nie jest i nigdy nie było. W Krakowie zauważyłam, że wiele osób panikuje z powodu Dni Młodzieży, wręcz już planują jak gdzieś uciec na ten czas, bo przecież na pewno przyjadą terroryści. A przecież ich ataki odbywają się wtedy gdy są niespodziewane. Dużo jest do powiedzenia w tej kwestii, a i tak nie ma rozwiązań. Trzeba żyć pomimo strachu.

    1. Też zwracam uwagę na wiele analogii z sytuacją poprzedzającą I Wojnę Światową (to jeden z moich „ulubionych” fragmentów historii, chociaż trochę dziwnie mieć ulubione wojny) i przez to tym bardziej mnie to wszystko przeraża.

      1. wydaje mi się, że akurat o I WŚ mówi się głównie w kontekście jej końca i jej funkcji państwotwórczej. Rzadko o tym, co było jej przyczyną, no poza zamachem w Sarajewie, który tak jak jest podawany w szkołach całkowicie niczego nie wyjaśnia. Najgorsze jest to, że jak widać ci co rządzą tym światem, całkowicie nie zdają sobie z tego sprawy i nie myślą perspektywicznie.

        1. Mnie bardzo boli, że to jest taka zapomniana wojna. Trochę sobie o niej przypomnieliśmy rok temu z okazji setnej rocznicy wybuchu, ale to chwilowe było. Szczególnie u nas w Polsce zapomniana, bo w końcu jako państwo nie braliśmy w niej udziału (mimo że Polacy walczyli w armiach po obu stronach konfliktu i byli zmuszeni strzelać też do innych Polaków), ta historia wydaje się nam interesująca tylko ze względu na „państwotwórstwo”, o którym wspomniałaś. Ale poza tworzeniem państw, ta wojna spowodowała rozpad państw, rozpad imperiów. O tym mniej mówimy.
          To jest taka wojna, która wybuchła właściwie z niczego, z jakichś incydentów, wzajemnych animozji, zmęczenia, zgnilizmy i wewnętrzego rozpadu starych form państwowych. Nie trzeba było do jej wybuchu jakichś potworów ani totalitaryzmów, wystarczył mały imperializm, małe zgniłe układy.
          Warto się przyglądać tej historii i przekładać sobie na współczesność, bo wbrew pozorom mamy z tamtym czasem wiele wspólnego. Szczególnie jak się popatrzy na ostatenie rosyjsko-tureckie incydenty, czy na to, że francuska koalicja do walki z terrorystami wisi na włosku, bo USA nie chce koalicji z Rosją. Plus Unia Europejska, coraz bardziej chory człowiek Europy.
          15 lat temu świat wydawał się naprawdę prosty:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top