Pamiętacie te wszystkie wyzwania, kto więcej się nauczy dzięki magicznie zyskanej podczas izolacji dodatkowej porcji czasu? To był pierwszy tydzień kwarantanny. Bo w drugim tygodniu motywem było już: przestańcie mówić o kwarantannie w kontekście szansy na samorozwój i zamknijcie się z tym wyścigiem szczurów, bo ludzie umierają, a poza tym to co mają powiedzieć matki. Jako matka zdecydowanie lepiej poczułam się w tym drugim tygodniu, gdy ludzie zaczęli mówić, że jednak nie musisz uczyć się jogi i szydełkowania. Ale dość tych żartów. Nadszedł tydzień piąty, szósty, siódmy i okazało się, że nauczyłam się robić live’y na facebooka i montować podcasty. A miałam być tak pozytywnie nieproduktywna. Po chwili doszłam też do zastanawiających wniosków na temat swojego podejścia do pracy.

Od razu zaznaczę, że nie ma na myśli swojej pracy zarobkowej, tylko całe to zamieszanie pisarsko-socialmediowe, które uważam za moją prawdziwą pracę i rzecz, którą chciałabym widzieć wypisaną we własnym nekrologu. Dobra, teraz naprawdę dość żartów.

Od zawsze miałam jedną obsesję: żeby robić tylko rzeczy, w które jestem naprawdę dobra.

Ta obsesja z jednej strony motywowała, z drugiej wręcz przeciwnie – sprawiała, że szybko porzucałam rzeczy, z którymi radziłam sobie średnio (chyba że i tak musiałam je robić, to wiadomo, że robiłam). A potem mi przeszło. Przestałam traktować życie w ten sposób, co jednak wcale nie ochroniło mnie przed kolejnymi frustracjami, bo generalnie słabo radzę sobie z krytyką i porażkami. No i bardzo łatwo potrafię wpędzić się w syndrom oszustki spod znaku “ja nic nie potrafię!”.

Są rzeczy, których już w życiu nie robię, bo doszłam do wniosku, że nigdy nie będę w nich najlepsza na świecie, a organizacja czasu wymaga określenia priorytetów. Ale wśród tych rzeczy są też takie, które zdarza mi się wciąż robić, ponieważ mam je całkiem nieźle opanowane na podstawowym lub średnim poziomie, mogę nadal korzystać z tych swoich umiejętności dla własnych celów i to jest wystarczające. Cieszę się więc, że potrafię robić te rzeczy, chociaż gdybym tkwiła wciąż tak mocno przy zasadzie na sto procent albo wcale, pewnie zleciłabym je komuś innemu.

I tu przechodzę do mojego przedsiębiorstwa non-profit pod tytułem blog i okolice. 

W życiu (obecnym życiu) nie wpadłabym na pomysł, żeby aplikować na stanowisko specjalistki od wordpressa, ale umiem go na tyle dobrze, żeby ogarniać technicznie własnego bloga (no i czasem zrobić komuś stronę z doskoku też). Pożegnałam się z marzeniami o profesjonalnej karierze w świecie grafiki komputerowej, bo jednak przykładałam się do tego za mało, plus grafika wypadła z listy priorytetów wśród rzeczy, które chcę w życiu robić. Ale samodzielne opędzanie graficzne bloga i okolic w zupełności mi wystarczy. Pewnie mogłaby zlecić komuś ładniejsze logo. Ale moje póki co podoba mi się, a jak przestanie, zrobię sobie nowe, bo umiem. Może nie najpiękniej na świecie, ale umiem. No i ja wiem, czego chcę. Inni będą musieli zgadywać, będę musiała ich briefować, będę narzekać.

I tu dochodzę do jednego, może i trochę bolesnego wniosku. Tego, co mnie kopnęło, gdy kilka dni temu przeczytałam wywiad z jednym z moich ulubionych muzyków, który jest człowiekiem-orkiestrą.

Ja jestem jakimś cholernym control freakiem.

Już nawet nie chodzi o hajs, którego pewnie byłoby mi szkoda wydać na rzeczy, które potrafię zrobić sama. Chodzi przede wszystkim o kontrolę. To moje od początku do końca i mam nad tym pełną pieczę. Otwarcie się na współpracę jest możliwe, ale oznacza wyjście ze strefy komfortu. 

Chociaż bardzo chętnie zatrudniłabym sobie managerkę, która odpisywała by za mnie na komentarze i pilnowała tego, żeby codziennie promować się w social mediach, bo to nie są rzeczy, które kocham najbardziej na świecie i ciągle myślę sobie, że gdybym była w tym lepsza miałabym większe zasięgi (no i do korekty przecinków też powinnam kogoś sobie wziąć, prawda?). Albo mogłabym się tego lepiej nauczyć. 

Bo wiecie: control freak.

A jakie Wy macie dziwactwa?

1 thought on “Jestem control freakiem. A ty jak pracujesz?

  1. Ja w sumie mam dokładnie te same 😉 Zniechęcam się na samą myśl, że miałabym coś robić kiepsko lub średnio. Zdarza mi się łapać syndrom oszustki i budzić się rano z myślą, że NICZEGO nie potrafię naprawdę dobrze i PO CO TO WSZYSTKO? Jednocześnie zawsze wszystko muszę robić sama, co czasem wychodzi mi bokiem (bo jestem zmęczona albo coś muszę odpuścić, bo nie starcza mi czasu).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top