Pokonałam czytelniczą niemoc z ostatnich miesięcy i w czerwcu przeczytałam jak następuje.
“Smutek i Rozkosz” Meg Mason. Skusiłam się jakąś pozytywną recenzją z bookstagrama i porównaniami z Sally Rooney (chociaż nie przeczytałam dotąd nic z Rooney, zaczęłam dopiero “Normalnych Ludzi”). Czasem tak mam. To jest w sumie nienajgorsza książka. Ale… chyba mam już dość opowieści o uprzywilejowanych dziewczynach z Londynu czy tam NYC, które prowadzą życie na wysokim poziomie dwa razy w miesiącu pisząc felieton do gazety (bitch, please). “Smutek i Rozkosz” to opowieść o chorobie psychicznej i tym, jak być paskudną dla innych osób zasłaniając się chorobą. Tak to przynajmniej odebrałam. Główna bohaterka jest osobą na wskroś irytującą i z jednej strony cenię ten zabieg, którego celem jak podejrzewam była normalizacja chorób psychicznych w taki sposób, by z chorych postaci nie robić biednych bezwolnych, zdominowanych przez chorobę osób, gdyż to upupiające. Z drugiej strony: Martha to najbardziej irytująca główna bohaterka jaką można sobie wyobrazić. I jakby tego było mało, jej mąż, Patrick, to taki chodzący ideał, którego nie da się nie kochać i nie współczuć mu tego, jak traktuje go Martha… że no właśnie: rzyg. Jestem rozdarta tą książką: czytało się świetnie, większość zabiegów narracyjnych jednocześnie doceniam i ich nienawidzę. Nie jestem w stanie powiedzieć, że jest to książka dobra.
“Oto ciało moje”, Aleksandra Pakieła. Krótka powieść, chociaż mam problem z nazywaniem tej książki powieścią. To bardziej fabularyzowany reportaż/pamiętnik/dokument. O zaburzeniach odżywiania. Ale też o religii. A najbardziej o toksycznej rodzinie. Kilka pozbawionych didaskaliów dialogów głównej bohaterki z matką, które brzmią trochę jak mem “zjedz mięso, ziemniaczki możesz zostawić”, a bardziej jak festiwal pretensji i niezrozumienia, zostawiło mnie z opadniętą szczęką. Bo znam takie matki i takie córki, które próbują tym matkom wytłumaczyć, dlaczego czują się tak, jak się czują, i co w ich wzajemnych relacjach zawsze było nie tak, ale jest to (i zawsze będzie) litania do ściany. Kilka scen, które można by oderwać od kontekstu i w większym lub mniejszym stopniu będzie to historia relacji w wielu domach dzieciaków lat 80. i 90. Esencja toksycznego wychowania. Wciągnęła mnie ta esencja, aczkolwiek wiele razy podczas czytania naturalistycznych opisów wywoływania wymiotów było mi niedobrze.
“Agla. Alef”, Radek Rak. Ponieważ jestem wielką fanką “Baśni o wężowym sercu”, za którą Rak dostał Nike, kupiłam “Aglę” jak tylko przeczytałam, że jest. Czytałam po nocach, aż łzawiły mi oczy od ekranu czytnika (tak naprawdę miałam jakąś bubę na powiece, ale zwalmy na nocne czytanie).
Opowieść o Sofii Kluk jest zupełnie inna od poprzedniej powieści laureata Nike. Zupełnie nie Nike’owa, bo fantasy to ewidentne. Z początku miałam problem by wciągnąć się w tę historię, ale gdy już ogarnęłam cały wymyślony w niej świat i jego prawidła, przepadłam bez reszty. Bardzo ten świat kocham. Jest to mieszanka petarda czegoś w granicach geograficznych styku Galicji i zaboru rosyjskiego, w czasach, które mogą być równie dobrze alternatywną wersją przeszłości jak i przyszłości. Trochę steampunkowy 19-wiek, trochę polskie międzywojnie w krzywym zwierciadle, trochę klimat postapo po latach 90. (budynki szkieletory chyba wszyscy znamy). Jest nawet scena z baru pilarzy jakby żywcem wyjęta z “Bazy ludzi umarłych”. Czego tu nie ma! I wszystko jest na swoim miejscu. Jest szkoła magii i poniekąd czuć ducha Wiedźmina, ale Rak pisze dużo lepiej od Sapkowskiego. Podobnie jak w najsłynniejszej polskiej sadze fantasy mamy nastoletnią bohaterkę, jednak Sofja w przeciwieństwie do Ciri nie jest irytującą księżniczką. Robi rzeczy nastoletnio niemądre, ale jest napisana tak, że oczami nie przewracałam. Nie ma supermocy, nie jest wybranką, jest zwyczajna, nie zawsze działa aktywnie – czasem zawiesza się, rezygnuje, poddaje się losowi, daje sobie pomóc, jak prawdziwy człowiek. Jest w niej całe spektrum świetnie rozpisanych emocji, które czynią z niej wiarygodną postać.
Sofia jest lesbijką i trochę obawiałam się scen erotycznych pisanych przez faceta. Ale nie ma aż takiego krindżu! Tzn. jest trochę poetyckiego nazewnictwa (które dla mnie jest krindżowe, dla kogoś innego takie może być pójście w naturalizm), ale udało się uniknąć male gaze z lesbijskiego porno dla cishet mężczyzn. Przynajmniej takie miałam wrażenie (bo wiecie, wszyscy mamy trochę to męskie spojrzenie zinternalizowane).
“Agla” to powieść przygodowa o nastolatce w fantastycznym świecie. Tak naprawdę to jednak powieść o klasizmie i przywilejach. O naiwności rewolucji i jej potrzebie.
Najbardziej kocham rozwiązanie, które Rak zastosował by doprowadzić do przypadkowej (czy aby na pewno?) iskry pod rewolucję (buntu uciskanych w każdym razie, jeszcze nie wiadomo, co będzie dalej). Jakie to było dobre, jak bardzo mu tego pomysłu zazdroszczę!
Książkę kończy mocny cliffhanger, serialowy taki. Doceniam bardzo i bardzo czekam na drugą część.