Wszystko nabrało sensu. Kropki się połączyły. Połączyły się w cztery litery: ADHD. Wszystkie zdania, które kończyłam za innych niepytana, wszystkie osoby, którym przerwałam w pół słowa, wszystkie porzucone i zapomniane pasje, które wcześniej były wielkimi zajawkami, wszystkie ryzykowne zachowania seksualne, cała moja niecierpliwość, złość, znudzenie, rozkojarzenie, chaos, wypalenie. Mój mózg, który nie znał ciszy. Wszystko to nabrało sensu.

*Ten wpis w żadnym wypadku nie spełnia znamion porady lekarskiej, ani niczego w tym stylu. Nie jestem psycholożką, psychiatrką ani inną medyczką. To oczywiste, ale zawsze warto zaznaczyć.*

To przecież nie o mnie

ADHD to zawsze był ten żart o chłopcu z podstawówki, który nie umiał usiedzieć na tyłku. W pewnym momencie uwierzyliśmy nawet w plotkę, że ADHD nie istnieje, że sam odkrywca obwieścił, że się pomylił. W serialu “Breeders” (Rodzice), który swoją drogą uwielbiam, pada taki tekst, że o czyichś dzieciach myślano, że mają ADHD, ale okazało się, że po prostu są źle wychowane. Dwa lata temu zbijałabym boki, teraz ten żart wywołuje u mnie reakcję “meh”, chociaż chętnie pożartuję sobie z własnego ADHD. Memy o ADHD są zajebiste. To w końcu nie jest tragedia. Przynajmniej dla mnie.

Do 38 roku życia nie podejrzewałam, że mogę mieć ADHD. Uważałam się za najbardziej neurotypową osobę świata. Może czasem trochę dziwną, ale zwyczajną do bólu. Projektujemy swoje postrzeganie świata na innych i myślimy, że wszyscy mają tak jak my. Tylko, że nie mają. A na pewno nie cały czas.

Myślałam, że ADHD to nie była opowieść o  mnie. Dlaczego? Bo zwyczajnie nic o nim nie wiedziałam. Zespół nadpobudliwości psychoruchowej z brakiem koncentracji uwagi? No nie, przecież ja nie skakałam po ławkach w klasie i miałam całkiem niezłe stopnie. No i z tego się wyrasta, prawda? ADHD to była przecież opowieść o nadpobudliwych dzieciach. Konkretnie: chłopcach. Tak przynajmniej twierdziły media i popkultura.

Autodiagnoza

Najpierw zdiagnozowałam się sama. We wrześniu 2020 obejrzałam live’a , w którym Janine Gezang z IAMX opowiadała jak wygląda jej życie z ADHD, którego diagnozę dostała kilka miesięcy wcześniej (sama podsunęła tę możliwość swojemu psychiatrze, po tym jak przeczytała artykuł o mężczyźnie, który został zdiagnozowany z tym zaburzeniem dopiero po czterdziestce). I prawie wszystko się zgadzało z moimi doświadczeniami. Miałam mindfuck. Później zaczęłam obsesyjnie czytać o ADHD, robić jakieś testy w internecie i zgadzało się coraz więcej. Oczywiście nie wszystko. ADHD może wyglądać bardzo różnie u różnych osób.

Wydaje mi się, że w polskim internecie ten temat jeszcze wtedy nie istniał. Na pewno nie tak, jak obecnie. Wiele osób, które obserwuję w sieci niedawno otrzymało diagnozę. Znam osobiście co najmniej trzy dziewczyny, które ją mają (być może znam więcej, tylko o tym nie wiem). Nie ma wśród nich żadnych facetów. Możliwe, że po prostu dostali diagnozę w dzieciństwie i się nią nie chwalą. Kiedyś twierdzono, że to zaburzenie bardzo rzadko występuje u dziewczynek. Jak jest naprawdę? ADHD u dziewczynek może wyglądać inaczej. Dziewczynki świetnie się maskują.

Najpierw zdiagnozowałam się sama i przez półtora roku oswajałam się z myślą, że to jednak jest o mnie. Oswoiłam się z nią do tego stopnia, że obawiałam się iść po diagnozę. Bo co jeśli jednak to nie ADHD, że coś sobie wymyśliłam, że po prostu jestem człowiekiem-chaosem i nie umiem się ogarnąć? Poczułabym się wtedy jakbym coś straciła. Część siebie. Bo już przyzwyczaiłam się do myśli, że to część mnie. Część, która w dużej mierze wyjaśnia mój wewnętrzny świat i moje zmagania ze światem zewnętrznym. A teraz poczujcie prokrastynację level ADHD: zanim w końcu usiadłam w gabinecie psychiatry i zaczęłam opowiadać o moich podejrzeniach, cztery razy odwoływałam wizytę i tylko raz miałam poważny powód (Covid). Cztery razy. Pewnie gdyby w dzisiejszych czasach nie odwoływało się wizyt lekarskich przy pomocy przycisku “anuluj” tylko trzeba było za każdym razem dzwonić do przychodni, moja prokrastynacja byłaby nieco utemperowana.

Diagnoza

Diagnozę dostałam dwa miesiące temu. Nie będę się rozpisywać o tym, jak wyglądała, ani jaką przychodnię polecam. Powiem tylko, że paradoksalnie warto było czekać i warto było poszukać miejsca, które się w tym specjalizuje.. Ponieważ coraz więcej mówi się o ADHD u dorosłych, coraz więcej psychiatrów i psychologów zaczyna się tym interesować, dokształcać i traktować sprawę poważnie. Co wcale nie jest takie oczywiste. Wciąż są lekarze, którzy zwyczajnie nie wierzą w ADHD.

Co zmienia diagnoza? Mam pewność. Czuję się uprawniona, by o tym mówić (bez diagnozy mówiłam raczej w żartach o podejrzeniach, inaczej było mi głupio) no i dostałam leki.

Leki

Leki są zajebiste. Moja koleżanka marzyła o tym, żebym jej trochę oddała, by mogła sobie legalnie ćpać, śmieszka jedna, ale to tak nie działa. Tylko pierwszego dnia czułam się jakbym była na lekkim haju, ale możliwe, że sobie to tylko wmówilam. Co dobrego dają mi leki? Po raz pierwszy w życiu doświadczam pustki w głowie. Nie w takim złym znaczeniu, że nagle zgłupiałam. Chodzi o taką przyjemną pustkę, ciszę. Mogę powiedzieć sobie, że teraz nie będę przez chwilę myśleć i to działa. Nigdy nie działało. Zawsze miałam trzy myśli jednocześnie, myśli obsesyjne, nachalne, rozkminy, myśli, który rozpraszały mnie bardziej nawet niż zewnętrzne rozpraszacze. Nie do wyłączenia. Dzięki lekom nad tym panuję. Dzięki lekom lepiej śpię. Mogę zasnąć od razu. Normalnie tego nie potrafię, nawet jak jestem bardzo zmęczona, zwykle jeszcze dłużej lub krócej o czymś rozmyślam i nie potrafię przestać, aż myśli wymęczą mnie na tyle, że w końcu padnę. To serio jest największa ulga.

Jestem w miarę dostymulowana. To oczywiście nie znaczy, że tak łatwo pozbyłam się złych nawyków w postaci innych ulubionych stymulantów (trzecia kawa, proszę bardzo, alkohol, o którym wiem, że powinnam zostawić go dwa kieliszki wcześniej, infinite scroll w social mediach i inne takie). Ale jednak rzadziej doprowadzam się do sytuacji skrajnego przebodźcowania. Skumajcie: nie jest łatwo przestymulować niedostymulowany mózg, ale gdy już do tego dojdzie, a dojdzie bo ten mózg tego pragnie i nie wie, kiedy powiedzieć sobie dość, zjazd jest totalny. Na lekach trudniej jest mi doprowadzić do takiego stanu.

Nie muszę brać ich codziennie. Działają wtedy, kiedy działają, ale pewnych rzeczy mózg się po jakimś czasie uczy – tak mówi mój lekarz. Na razie powinnam jednak brać każdego dnia, chociaż oczywiście zdarza mi się zapomnieć. Jak się ma ADHD to oczywiste, że się czasem zapomni (jedyne tabletki, o których braniu zawsze pamiętałam to były antykoncepcyjne – prawdopodobnie nic nie działa lepiej na pamięć niż lęk przed ciążą).

ADHD. Jak wygląda u mnie?

  • Impusywność. W każdej dziedzinie życia. No może wykluczając zakupy. Dwa razy oglądam każdą złotówkę, chyba że akurat wyłączę tę kontrolkę.
  • Brak skupienia. O tak! Koncentracja uwagi wiele mnie kosztuje, rozpraszam się niezwykle łatwo. Rozproszyć mnie może wszystko. Na przykład ptak za oknem. Miej pewność, że jeśli siedzisz ze mną w tym samym pomieszczeniu, powiem ci, że za oknem jest ptak. Albo własne myśli. Własne myśli rozpraszają najbardziej.
  • Jednocześnie hyperfocus. Obsesyjne skupienie na rzeczach, które mnie wciągną, zainteresują. Często po takiej fazie jestem bardzo wypalona.
  • Większość ludzi jest w stanie zmusić się do robienia nudnej rzeczy. Niektórzy nawet mają metodę, by najnudniejsze rzeczy zrobić na początku, by szybko mieć je z głowy. Wiedz, że będę odkładać je w nieskończoność, na ostatnią możliwą minutę, żyjąc tak, jakby nigdy nie miała nadejść. Gdy w końcu zacznę robić tę nudną rzecz, będę się co chwilę rozpraszać. No i nic nie motywuje tak jak deadline. Przy czym deadline, który narzucę sobie sama nigdy nie działa.
  • Prokrastynacja przy ADHD ma level hard. Naprawdę.
  • Na spontanie albo wcale. Robię mnóstwo rzeczy spontanicznie przez impulsywność. Wielu rzeczy nie kończę, lub nie potrafię zacząć. To się nazywa upośledzeniem funkcji wykonawczych i jest mega typowe dla ADHD. Chcę zrobić zbyt wiele, wiedząc jednocześnie, że nie jestem w stanie, bo samo myślenie o rzeczach do zrobienia jest przytłaczające. Uczucie przytłoczenia to coś, co towarzyszy mi zawsze, nawet jeśli pozornie nie mam zbyt wiele na głowie.
  • Hobby, hobby, mam nowe hobby! Zapalam się, wypalam i gaszę. Ile to już zajawek porzuciłam, a znaczyły tak wiele? Kiedyś robiłam domowe kosmetyki, grałam w szkolnym teatrze, miałam zajawkę na grafikę komputerową, od czasu do czasu kupowałam sobie farby, bardzo interesowałam się perfumami. I mnóstwo pomniejszych rzeczy. Niektórych nawet nie pamiętam.
  • Pamiętam za to wszystkie swoje porzucone plany kariery. Studiowałam prawo. Nigdy nie pracowałam w tym zawodzie. Potem dziennikarstwo. Pracowałam w mediach kilka lat. Chciałam robić w IT, uczyłam się wielu rzeczy. Chciałam robić w grafice, coś tam nawet robiłam, nigdy nie było to super dobre. Wszystko było z wielkim zapałem, wszystkiego chciałam naraz, ale po jakimś czasie zapał był na pół gwizdka, potem zapalałam się do czegoś innego. Jeśli to nie jest ADHD, to nie wiem, co to jest.
  • Czasem nie słucham rozmówców, bo się zdekoncentrowałam, ale udaję, że słucham. Potem wyrwana do wypowiedzi, nie mam pojęcia o czym była mowa. Podczas calli na zoomie ta przypadłość weszła na zupełnie nowy, niespotykany dotąd poziom. Innym razem słucham niby uważnie, ale natychmiast chcę coś dodać i kończę za kogoś zdanie. Zwykle źle, bo intencja tego kogoś była zupełnie inna niż mi się wydawało.
  • Natychmiastowe odpowiadanie na maila, który się źle zrozumiało, bo przeczytało się go bardzo szybko, co drugie słowo i nie do końca. Czy w pędzie, oburzeniu i niecierpliwości dopowiedziałam sobie, o czym jest ten mail? Oczywiście.
  • Gdy siedzę sama w domu potrafię zapomnieć, że trzeba jeść i orientuję się dopiero, gdy głód skręca mi kiszki. Jednocześnie, gdy mam dostęp do szwedzkiego stołu, nie potrafię powstrzymać się od wyciągania ręki po kolejne przysmaki, jak ci stereotypowi Polacy na All Inclusive, żeby tylko wciąż być czymś zajętą, nie siedzieć bezczynnie przy stole (np. zajętą wpychaniem jedzenia do buzi). Jest mi z tym głupio, bo widzę, że inni tak nie mają.
  • Żyję w chaosie. Chaos jest moją metodą organizacji. Czuję, że tylko w chaosie wszystko ogarnę bądź ogarnie się samo, jednocześnie jestem przerażona, że wszystko jebnie, bo przecież to ogromna kula chaosu bez metody małych kroczków i szczegółowego planu. To na maxa przytłaczające uczucie. 
  • Jestem bardzo głośna i często nie potrafię powstrzymać się od mówienia rzeczy, których miałam nie mówić (ta cholerna impulsywność).

Są też rzeczy charakterystyczne dla ADHD, które nie dotyczą mnie wcale, lub dotyczą w minimalnym stopniu. 

  • Nadaktywność ruchowa – minimalnie, raczej w motyryce małej (ciągle dotykam twarzy i włosów, bawię się wszystkimi przedmiotami, które nawiną się pod dłonie, w dzieciństwie robiłam dużo dziwnych ruchów rękami, przez które pani uważała, że coś ze mną nie tak, chociaż innym razem twierdziła, że powinnam przeskoczyć dwie klasy, więc miałam największy mindfuck dzieciństwa). 
  • Nie mam problemu z tym, żeby obejrzeć bardzo długi film, dam nawet radę z bingewatchingiem. 
  • Myślałam do niedawna, że podobnie jest z książkami, ale gdy spojrzałam na moje czytanie tak całkiem uczciwym okiem, przyznaję, że czytam jedną książkę miesiącami, mam rozpoczętych pięć czy sześć tytułów (niektóre w 2020 i wiem, że nigdy ich nie skończę). Więc raczej te książki, nad którymi tak bez problemu się skupiam, po prostu są dla mnie najlepsze, wspaniałe, wciągające i zwyczajnie mam hyperfocus. 
  • Pamiętam o urodzinach i raczej jestem punktualna. Ale to tylko dlatego, że mam dobrą pamięć do długich ciągów liczb i bardzo pilnuję, żeby się nie spóźniać.

Braki i supermoce

To tylko część moich tak zwanych objawów. O niektórych pewnie nie pamiętam, albo nie wydają mi się wystarczająco ważne. Wszystko to towarzyszy mi odkąd byłam dzieckiem. Część z tych rzeczy utrudnia mi funkcjonowanie w świecie bardziej niż wtedy. Być może gdybyśmy nie żyli w kapitalistycznym społeczeństwie nastawionym na produktywność, sukces, niezachwiane i nieprzerwane ścieżki kariery, w którym dodatkowo dziewczynki muszą być ciche, grzeczne, jednocześnie ambitne, taki mózg nie byłby czymś dziwnym, ADHD nie świadczyłoby o jakimś braku, nie powodowałoby specjalnych trudności w życiu. Ale jest jak jest. 

Mój przypadek nie jest jakiś ekstremalny. Jest w miarę lekki, jeśli można tak powiedzieć. Niektóre osoby doświadczają o wiele większych trudności. Są też takie, które radzą sobie lepiej. Nie odczuwam mojego ADHD jako jakiegoś wybrakowania. Nie cierpię na ADHD. Powiązanie nieneurotypowości z ciepieniem, jakby to była choroba, to totalne nieporozumienie i niezrozumienie tematu. Nie cierpi się na nieneurotypowość, ale można doświadczać cierpienia wynikającego z trudności, których się jako taka osoba doświadcza. To chyba lepsze opisanie.

Wydaje mi się, że wiele rzeczy przyszłoby mi w życiu łatwiej, albo po prostu by się udały, gdybym nie miała ADHD. Albo gdybym wiedziała o tym dużo wcześniej. Ale tak do końca nie mam pewności i nigdy nie będę mieć. Nie lubię narracji o supermocach “innych” mózgów, ale cenię swój niespokojny, hiperaktywny mózg na klik, który pracuje szybko i obsesyjnie, gdy uważa że warto. Lubię efekty jego pracy. Lubię swój hipefocus. Ciągi myśli, które czasem przerywa jednak ptak za oknem. Ptaki są niezwykle ciekawe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top