Temat porażek wraca regularnie na internetowe salony. Czy to w kontekście radzenia sobie z nimi, czy to w formie mówienia, że są okej. Co jakiś czas ktoś ten temat wywołuje i przez social media przelewa się fala opowieści o porażkach, które mają w wielkim skrócie na celu przeciwstawienie się wszechobecnej presji sukcesu. Tylko, czy historie o porażkach, które czytamy w social mediach, wyłamują się z narracji o produktywności i sukcesie? Nie sądzę, żeby wiele.

Dominująca w social mediach opowieść o porażce to ta, w której jest ona etapem. Etapem na drodze do ostatecznego sukcesu. Backstage’m. Levelem. Czymś, co nas ukształtowało. To jest piękna opowieść ze złymi momentami, która kończy się dobrze. Najklasyczniejsza z klasycznych, nawet jeśli przedstawia się nam ją jako coś innego, nowego, walczącego z propagandą sukcesu. Dobrze się jej słucha. Możemy się identyfikować z porażkami, z tym końcowym sukcesem już nie do końca. 

To jestem ja dziesięć lat temu na samym dnie. To ja dzisiaj, ze stu tysiącami followersów, piękną rodziną, super pracą, na bezludnej wyspie (wybierz sobie). Bajka? Ano, dla stu tysięcy followersów bajka. Taka najbardziej klasyczna. Taka, która ma podnosić na duchu. Bo jeśli jej lub jemu się udało, to pewnie uda się i mnie. Ale nie zawsze się udaje. Czasami porażka jest tylko porażką i nie ma już nic po niej. Co nie znaczy, że nie będzie lepiej, ale może niekoniecznie tak jak w tej bajce.

Nie ma nic w złego z tym, gdy osoby, którym się ostatecznie powiodło, opowiadają o swoich porażkach. Mają do tego prawo. Mogą czuć się lepiej opowiadając swoją historię. Mają prawo czuć, że w ten sposób odbrązawiają swoje wizerunki i sprawiają, że inni czują się lepiej i mogą się z nimi identyfikować.

Problem nie leży w tych osobach. Problem jest w tym, że to obecnie dominująca, a może i jedyna narracja normalizująca porażkę. Porażka jest ok, jest czymś normalnym, co może ci się przydarzyć, o ile ostatecznie jest tylko stopniem w drodze do chwały, albo zdarza się komuś, kto już i tak wcześniej osiągnął sukces. Inaczej jest tylko porażką. Czymś negatywnym, do czego się nie przyznajemy.

Żeby nie było, sama mam problem z przyznawaniem się do porażek. Chyba wszyscy go mamy. Jestem w stanie napomknąć, że coś mi nie wyszło, poprosić o ojojanie, ale publiczne przyznanie się do tego, co dokładnie nie wyszło, przychodzi mi z wielkim trudem. Myślę, że ma w tym swój udział słuchanie przez lata narracji, w której porażki są ok, tylko gdy na końcu ich pasma ci się udaje. Zinternalizowałam sobie bardzo mocno, że tak jest. Że będę mogła opowiedzieć o tym, co w życiu mi nie wyszło dopiero wtedy, gdy wyjdzie, to co tyle razy nie wychodziło. Dlatego tak bardzo doceniam osoby, które będąc na podobnym etapie życiowym co ja, mówią otwarcie, na bieżąco o swoich niepowodzeniach. To dzięki nim czuję się lepiej. Dzięki nim uczę się, że też mogę być tak szczera. Dominująca narracja sprawia zaś, że czuję się tylko gorzej.

1 thought on “Normalizujmy porażki, ale inaczej niż robimy to teraz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top