Gdy wróg u bram, nie czas na wewnętrzne spory. Tylko, czy jeśli w naszych szeregach część osób wyklucza inne osoby naprawdę należy przymykać na to oko w imię większej sprawy?
Mogłabym mówić o wielu rodzajach wykluczenia, ale skupię się na jednym. Jedno wykluczenie można przełożyć na inne rodzaje. Mechanizmy będą się zgadzały.
Nie będę odwoływać się do konkretnych inb, bo nie chcę sprawiać wrażenia, że to jest tekst aktualny tylko w jakimś konkretnym czasie. Zresztą większość z Was pewnie nawet nie kojarzy słowa “inba”. Inby przychodzą i odchodzą, co nie znaczy, że problemy mijają. Zwykle wręcz przeciwnie: nawarstwiają się. Właściwie to robi mi się słabo, gdy czytam te wszystkie inby. Bardzo słabo.
Umówmy się, albo raczej powiedzmy sobie otwarcie: nie ma jednego feminizmu.
I nie chodzi o to, żeby licytować się, który jest lepszy, a który gorszy, gdy walczymy o wspólne sprawy. Zresztą tyczy się to nie tylko feminizmu. Umówmy się też, że licytowanie się o to, kto ma większą słuszność, kto świętszy od papieża, jest słabe.
Powiedzmy sobie szczerze, że część osób będzie utożsamiać się z feminizmem tylko jako z walką o równe prawa kobiet i mężczyzn, nie zagłębiając się w szczegóły tego, kto jeszcze obrywa przez patriarchat, nie utożsamiając feminizmu z walką o równość wszystkich ludzi, nie rozróżniając jego fal, nie doszukując się jego związków z walką o prawa zwierząt itd. I to jest okej. Połajanki, kiedy ktoś nie dysponuje takimi samymi zasobami wiedzy, doświadczenia, obycia w temacie, są bardzo nie okej. Nikt z nas nie jest ideałem, ciągle się uczymy, bo wiele tematów związanych z prawami człowieka, które wałkujemy, wciąż jest bardzo świeżymi, a język wokół nich dopiero się buduje.
Ale język wykluczenia i wykluczające poglądy są jeszcze bardziej nie okej, bez względu na to, czy wynikają z niewiedzy, czy są całkiem celowe. Po prostu.
A teraz do sedna. Będzie o prawach transpłciowych. Nigdy o tym nie pisałam, bo uważam, że powinniśmy słuchać głosu osób, których to dotyczy, a nie tylko przekonywać innych, że stoimy po właściwej stronie. Dziś jest jednak dzień kobiet. Wszystkich kobiet. Więc napiszę.
Uznanie praw transkobiet w żaden sposób nie zagraża prawom ciskobiet (czyli takich, których płeć odczuwana zgadza się z tą przypisaną przy urodzeniu).
Uznanie praw transmężczyzn też. Koniec, kropka.
Nawet nie chce mi się wdawać w argumentacje, bo pomysł, że prawa osób trans, maleńkiej mniejszości, która w walce o swoje prawa ma pod górę, jak mało kto, mogą zagrażać prawom kobiet jest zupełnie nielogiczny. Pomyślcie sobie zresztą, jak to brzmi! Jak prawicowa panika ze straszeniem figurą geja, który chce adoptować dzieci (“żeby je gwałcić” – przyp. K. Godek). Straszenie osobami trans zagrażającymi prawom kobiet daleko od tej retoryki nie leży.
Na przykład: ciskobiety nie tracą nic na tym, że ktoś użyje sformułowania “osoba z macicami” w kontekście prawa do aborcji, nawet jeśli to sformułowanie brzmi koślawo. Kobieta w tym sformułowaniu wcale nie znika, nie jest wykluczona. Za to inne osoby, w których interesie leży posiadanie prawa do aborcji znikają, gdy mówimy tylko o kobietach. Oczywiście to nie jest takie proste przestawić się na włączającą narrację, sama się tego uczę, nigdy nie dojdę do ideału, bo chyba nie ma ideału.
Jako kobiety w patriarchacie znikamy co chwilę. Poczynając od niewidzialnej pracy domowej, przez efekt Matyldy, po znikanie w dyskusji o płodach. Więc właściwie powinnyśmy rozumieć jak to jest i empatyzować z tymi, którzy znikają jeszcze bardziej, bo są naprawdę maleńką mniejszością.
Zastanawiam się, dlaczego dla wielu osób to nie jest oczywiste. Dlaczego włącza się nam kobieca plemienność?
I z jednej strony to jest oczywiście bardzo ludzkie. Kobiecość to jest tożsamość, a bycie wykluczaną nie oznacza, że nie będziemy wykluczać innych. Z drugiej, to że coś jest ludzkie, nie oznacza wcale, że jest okej i powinniśmy przejść nad tym do porządku dziennego.
Myślę sobie, że właściwie do tego można by sprowadzić najprostsze ćwiczenie myślowe w ramach edukacji antydyskryminacyjnej. Zanim wejdziesz w szczegóły, zaczniesz się edukować, poznawać głosy ludzi, dowiadywać się o ich doświadczeniach, pomyśl o tym, jak osobiście doświadczasz wykluczenia i spróbuj przełożyć to na inne grupy. Pomyśl o tym, że istnieją osoby, które doświadczają wykluczenia w dużo większym stopniu niż ty. Czują to co ty, tylko z innego powodu, tylko mocniej. To jest ćwiczenie na empatię, która powinna być oczywista, ale nie jest, bo żyjemy w patriarchacie. A patriarchat zyskuje na tym, żeby wszystkich antagonizować ze wszystkimi.
Walka z patriarchatem to wspólna sprawa nas wszystkich, bo patriarchat wszystkim nam dowala. Nie wszystkim w równym stopniu, nie wszystkim tak samo.
Byłoby miło, gdybyśmy mogli skupić się na tej walce bez podziałów. Byłoby super nie wdawać się w te wszystkie inby i spory o tożsamości, tylko walczyć z mackami Ordo Iuris. Tylko gdy w pewnym momencie to nie są jakieś tam inby i kłótnie o to, kto użył za mało włączającego języka, tylko zwyczajna retoryka wykluczenia, naprawdę nie można siedzieć cicho.
Stawanie po stronie wykluczanych osób trans nie jest marnowaniem energii, którą można by wykorzystać we wspólnej walce ze wspólnym wrogiem. Zwłaszcza, gdy pomyślisz sobie, że osoby, które wykluczają osoby trans i co chwilę urządzają ranty na tę społeczność, jakoś nie mają rozterek, że marnują w ten sposób energię, którą mogłyby spożytkować w lepszy sposób i zrobić coś istotnego dla feministycznej sprawy.