Dużo się naczytałam o tym, jak to po urodzeniu dziecka młode matki są porzucane przez przyjaciółki, które nie chcą wciąż słuchać gadania o kupkach i zupkach. Wyrodne kumpele odchodzą, może wrócą, gdy dorobią się swoich pociech, a tymczasem trzeba poszukać sobie towarzystwa wśród innych matek. Taki los. 

Wciąż nie wiem, na ile to powszechne doświadczenia, na ile doświadczenie nielicznych, które dzięki internetowym wpisom stało się czymś w rodzaju popkulturowej kliszy pasującej do narracji o trudach bycia matką. Tak czy inaczej, przykro gdy spotyka cię odtrącenie. Zwłaszcza w momencie wkraczania w macierzyństwo, w którym zawsze jest mniej lub więcej samotności. Teksty „matka matce wilkiem” świetnie się klikają, bo są dramatyczne, ale życie to nie są same dramaty i krzyczące nagłówki. Dziś nie będzie o tym jak jest źle, dziś o tym, co matkom robi dobrze.

Bezdzietne lambadziary

Może to bezdzietne lambadziary nie rozumieją matek, może to matkom nie po drodze z bezdzietnymi lambadziarami. Czasem nasze drogi się rozchodzą. Czasami po prostu przyjaźnie się kończą i dzieci nie mają z tym nic wspólnego (ale łatwo wszystko na nie zwalić). 

Czy wyjdę na złą matkę, jeśli powiem, że wolę spotykać się z bezdzietnymi lambadziarami? Mam nadzieję, że nie wyjdę na złą koleżankę dla znajomym matek (i ojców też). Ale sorry not sorry. Matki potrzebują innych matek ale też całej reszty. 

Kochana Lambadziaro, może nie potrzebujesz do szczęścia gadania o dzieciach, ale miło byłoby czasem wysłuchać. Nie wrzeszczysz w końcu, że nie życzysz sobie nawijania o planszówkach, bo nie grasz w planszówki, kiedy koleżanka opowiada ci o swojej nowej zajawce. Jesteśmy przyjaciółmi po to, żeby interesować się sobą nawzajem. Dawać sobie przestrzeń i czas. Podobno.

No więc jedyne co irytuje mnie w spotkaniach z bezdzietnymi koleżankami to, na szczęście rzadkie (spotkało mnie chyba tylko raz), podkreślanie niezrozumienia i zniecierpliwienia tematem dzieci. Ucinanie tego tematu, który będąc matką poruszasz czasem bezwiednie, bo to po prostu część twojego życia. Podejrzewam, że to dość nieświadome i nikt nie chce nikogo urazić. Ale przyjęło się, że można robić krzywe miny, gdy znajome matki odpływają w dziecięce tematy. One nie przestają przecież nawijać o tych nudnych berbeciach, mają pieluchy zamiast mózgu, już nie można normalnie porozmawiać. No nie mówcie, że się nie przyjęło!

Większość znajomych lambadziar zachowuje się jednak w porządku. Dzielnie znosi opowieści o dzieciach, a nawet świetnie sprawdza się jako ciotki i babysitterki. Zginęłabym bez nich. Pamiętam jak sama nie miałam dzieci i znajomi zapraszali nas na spotkania, na których byli sami rodzice, a ja czułam się wyalienowana i znudzona ich rozmowami o dzieciach, do których nie dało się włączyć. Dzielnie to znosiłam. Taką mam nadzieję. Jeśli znajomi pamiętają to inaczej, niech przyjdą i sprostują.

No więc dobra, kochane bezdzietne lambadziary, jednak totalnie rozumiem, że słuchanie o czyichś dzieciach może być nudne i wyobrażanie sobie, że to o kotach albo o psach wcale nie pomaga. Kurczę, teraz przypominam sobie, że sama gadałam o kotach jak o dzieciach w trakcie podobnych rozmów. Teraz mając obie perspektywy, widzę że bycie kocią mamą to jednak coś innego. Są rzeczy, do których nigdy nie przekonam kota.

Matki potrzebują matek

Oczywiście nic tak nie daje plus stu do mojego wyobrażenia o możliwości zakumplowania się, jak informacja, że dana osoba też posiada potomstwo. Czuję od razu więź, czy tego chcę czy nie. Wspólnota macierzyńskich doświadczeń jest wielką obietnicą. To wręcz fizjologiczna reakcja. Tak jak w czasach licealnych wyobrażałam sobie, że zaprzyjaźnię się z kimś, bo słucha tego samego zespołu (a potem okazywało się, że jednak się nie zaprzyjaźniłam, bo wstępne założenia są często złudne). 

Zastanawiam się z czego to nastawienie wynika. Może to ta sama zasada na jakiej działamy we wszystkich innych sferach życia – szukamy bezpieczeństwa i zrozumienia u podobnych do nas, co jest w sumie wykluczające. Może to narracja, która czyni z matek osobny gatunek. Może nic z tych rzeczy.

Magda Kostyszyn aka Chujowa Pani Domu pisze, że w macierzyństwie najbardziej zawiodły ją inne matki. Nie czuję się aż tak zawiedziona, chociaż zapobiegawczo nie obserwuję za bardzo świata macierzyńskich sporów w internecie. Albo raczej: już nie obserwuję. Z punktu widzenia internetów matki chcą się wzajemnie pozabijać. W małym, realnym świecie, inne matki po prostu są. Na początku raczej obok, ale im dzieci starsze, tym chyba nam do siebie bliżej. Zostawiacie sobie wzajemnie dzieci na nocowankach i podrzucacie na osiedlowe place zabaw, planujecie wspólne wakacje, żeby łatwiej okiełznać młode. I jakoś się kręci. 

No i z niektórymi matkami bujam się jak w piosence “wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni.” Z innymi, których nie znam inaczej jak tylko przez pryzmat macierzyństwa, rozmawiam tylko o dzieciach. Ale wkrótce okazuje się, że to tylko temat na przełamanie lodów. Może nie zawsze zostaniemy przyjaciółkami, ale jest okej. Matki nie są takie najgorsze.

I całej reszty

Z całą resztą bujam się jakbym wciąż była na studiach (okej, może to jednak przesadne porównanie). Przyznaję się bez bicia, że wolę spotkania z bezdzietnymi. Może to dlatego, że w całym kręgu moich znajomych i przyjaciółek matki są mniejszością. Jestem w takim wieku, że teoretycznie nie powinny, a jednak nie licząc matek z przedszkola, które znam dzięki bujnemu życiu towarzyskiemu mojej pięciolatki, jest ich wciąż niewiele. To stwarza okazję do obracania się w towarzystwie całej reszty. Cała reszta pozwala jednocześnie zapomnieć czasami, że jest się matką (okrutne? założę się, że każda z nas tego czasem potrzebuje) i rozkoszować się tym, że twoje anegdoty o najśmieszniejszym dziecku świata będą w towarzystwie jedyne (nie mówcie, że tego nie potrzebujecie!). 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top