Niewiele rzeczy nudzi mnie tak bardzo jak teoretyczne teksty na temat miłości. Wszystkie te poradniki jak dobrze razem żyć i jak rozpoznać toksyczny związek. Co innego fabuła. Masz dla mnie film o tym, co się naprawdę dzieje w momencie, gdy bajki każą nam wierzyć w “długo i szczęśliwie”? Shut up and take my money. Obejrzę wszystko, tak jak inni oglądają świąteczne produkcje Netflixa. A jeśli do kompletu dorzucisz Adama Drivera w roli głównej, to już w ogóle nie ma gadania. No więc na “Marriage Story” czekałam jak na żaden inny film w tym roku, mając ogromne oczekiwania. Zwłaszcza że za jego reżyserię odpowiada Noah Baumbach, twórca świetnej “Frances Ha”. Czy moje oczekiwania zostały spełnione? O mamo! Z nawiązką.

“Historia małżeńska” to kawał doskonałego kina, tak bliskiego życiu, że naprawdę trudno wyrazić to słowami. Ta bliskość nie objawia się w jakimś epickim, panoramicznym spojrzeniu na związek i jego rozpad. Widoczna jest w dorbiazgach, drobnostkach, w gestach, w tych kilku wypowiedzianych na wkurwie słowach za dużo. To naprawdę banał, ale bohaterowie filmu Baumbacha są tak do bólu ludzcy, że większość z nas, żyjących w związkach, odnajdzie w nich i w przynajmniej części ich relacji, siebie. Może nawet odnajdzie własne błędy. 

Małżeństwo w soczewce

Charlie i Nicole się rozwodzą. Do tego rozwodu nie prowadzą jakieś dramatyczne wydarzenia ani wielkie błędy. Tak, jest tu też zdrada, ale nie jest to element decydujący. Wszystko, co ostatecznie kończy się decyzją o rozstaniu, to maleńkie przewiny, niedopowiedzenia, ciąg niezrozumienia, odpuszczania, nie wyrażania się dostatecznie jasno, nie słuchania dostatecznie uważnie, kompromisów, które ostatecznie okazały się nie być kompromisami.

ms1 1024x683 - Historia małżeńska, czyli związek w soczewce

Więc Charlie i Nicole się rozwodzą i to oczywiście jest film o rozwodzie, o czym za chwilę, ale przede wszystkim jest to film o małżeństwie. Rozwód jest jego soczewką. Powiększeniem i jednocześnie wykoślawieniem, w którym trochę jak naukowcy przyglądamy się studium przypadku jakim jest związek dwojga ludzi. To znane nam od wieków łączenie się w pary. Działanie matematyczne, w którym wciąż zastanawiamy się czym po dodaniu do siebie dwóch jedynek będzie dwa i czy jeden i jeden wciąż będą znaczyć tyle samo. Czy, zwłaszcza w związku, w którym obie strony pracują w tej samej branży, czyjeś ambicje nie zostaną w pewnym momencie poświęcone?

Czy to w ogóle możliwe żyć po swojemu, gdy stworzyło się rodzinę? Małżeństwo nie jest przecież równoznaczne z połączeniem mózgów i ujednoliceniem pragnień, chociaż jeszcze nie tak całkiem dawno nasza kultura kazała nam w to wierzyć.

Nie ma kompromisów, jest poświęcenie

Historia małżeńska stawia nam mnóstwo pytań o naturę związku, ale najważniejsze z nich to zdecydowanie, czy sztuka kompromisu – uznawana za receptę na udane pożycie – to nie jest przypadkiem zwykłe poświęcanie siebie na ołtarzu. Czy kompromis w związku ze swej natury nie zakłada, że jedna ze stron będzie bardziej poszkodowana? W związku Charliego i Nicole teoretycznie kompromisowe rozwiązania dla jednego z nich zawsze były zwycięstwem. Tym kimś był Charlie. 

historia malzenska kadr z filmu - Historia małżeńska, czyli związek w soczewce

I tutaj “Historia małżeńska” opowiada nam o poświęceniu kobiet. I znów nie jakimś epickim, brzmiącym ciężkimi akordami. Raczej takim wygranym na pojedynczych nutach, w którym możemy odnaleźć coś, co może być nam bliskie.

Nicole pierwsza rezygnuje ze swojego dotychczasowego życia w Los Angeles i dobrze zapowiadającej się kariery filmowej, zamieszkując w Nowym Jorku z Charliem. Oczywiście, to jej wybór, na początku ona nie wie nawet jeszcze, że się poświęca. Przez lata gra w jego teatrze, najpierw, jako młoda aktorka z Hollywood, jest tam gwiazdą, ale później, gdy Charlie zyskuje własną renomę, odchodzi w cień.

Gdy podejmuje decyzję o rozwodzie, powoli dochodzi do niej, że to nie jest życie, którego chciała, i to nie jest miasto, w którym chce mieszkać. Jej, początkowo chwilowy, powrót do LA mocno skomplikuje sprawę rozwodu, bo w tym wszystkim jest jeszcze dziecko – ośmioletni Henry. Kiedy do powstałej w wyniku teoretycznie łatwego działania matematycznego dwójki dodajemy kogoś jeszcze, działania stają się nieodwracalne. Odejmowanie nie będzie już prostym odcięciem.

Charlie nie chce zgodzić się na przeprowadzkę, walczy o powrót rodziny do Nowego Jorku. W końcu jednak będzie musiał wymyślić kompromisowe rozwiązanie, w którym, prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu, sam poświęci coś ze swojego planu na życie. To nie jest łatwe. Łatwym nie jest też zrozumienie, że Nicole przez cały ich związek z czegoś rezygnowała. Być może dlatego, że to było oczywiste, a łatwiej było zarzucać jej, że nie wie sama czego chce, zresztą sama w to wierzyła.

Zrobimy z was wrogów

Tak, to jest też film o rozwodzie i tym, co ten rozwód robi z ludźmi, którzy początkowo postanawiają rozstać się w przyjaźni, a ich relacje, mimo decyzji o odejściu, wydają się całkiem dobre. Bynajmniej nie mamy tu krytyki instytucji rozwodu. Wręcz przeciwnie. Jeśli jest nam ze sobą tak źle, naprawdę lepiej się rozstać, niż taplać się w nieszczęściu po wsze czasy. Jest za to bardzo wyraźna krytyka amerykańskiego systemu prawnego, który z rozwodów uczynił żyłę złota bez zbytniego oglądania się na dobro rozchodzących się małżonków i ich dzieci.

ms2 1024x683 - Historia małżeńska, czyli związek w soczewce

Jeśli jeszcze nie jesteście wrogami, my z was z nich zrobimy – takie motto zdaje się przyświecać prawnikom naszych bohaterów. Nawet temu sympatycznemu Bertowi, granemu przez Alana Aldę, który klientów przyjmuje w zapyziałym mieszkanku, po którym kręci się znudzony kot. Musicie być wrogami, by walczyć na noże o rzeczy, o których wcześniej nawet nie śniło się wam, żeby walczyć. Nawet o kanapę. W kalifornijskim prawie nie ma instytucji orzekania o winie w sprawach rozwodowych, ale ugrać można wiele więcej za niebotyczne wręcz wynagrodzenie. A że rozwodzący się małżonkowie idą przy tym z torbami? No cóż.

Jeśli chcieliście rozstać się w przyjaźni, pokażemy wam, że to niemożliwe.

Ten wątek jest jednocześnie wyjątkowo paskudny, gdy spojrzymy na niego empatyzując z bohaterami i krytykując prawników, i wyjątkowo cudny, gdy popatrzymy na niego od strony czysto filmowej. Bez tej rozwodowej batalii nie byłoby bowiem całego tego wachlarza emocji. Gdyby prawnicy nie kazali Charliemu i Nicole ze sobą walczyć, nigdy nie powiedzieliby sobie tylu gorzkich słów, nigdy do końca nie przeanalizowaliby tego, co było nie tak w ich małżeństwie. Po prostu rozeszliby się, chowając dalej urazy. Nie byłoby filmu. Nie byłoby tej soczewki małżeństwa. Dopiero zmuszeni przez okoliczności, bohaterowie mówią o swoich pragnieniach i wytykają sobie błędy. I wreszcie, zbyt późno, zaczynają siebie słuchać.

A jak ci prawnicy są zagrani! Moi państwo, toż to jest majstersztyk. Bo to nie są jakieś typy spod ciemnej gwiazdy, które tylko wyłudzają pieniądze. To takie trochę podejrzane osoby, które są twoimi przyjaciółmi… i jednocześnie wyłudzają od ciebie pieniądze. Są cudownie wręcz przerysowani, wciąż jednak całkiem realistyczni. Laura Dern przechodzi samą siebie w roli Nory Fanshaw. Alan Alda i Ray Liotta wcale jej nie ustępują. A scena, w której brutalne negocjacje nagle przerywa się, by zamówić żarcie na wynos to jest czyste złoto.

Wszystkie tony miłości

Takich scen, w których powaga sytuacji jest nagle przerywana prozaicznym, zabawnym zachowaniem jest tu zresztą o wiele więcej. I tym ten film naprawdę mnie ma! W tym tkwi jego moc, że chociaż jest nam szkoda bohaterów, co chwilę chce nam się śmiać.

Baumbach bardzo umiejętnie ogrywa komizmem wydarzenia, w których właściwie nie ma nic śmiesznego, i nie mamy wcale wrażenia, że robi to na siłę, bo spuścić nieco z poważnego, melodramatycznego tonu. Jak na przykład w przezabawnej, slapstikowej wręcz scenie wręczenia papierów rozwodowych. Innym razem zaś bezczelnie każe nam się wzruszać, oglądać bohaterów kompletnie rozklejonymi. Każe nam nawet słuchać, jak śpiewają piosenki bezwstydnie obnażające ich stan psychiczny. I nie ma w tym nic kiczowatego. Chociaż gdyby tak rozłożyć te wszystkie zabiegi na czynniki pierwsze, moglibyśmy się otrzeć o pierwszorzędny kicz.

I wielka jest tu zasługa aktorów, że wszystko to brzmi tak dobrze. Adam Driver to jest w ogóle jakiś aktor totalny. Za każdym razem, gdy oglądam go na ekranie, mam wrażenie, że potrafi chyba wszystko. I tu jest tak samo, a nawet bardziej. Nawet, gdy zachowuje się jak totalny dupek, empatyzujesz z nim. Jesteś w stanie pojąć wszystkie jego motywacje, chociaż przecież stoisz po stronie Scarlett Johansson. Która też zresztą jest tu świetna. Oboje grają tak, że ani przez chwilę nie irytują, mimo wkurzających zachowań, a to czasem nie lada wyczyn. Jest w nich po prostu mnóstwo empatii dla swoich bohaterów, to się czuje i przekłada na nasze uczucia. Jeśli któreś z nich nie dostanie w tym roku Oscara, to chyba się obrażę.

1 thought on “Historia małżeńska, czyli związek w soczewce

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top