70 procent osób zmuszonych do pracy zdalnej przyznaje, że sobie z tą sytuacją nie radzi. To (częściowe) wyniki ankiety Wysokich Obcasów. Przeniesienie biura do domu jest trudne przede wszystkim ze względu na problemy z pogodzeniem pracy z życiem rodzinnym. 

Dla mnie pierwsze miesiące zamknięcia, gdy nie działały przedszkola, były koszmarem. Przyznam, że przy mojej trzylatce w domowym biurze albo większość pracy markowałam, albo biłam się z wyrzutami sumienia, że moje dziecko przez jakieś sześć godzin dziennie ogląda bajki i na pewno jej mózg zamieni się od tego w gąbkę (nie zamienił, ale nigdy więcej nie chcę już patrzeć na Króla Lwa), przez to też bardzo kłóciliśmy się z mężem. Czyli albo zaniedbywałam pracę  (do przeżycia), albo dziecko (gorzej). Podejrzewam, że mnóstwo osób ma podobne doświadczenia. 

Potem otworzyli przedszkola. Życie częściowo wróciło do normy, chociaż jeszcze do zeszłego tygodnia nasze nie działało w pełnych godzinach. I wiecie co? Nie chcę wracać do biura. Bardzo nie chcę. Ponieważ pracuję w chorym budynku, w którym tłoczą się tysiące osób, a okna się nie otwierają, co najmniej do września nas tam nie wpuszczą, ale już teraz myślę jak psychicznie poradzę sobie z powrotem. Pomijając koszmar pierwszych miesięcy, home office to najlepsza rzecz, która mogła mi się przytrafić w pracy. No dobrze, trochę przesadzam. Ale nic tak jak praca zdalna nie odciążyło mojej zwichrowanej psychiki. Nie jestem w tych 70 procent.

Intrygi dworskie

Oczywiście są minusy home office’u, ekonomiczne też (jestem ciekawa ostatecznego rozliczenia za prąd i czy w tym roku umrze mój laptop) i rzeczy związane z biurem, za którymi tęsknię.

Tęsknię za niektórymi ludźmi i plotkami w kuchni. Za drukarką. Za moim wygodnym, ergonomicznym krzesłem. Za iście dworskimi intrygami, które zdarzało się obserwować, albo co najmniej podejrzewać ich istnienie (dużo teorii spiskowych i analizy ludzkich zachowań). Za tym, że czasem mogłam pokłócić się o politykę z kimś na żywo. Za krzyczeniem przez cały open space do osoby, do której akurat miałam sprawę lub pytanie i musiałam do niej natychmiast przyjść (pisanie na komunikatorze to taka strata czasu). No dobra, za te dwie ostatnie rzeczy, nierozerwalnie związane z moim temperamentem i osobowością, nad którymi nigdy nie udało mi się zapanować i nawet nie chcę, zwykle dostawałam opierdol, czyli w sumie chyba rozumiecie, dlaczego jednak nie chcę wracać.

Ludzie w biurze nieustannie byli dla mnie inspiracją. Nawet ci, których nie lubię. Ci zwłaszcza. Brakuje mi tego. Moja relacja z biurem naprawdę jest skomplikowana.

Jestem raczej introwertyczką, w takim znaczeniu, że mam własne wewnętrzne światy, w których spędzam sporo czasu. Bez przerwy coś wymyślam i analizuję. Mnóstwo czasu spędzam ze swoimi myślami. Ale poza tym kocham tłumy i zgiełk, no i jestem atencjuszką. Brakuje mi tego.

Czysta głowa

Home office robi mi jednak lepiej na głowę. Odpoczywam psychicznie, nie będąc częścią specyficznej korporacyjnej atmosfery, która mocno mnie uwiera. Pracuję w korporacji ponad siedem lat, nigdy się nie przyzwyczaję do pewnej części tego zjawiska, która ni mniej ni więcej oznacza udawanie. Nie w znaczeniu udawania, że się pracuje (chociaż tego elementu też nie znoszę, gdy zdarzają się przestoje, a ty musisz siedzieć przy biurku i udawać, że zajmujesz się czymś ważnym, chociaż nie ma nic ważnego do zrobienia, albo czymkolwiek zamiast po prostu iść na kawę), tylko udawanie kogoś, kim się nie jest. Czyli na przykład kogoś, kto godzi się milcząco na ściemę i biurokrację. Nie wiem, czy wyrażam się dość jasno. To dość skomplikowane uczucie, ale być może też pracujecie w takich środowiskach i doskonale je rozumiecie.

Na home office w dalszym ciągu muszę robić to samo, co w biurze, jednak możliwość nie oddychania atmosferą korpo jest absolutnie oczyszczająca. Jasne, zdarza mi się czasem zaniedbywać przerwy. Nie wstaję od biurka na umówioną kawę w kuchni. Ale zdarza mi się to coraz rzadziej. I mogę pić kawę na moim balkonie. Mam w domu świeże powietrze zza okna, nie z klimatyzatora. I odkąd skonfigurowałam sobie słuchawki na bluetooth mogę po prostu wstać i sobie potańczyć. No i mam kota na kolanach.

Wiecznie cię obserwują

Niezwykle relaksujące jest to, że nie patrzy na ciebie tysiąc oczu. Nikt nie zagląda ci w monitor (ani pod spódnicę). Nikt nie nadzoruje cię w ten irytujący sposób kojarzący się z nadzorcą niewolników na plantacji. Najważniejsze staje się to, żeby po prostu dostarczać efekty swojej pracy. Oczywiście skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie istnieje element kontroli, jednak będąc zdalnym, niefizycznym i nieciągłym, nie jest tak uciążliwym i stresującym. Chociaż domyślam się, że dla niektórych taki zdalny sposób nadzoru też może być stresujący, może nawet bardziej niż w biurze. Pewnie najbardziej dla nadzorców.

W domu całkiem lubię moją pracę. Najbardziej boję się teraz tego, że to się kiedyś skończy. Boję się powrotu, bo w tej chwili mój umysł, robiąc dokładnie to samo, co robiłam w biurze, są zrelaksowany. W biurze narażony był nie tylko na przyjemności iście dworskich intryg, ale też wiele toksyn. Pewnie częściowo generowanych przeze mnie samą. Za zasłoną komunikatora ludzie też potrafią dopiec, ale przynajmniej nie musisz na nich patrzeć, albo unikać ich wzroku po tym, jak wyszliście z salki spotkań i powiedzieliście sobie coś niemiłego.

Prawie same plusy.

PS. Jak u was? Jak się macie, jeśli pracujecie na home office? A może właśnie z niego wracacie i wiecie już jak sobie z tym poradzić?

2 thoughts on “Home office. Jak się masz?

  1. Dla mnie home office to spełnienie marzeń, bo w domu jestem w stanie skupić się znacznie bardziej niż w pracy. Spotkania na zoomie pozbawione są elementu bullshit smalltalk, co pozwala na znaczną oszczędność czasu 🙂 Z drugiej strony gdzieś z tyłu głowy mam, że muszę się spotykać z ludźmi, bo trzeba, no. Czy też, jak mawia moja mama, „żeby nie zdziczeć”. A te wszystkie gadki przy kawie, których nie cierpię, też są jednak do czegoś potrzebne 🙂 Poza tym nie cierpię rutyny. Właśnie w ramach odmrażania dogadałam się z szefem na elastyczne godziny pracy – część w biurze, część zdalnie i to chyba będzie strzał w dziesiątkę 😉 Jeden pozytywny aspekt kwarantanny 🙂

  2. Początek kwarantanny wspominam bardzo źle. Później sobie uporządkowałam nawyki i dzień i było lepiej. Nie mam dzieci, więc teoretycznie jestem w tej części społeczeństwa, która nie powinna narzekać, ale prawda jest taka, że chyba wolałabym mieć bardziej zajętą głowę. Dorobiłam się silnych migren i psychotropów – ze stresu spowodowanego tak nagłą i niespodziewaną zmianą. Nope, nie chcę więcej. Wróciłam do biura z własnej woli, stopniowo: 1x w tygodniu, dwa razy…. I teraz jestem codziennie, jak wszyscy. I przyznam, że dużo lepiej mi z taką rutyną. Ale fakt, moje korpo nie jest wielkim korpo, pracuję w małym biurze, bez open space itp. Jest jakoś łatwiej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top