Mam wujka, który zawsze dodawał sobie rok i chyba dalej tak robi, chociaż zdaje się, że skończył już siedemdziesiatkę. I ja tak robiłam całe życie, że już pierwszego stycznia twierdziłam, że jestem rok starsza, chociaż urodziny mam w grudniu i, przynajmniej w podstawówce, byłam najmłodsza w klasie. W póżniejszych latach zaokrąglałam w górę w okolicach czerwca. Jakoś od dwóch lat już tego nie robię. To wielki przywilej grudniowych urodzin. Więc do końca listopada podaję tylko liczbę ukończonych lat metodą z amerykańskich nekrologów – nie skończyłaś, nie przeżyłaś.

A propos, to przy okazji urodzin kolejny rok z rzędu sporządzam listę słynnych trupów w moim wieku. W tym roku są na niej: Vincent van Gogh, Maria Antonina, Michael Hutchence, Artur Rimbaud, Puszkin. Ale dość już załamywania rąk, że umarli robiąc uprzednio tyle rzeczy, a ja wciąż nic w życiu nie osiągnęłam. Lepiej się cieszyć, że się ich przeżyło. Bądź co bądź to też jest jakiś sukces.

Oczywiście to w żadnym stopniu nie zmienia mojego rozgoryczenia, że jeszcze nie jestem tym, kim chcę być, gdy dorosnę. Z drugiej strony, może to nawet pocieszające, że dorastanie tak łatwo się nie kończy. Może nigdy się nie kończy. Może nie powinno. W każdym razie, według nowych teorii, że 40 to nowe 30, mam jeszcze trzy lata, więc jeszcze trochę czasu, żeby się postarać. Tak, nigdy nie oduczę się mierzenia z własnymi chorymi ambicjami. To i tak lepsze niż liczenie zmarszczek i siwych włosów, ale pewnie myślę tak tylko dlatego, że ich jeszcze nie mam.

Być może mam tę urodzinową gorączkę osiągnięć i niedociągnięć przez tę datę, chociaż średnio wierzę w magię liczb, własciwie wcale. Ale jak się urodziło w dniu, w którym wręczają nagrodę Nobla i współdzieli datę urodzin z Adą Lovelace, którą nomen omen też już przeżyłam, i Brianem Molko z Placebo, to chyba zobowiązuje. To też Dzień Praw Człowieka. Dobra data. No lubię te moje urodziny. Nie wiem po co piszę o nich w kontekście rozczarowań i śmierci. To ta bardziej paskudna część mojej osobowości. Tak naprawdę mój stan psychiczny nie jest tak zły, jak na to wskazuje wszystko, co napisałam powyżej.

Serio, urodziny, jeśli już musimy się bawić w podsumowania, powinny być okazją do tego, by wylistować sobie to, co fajnego już się w życiu zrobiło, a nie po to, by pogrążać się w rozpaczy nad niezrealizowanymi wciąż planami. Albo po prostu, żeby zgarniać prezenty i celebrować kolejny rok na Ziemi. Ale powierdzmy sobie szczerze, kochamy magię liczb. Najpierw chcemy mieć ich w metryce jak najwięcej, gdy czekamy na nasz czas, później coraz mniej, czując że czas się nam kończy. Jestem pod tym wględem beznadziejnym przypadkiem. Lepiej zjeść trochę tortu.

 Photo by Lidya Nada on Unsplash 

4 thoughts on “37, czyli kolejny wpis urodzinowy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top