24 marca, moja córka kończy cztery lata. Aktualnie lubi: dinozaury, brokat, kryształki do ozdabiania, naklejki, wymyślanie niestworzonych historii o mitycznych stworach zwanych strasznymi kocurami. Jak dorośnie, chce być kotem.

Cztery lata temu urodziłam ją siłą mojej waginy i kroplówki ze sztuczną oksytocyną. To jest ten dzień, w którym zwykle uruchamiam refleksję o moim macierzyństwie. Normalnie tego nie robię. 

.

To śmieszne. Czasem mam wyrzuty sumienia, gdy czytam wpisy koleżanek, które po urodzeniu dziecka, tak wiele miejsca w swojej internetowej działalności poświęcają kwestii macierzyństwa. Nie mówię tu o parentingu, pisaniu o dzieciach. Mam na myśli reflekcje o byciu matką, wzrastania jako matki, opisach własnej przemiany, wreszcie: kwestii macierzyństwa w feminizmie. Mam wyrzuty sumienia, jak bardzo mnie to nie interesuje. To znaczy, jak bardzo nie mam w tych sprawach nic do powiedzenia. Czy raczej: ochoty do mówienia. Chociaż czuję, że powinnam.

.

Może kwestia feminizmu matek leży tak bardzo właśnie dlatego, że to macierzyństwo nam powszednieje. Najwięcej zapału mają świeże matki, im też rzuca się najwięcej kłód pod nogi. Ale to tylko taka moja pobieżna obserwacja. Nie mam na to żadnych dowodów. 

Pewnie powinnam być lepszą matką-feministką.

.

Nie dzielę swojego życia na przed i po dziecku. Na początku dzieliłam.

.

Nie poświęcam zbyt wiele myśli temu, jaką jestem matką. Nie myślę wiele o tym, jakie są potrzeby matek i o systemowych krzywdach, które nas spotykają. Pewnie wynika to z mojego przywileju. Moje dziecko jest zdrowe, dostało się do publicznego przedszkola, mam cholerne szczęście, że nikt nie mówi mi, jak mam je wychowywać, mam partnera, który zajmuje się dzieckiem tyle samo, co ja (a może i więcej), godzenie pracy z wychowywaniem nie jest dla mnie żadnym wyzwaniem.

.

Jest mi po prostu w tym macierzyństwie zajebiście dobrze. Tak dobrze, że wydaje mi się wręcz przeźroczyste. To zdecydowanie przywilej. Nie dominuje ono mojego życia. Na pewno nie dominuje mojego myślenia o sobie. Gdy mam siebie opisać, słowo “mama” nie jest pierwszym, które przychodzi mi do głowy. Czasem o nim zapominam. Czasem dodaję je, bo przypominam sobie, że tak trzeba. Tego od nas oczekują, żebyśmy pamiętały, że jesteśmy matkami i na każdym kroku o tym przypominały. Tylko, czy jeśli w swoim opisie na insta nie dodam tego słowa na “M” to naprawdę źle świadczy o mnie jako matce? Racjonalna część mnie, wie że nie. Część mnie uwikłana w społeczne powinności, albo to, co powinnością się wydaje, miałaby wyrzuty sumienia.

.

Jeśli miałabym odpowiedzieć na pytanie, czy moje macierzyństwo mnie określa, dziś powiedziałabym, że nie. Jest jedną z części mojego świata. Bardzo ważną, właściwie największą, ale mnie nie definiuje. Żadna sfera mojego życia osobno, mnie nie definiuje. Nie wiem nawet, czy suma ich wszystkich może tak do końca mnie definiować. Chociaż z pewnością dobrze składa się na opis świata, w którym żyję. Kilka lat temu, gdy macierzyństwo było dla mnie jeszcze bardzo świeże i bardziej zajmujące, odpowiedziałabym inaczej. Być może nawet byłabym skłonna doszukiwać się w sobie zmiany, jaką przeszłam dzięki urodzeniu dziecka. Dzisiaj nie zauważam w sobie diametralnej zmiany w stosunku do tego, jaka byłam przedtem. Chociaż perspektywa matki z pewnością była jednym z czynników, które pośród innych, zagrały w ewolucji moich poglądów i postaw życiowych. Nie umiem jednak ich tak dokładnie i jednoznacznie wyłuskach i oddzielić od całej reszty.

.

Dziękuję za uwagę! Następne refleksje matkowe pewnie za rok.

Obie foty Beata Ratuszniak

1 thought on “Cztery lata matki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top