Odmieniamy normalność przez wszystkie przypadki, marząc żeby wróciła. Tylko czym ona jest?

Normalność jest dziś marzeniem. Normalnością też się szasta i używa jako broni przeciwko inności. Chłopak, dziewczyna, normalna rodzina. Kot i dziewczyna, normalna rodzina.

Dawno, dawno temu, na długo przed pandemią strasznie pokłóciłam się ze znajomym, który sprzeciwiał się edukacji seksualnej, która przedstawia homoseksualność jako coś normalnego. Według mnie i według aktualnej nauki to jest coś normalnego. Według mojego znajomego, nie. Bo nie jest to norma. Dla niego normą jest tylko to, co dotyczy większości. To, co poza tą normą, jest nienormalne. Czyli co najmniej niepożądane. Tu zaczynają się schody. Tu zaczyna się wykluczenie.

Możemy ustalić sobie szereg norm bazując na tym, co najpowszechniejsze, co dotyczy większości i nazwać wszystko poza tymi normami nienormalnością. Czyli czymś co najmniej gorszym. Teoretycznie okej. Etycznie niekoniecznie. Ostrożnie z tą normalnością.

Jeśli za normalność uznać to, co jest najpowszechniejsze, najczęściej i najszerzej spotykane, co jest pewną normą, to chyba siedzimy na tej koronawirusowej kwarantannie już wystarczająco długo, by uznać ją za naszą normalność. Oczywiście nie jest normalnie. Jest bardzo daleko od tego, by było normalnie. Wciąż jednak definicję normalności wiążemy z tym, do czego jesteśmy przyzwyczajeni i przyzwyczajone.

Generalnie normalne jest też to, co pozytywne. Albo to, co takim nam się wydaje, bo znamy to najlepiej. Przecież za całkiem normalne uznajemy całą masę nierówności, niesprawiedliwości i przemocy występujących na świecie. Bo TAK JUŻ JEST.

Teraz okazuje się, że pandemia odkrywa przed nami te wszystkie nierówności, niesprawiedliwość i przemoc, które traktowałyśmy jak powietrze, element krajobrazu, w najlepszym wypadku zło, które po prostu jest.

Może by więc tak zakwestionować pojęcie normalności?

A może świat przed koronawirusem nie był normalny? – to Olga Tokarczuk w swoim felietonie. I ja się z nią zgadzam. Jednocześnie myśląc sobie: potrzebujemy innego rodzaju normalności.

Za całkiem normalne świat uznaje wykorzystywanie zwierząt. Takiemu skrajnemu wykorzystywaniu zawdzięczamy teraz obecną pandemię (mokre targi w Wuhan) i kilka innych chorób, które ze zwierząt przeskoczyły na ludzi. Przeskoczenie to okrutny eufemizm. Pomyślcie sobie, jakże teorie spiskowe o laboratoryjnym pochodzeniu wirusa, który jakoby miał być stworzony przez człowieka, są naiwne i w gruncie rzeczy humanitarne.

Nowy koronawirus jest jednak dziełem człowieka. Dziełem nieświadomym, a jednak nie dziełem bez ludzkiej winy. Gdyby nie ludzie, którzy wymyślili sobie mokre targi, na których w przerażających warunkach trzymane były zwierzęta gatunków, które w naturze nie miały szans się spotkać, które potem na siebie srały, sikały, rzygały i pociły się ze strachu, wirus nie miałby szans wyewoluować. Czy to nie jest wiele bardziej przerażające od czystego laboratorium i złych, szalonych naukowców rodem z retro-serialu?

Za całkiem normalne świat uznaje też wyzysk biedniejszych przez bogatszych. A Polska za normalne uznaje umowy śmieciowe. Za całkiem normalne uznaje się to, że jedni mają lepszą opiekę zdrowotną, bo ich stać, inni gorszą. Nie zawsze wszyscy się z tym godzą. Ale. To jest normalny stan.

I mogłabym lecieć z przykładami. Mogłabym nigdy nie skończyć.

Jeśli naprawdę tęsknimy za normalnością, tęsknimy w istocie za pozytywnymi składnikami tej normalności. A te negatywne przecież nigdzie sobie nie poszły, prawda?

W naszej tęsknocie za normalnością, normalność jest pewnego rodzaju utopią. Eliminujemy z niej elementy zgrzytające. Wiele z nich zaczęło niektórym z nas zgrzytać dopiero teraz. Inni wciąż traktują je jak powietrze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top