Moje areligijne dziecko nie rozumie o co mi chodzi, gdy mówię, że przyjęcia urodzinowe przedszkolaków są osobnym kręgiem piekła, ale rodzice rozumieją. W naszej grupie nie znam nikogo, kto podchodziłby do nich z ekscytacją bez względu na to, czy chodzi o własne czy cudze dzieci. Zdarza się, że znajdując w szafce w szatni kolejne zaproszenie na kinderbal w tej samej sali zabaw co zwykle, słyszę jak jednocześnie ze mną, ktoś ciszej lub głośniej wydaje z siebie jęk „Tylko znowu nie to!”. A jednak dalej w to brniemy. Czy mamy wybór? Niespecjalnie. Ten tekst piszę, żeby odreagować zeszły tydzień oraz na pociechę dla was wszystkich, których plany podporządkowane są kalendarzowi dziecięcych urodzin. Nie jesteście w tym sami! Przetrwamy.
Lawina
Wasze pociechy to rozbrykane toddlery i myślicie, że wiecie już wszystko o piekle urodzin? Oh, sweet summer children, nie wiecie jeszcze co was czeka za rok! Na podstawie dowodów czysto anegdotycznych, czyli własnych doświadczeń i obserwacji, mogę stwierdzić, że najgorsze zaczyna się od czwartych urodzin. Chociaż u nas tak naprawdę od piątych. Na czwarte przyszły cztery koleżanki i był to pierwszy dzień wprowadzonego z dnia na dzień wiosennego lockdownu 2021, ale nie mogłam przecież odwołać. Zresztą byliśmy już tak przetyrani poprzednimi lockdownami (urodziny trzecie odbyły się na skypie a tort nasi przyjaciele podrzucili nam na wycieraczkę), że poryczałabym się bardziej od dziecka, gdybym odwołała. Nie wiem jak było przed pandemią, bo moje dziecko było za małe na kinderbale, ale mam wrażenie, że po niej wszyscy musieli odreagować i zupełnie nam z tymi urodzinami odbiło. Poczynając od (na szczęście ukróconej po jakimś czasie w przedszkolu) tradycji przynoszenia do niego tortu. Co oznaczało robienie/zamawianie co najmniej dwóch sztuk! Ktoś to niechlubnie zaczął i poszło lawiną, a z lawiny nie da się wyłamać. Wszystko dzieje się lawinowo.
Obsesja
Moja córka ma obsesję na punkcie urodzin. Powiedziałabym, że samonakręcającą się, chociaż fakt, że w styczniu, lutym i marcu trudno znaleźć weekend gdy nie byłaby na czyimś przyjęciu, tę obsesję wyraźnie wzmaga.
Czy ma zaplanowane projekty tortów na kolejne pięć lat do przodu (podobnie jak stroje na bal karnawałowy)? Czy był czas, gdy co trzy tygodnie organizowała urodziny naszej kotce, Ticie? Ile ten kot według tej rachuby powinien mieć już lat? Nie jestem w stanie się doliczyć, cud że jeszcze żyje i wygląda na siedem. Czy miała spisaną listę prezentów? Czy przez trzy wieczory rysowała i wycinała dekoracje, których w końcu nie miałam nawet gdzie zawiesić? Czy od pół roku negocjowaliśmy z nią, żeby odpuścić urodziny w domu, bo nie przeżyjemy, jeśli głupi sąsiad z dołu usłyszy tupanie 26 małych stóp na raz? Czy ostatecznie zgodziła się na najdroższą miejscówkę i nie dała nam żadnej alternatywy?
Być może tak właśnie było.
Pytam znajomych, czy to się kiedyś skończy? Zdania są podzielone. Córka moich przyjaciół w tym roku kończyła siedem lat i udało im się w ogóle nie zorganizować imprezy, bo nie było parcia. Inni mówią, że najgorsze dopiero się zacznie w podstawówce.
Sale zabaw
Sale zabaw to zło. Już się przyzwyczaiłam i nie robią na mnie wrażenia, ale pierwszy raz w niejakiej Bobolandii był dla mnie sensorycznym harakiri. Wyszłam przebodźcowana jak po czterech godzinach bezmyślnego scrollowania w internecie. A dzieci? Dajcie nam więcej hałasu i krzyku! Tymczasem spróbuj puścić w domu za głośno muzykę.
Influence
Moja córka jest lepszą influenserką ode mnie. Ze mnie żadna influ, za to, jak ona w tamtym roku zapoznała dzieci ze swojej grupy z pewną sala zabaw, tak potem co kilka tygodni musiała chodzić do niej na imprezy, aż jej totalnie zbrzydło. Teraz myśli sobie, że wszyscy będą chcieli mieć urodziny w jej tegorocznej miejscówce. Oby nie. Chodzimy tam normalnie na kawę, nie chcę żeby mi zbrzydło.
Tort
Co roku powtarzam sobie, że piekę tort sama po raz ostatni. Kiedyś zamawiałam po prostu z cukierni i było okej, ale ponieważ moja córka bywa wspaniałomyślna i troszczy się o dzieci z alergiami pokarmowymi, moje wegańskie wypieki są w cenie. Nie umiem totalnie piec, ale dziecię się upiera. Z jednej strony oszczędzam jakieś 250 złotych, ale z drugiej nie oszczędzam sobie frustracji. Podzieliłam się na instastories moją historią chujowej pani domu w stylu „oczekiwania kontra rzeczywistość” i dostałam mnóstwo wsparcia oraz pocieszenia, że na pewno był dobry. Generalnie smakował, ale jeden chłopiec nie omieszkał powiedzieć mi, że „niezbyt dobry ten tort”.
W ogóle o tortowych historiach mogłabym napisać osobny wpis. Są bardzo śmieszne. W tamtym roku na przykład dzieci jadły naszą kotkę Titę zrobioną z opłatka. W tym roku udało mi się przeforsować kotkę Suryę i lemura w formie niejadalnych platikowych figurek. Projekt tortu autorstwa Luli (były z trzy czy cztery wersje) zakładał też dekoracje z lukru. Znalazłam lukier dopiero w czwartym sklepie, do którego zajrzałam. Oczywiście zdążył prawie spłynąć przed zjedzeniem. Nawet nie wspominam perypetii związanych z pojemnikiem do przenoszenia ciasta. Generalnie projekt tort to wielka operacja logistyczna. I tak co roku! Co roku biorę specjalnie wolne w pracy, żeby go zrobić i wpaść w szpony frustracji. Ale czego się nie robi dla bombelka?
Tylko nie to!
W ostatnim tygodniu lutego byłam już tak zmęczona i sfrustrowana zdominowaniem planów weekendowych przez urodziny dzieci, że nie dość, że wydałam z siebie w szatni niekontrolowany jęk „O nie, tylko nie to!” wyjmując z szafki zaproszenie, to jeszcze skutecznie zniechęciłam córkę do jego przyjęcia, bo byliśmy już przecież umówieni, że jedziemy do rodziny, której nie widzieliśmy od świąt. Wcale mi nie wstyd. No może trochę. Chociaż pewnie jakby bardzo chciała, musielibyśmy kolejny weekend siedzieć we Wrocławiu. Czy mamy prawo wypomnieć kiedyś te wszystkie poświęcenia i podporządkowanie życia urodzinowym planom potomstwa? Pytam dla koleżanki.
Prezenty
Prezenty to jest osobny krąg piekła w tym kręgu piekła. Nauczona doświadczeniem z lat ubiegłych, kiedy to zdarzały się prezenty niezbyt kochane, sporządzam z córką listę. Czuję się jak panna młoda z amerykańskich filmów. Potem jak rodzice kolegów i koleżanek piszą esemesy „co kupić?”, mogę wysyłać im gotowe linki (jestem naprawdę najgorsza, afiliacyjne). Trochę mi nawet głupio. Inni piszą: „ucieszy się ze wszystkiego konstrukcyjnego” albo „lubi koty”, a ja potem stoję jak ten kołek przez godzinę w sklepie z zabawkami i nie mogę się zdecydować. To może jednak nie jestem taka najgorsza. Najgorsze to jest otwieranie tych wszystkich prezentów na raz. Najgorsze to jest to, że się jako rodzice też nakręcamy z tymi prezentami i trudno się z tego wyrwać. W sumie przewalamy na nie niemały majątek. Mamy jakąś tam niepisaną granicę złotówek, której raczej nie przekraczamy, ale to i tak szaleństwo.
Koniec
Na szczęście szczyt sezonu urodzinowego wśród przyjaciół młodej przypada na styczeń-marzec i wkrótce będziemy mogli odetchnąć. Mieć życie pozaurodzinowe tak od czasu do czasu (chyba że o czymś nie pamiętam). I tak do kolejnego sezonu kinderbali. Nie traćcie nadziei, ci którzy już już ją porzuciliście.