Jestem jak najdalej od niezachwianej wiary w to, że jesteśmy wszyscy kowalami własnego losu, dobrze rozumiem ograniczenia wynikające z miejsca urodzenia i wychowania, kłody rzucane pod nogi przez czynniki czysto zewnętrzne, są jednak sprawy, w których ogranicza cię tylko głowa. Dobrze wiem, w czym ogranicza mnie moja. A to jest jedna z tych spraw.

Pomijając tak oczywiste przypadki jak kariery baletnic i piłkarzy, na wiele innych rzeczy w życiu nigdy nie jest za późno. Był taki facet z Indii, nie wiem czy jeszcze żyje, który zaczął biegać maratony koło setki, ale nawet pomijając ekstremalne przykłady, serio da się. Chociaż niekoniecznie będzie łatwo.

Bywało tak, że kilka razy w swoim życiu rzucałam wszystko i stawiałam wszystko inne na jedną, zupełnie inną kartę. Dziś myślę, że nie miałam po prostu wiele do stracenia. Myślę też, że mogłam bardziej, że moje szalone zwroty akcji były tak naprawdę zachowawcze i bezpieczne. I żałuję rzeczy, których nigdy nie zrobiłam, bo zwyczajnie się ich bałam oraz myślałam, że jest już za późno.

Za późno, by wyjechać na dłużej za granicę, bo trzeba było to zrobić na studiach.
Za późno, by pojechać na studia podyplomowe do innego miasta, bo przecież ogranicza mnie praca.
Za późno, by zacząć uczyć się programowania, bo zanim skończę, to… bla bla bla
I pierdyliard innych rzeczy, o których już nawet nie pamiętam. Szczęśliwie nie pamiętam – mniej rzeczy, których mogę żałować.
Na wszystko za późno. Zawsze czułam się za stara. Możliwe, że to społeczeństwo i powszechne parcie na sukces w młodym wieku i kult cudownego dziecka zrobiły to z moją głową, ale trzeba było to olać. Naprawdę trzeba było to olać.

Oczywiście były też rzeczy, na które zawsze było za wcześnie. To jednak zupełnie inna historia.

Muszę przyznać jednak, że z wiekiem naprawdę jest trudniej zacząć od nowa. Trudniej jest w ogóle coś zacząć. Trudniej zmienić swoje życie, wykonać zwrot o 180 stopni. Teraz jest mi naprawdę trudniej, bo mam więcej ograniczeń. Na przykład takie ograniczenie, że odpowiadam już nie tylko za siebie, bo mam rodzinę. Na przykład takie, że rynek pracy obracający w łapkach moje CV już mnie zaszufladkował. Kiedyś nic mnie nie ograniczało. No może poza hajsem, do pewnego momentu. No i moją głową.

Gdybym nie myślała kategorią “za późno”, zrobiłabym kilka rzeczy, o których teraz marzę, a które są w tej chwili dużo trudniejsze do zrealizowania, jakieś 13 lat temu. Gdybym 13 lat temu złożyła papiery na scenariopisarstwo na łódzkiej filmówce, zamiast tylko kompulsywnie oglądać jej stronę internetową, to bym teraz kompulsywnie nie oglądała stron wszystkich innych (niewielu i za kosmiczne pieniądze) uczelni oferujących taki kierunek. I może pisałabym dziś scenariusze, a nie blogi. Ale Łódź była daleko i był fatalny dojazd. No i uważałam, że jest za późno.
Gdybym nie myślała kategorią “za późno” parę lat temu, gdy przez chwilę poważnie myślałam o programowaniu, to może bym się tego programowania nauczyła. Ale przecież nauka trwa tak długo, mózg już nie ten, już na to za późno.

Teraz jest później niż było wcześniej, nie da się ukryć. Mózg jeszcze bardziej nie ten, życie choć piękne, to przecież bardziej skomplikowane. Pewnie nie jest wcale za późno na wiele rzeczy, ale z pewnością jest mi trudniej niż kiedyś, gdy tylko sobie to “za późno” wkręcałam.

Więc jestem tu, gdzie jestem, sfrustrowana jak zwykle i jak zwykle marząca, żeby mieć dziesięć lat mniej i życie przed swoim otworem, czy jak to szło. Niniejszym postanawiam wyrzucić kategorię “za późno” ze swojej głowy i z języka i powiedzieć sobie po prostu szczerze, że na niektóre rzeczy nie mam czasu, nie mam pieniędzy, nie mam siły, nie mam ochoty, ale kończę z pieprzeniem, że jest już na nie za późno. Bo może znajdę czas, hajs, siłę i może nawet resztki mózgu i może jeszcze wykonam niejeden zwrot o 180 stopni, albo i nie. Chociaż przyznam, że cholernie trudno jest przestać tak myśleć, ale przecież sama wielokrotnie udowodniłam sobie, że takie myślenie prowadzi donikąd. Parę razy zmieniłam w swoim życiu wiele, bez marudzenia, że było za późno. Więc chyba mogę, co nie?

too late - Zawsze uważałam, że na wszystko za późno. Nie bierzcie ze mnie przykładu
grafika: Anastasia Borko, zobaczyłam ją kiedyś w tym wpisie u Amandy, który gorąco polecam Waszej uwadze

5 thoughts on “Zawsze uważałam, że na wszystko za późno. Nie bierzcie ze mnie przykładu

  1. Jeszcze pół roku temu myślał o moim powrocie na studia „za późno”. Znalazłam interesujący mnie kierunek na studiach zaocznych, trochę chłopak mnie podbudował, złożyłam wniosek i dostałam się. I wiesz co, studiować nie będę, bo zrobili taki plan zajęć, że w piątek i sobotę są zajęcia od rana, a w niedzielę jedna godzina zajęć. Napisałam długiego maila do sekretariatu z pytaniem co to ma być i czy mogą mnie zapewnić, że taki plan będzie tylko przez ten rok, a w następnych 2 latach ogarną się z planem w weekendy, by było to zgodnie z nazwą „studia zaoczne”. Odpowiedziano mi że nic nie jest pewne.

    Nawet myślałam, czy roku nie poświęcić i zejść trochę niżej i popracować na zmiany. Ale perspektywa 3 lat dostosowywania życia pod studia i widzimisię uniwerku sprawiła, że studiów nie podejmę.

    Ja to mam pecha. Tyle razy w życiu myślałam, że na coś jest niewłaściwy czas. Potem jednak działałam i działałam i stawałam na rzęsach i nic. Erasmus mi przeleciał pod nosem, EVS przepadł przez ich opóźnienia.

    W tej chwili siedzę w domu i szukam nowej pracy. Trochę piszę własną książkę. Mam PMS i lekkiego doła spowodowanego ogłoszeniami pracodawców. I tak sobie myślę, że jak mam odnieść sukces zawodowy, czyli zostać uznaną pisarką, w wieku powyżej 70-tki to ja nie chcę i podziękuję za to. Jeżeli chętka na niego mi nie przejdzie, to zgorzknieję tak, że nawet gdy przyjdzie sukces to nie będę w stanie się z niego cieszyć.

    Zdanie mam takie, że trzeba działać, ale brak efektów jest demotywujący. Na działanie nigdy nie jest za późno, ale na sukces, z którego możemy się cieszyć, już tak.

    1. o tak, to jest strasznie demotywujące! nawet jak znasz swoją wartość, wartość tego, co robisz, to każda porażka czy nawet ten zwyczajny brak efektu totalnie dołuje, bo wiesz, że to nie prawda, że w końcu wszystkim się uda osiągnąć sukces, nie wszyscy go osiągaja i być może ty jesteś jedną z tych, które nie dotrą na szczyt. bardzo doceniam, gdy ludzie którym w życiu wyszło dzielą się też swoimi porażkami, mówią o tym, że zanim przyszedł sukces, nie wyszło to to to czy, ale jednocześnie tez mnie te dołują. błędne koło jakieś

      z tymi studiami to jakieś kompletne nieporozumienie. w ogóle juz którys raz słyszę o zaocznych studiach z zajęciami w piątek od rana (moja koleżanka z pracy własnie zaczęła takie w Poznaniu, cały urlop chyba zejdzie jej na te piątki)

  2. No jakby mi ktoś w głowie siedział. Zaraz po studiach i na początku pracy też tak myślałam. Że jakbym znowu mogła przeżyć te 5 lat studiów to byłoby wszystko inaczej, nie zmarnowałabym tyle czasu. Że pojechałabym na Erasmusa, zaczęła drugi kierunek (też scenariopisarstwo, albo organizację produkcji w Łodzi). Aż w pewnym momencie zupełnie przypadkiem się ogarnęłam i uznałam że skoro mam pracę to mam też kasę, żeby popełniać własne błędy. W newsletterze, który dostałam w pracy, znalazłam ogłoszenie o programie Erasmus+, wysłałam zgłoszenie i pojechałam na staż do Lizbony. I jeszcze zapisałam się na kurs scenariopisarstwa w Warszawie. Efekt jest taki, że kilka lat później rzuciłam pracę i dzisiaj piszę scenariusze 😉 Akurat niedawno pisałam o tym na blogu. A teraz czytam twój wpis akurat w momencie, gdy znowu mam kryzys i myślę, że na pewne rzeczy w moim życiu jest za późno, kręcę się po domu i smęcę. To się nazywa wyczucie, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo poprawiłaś mi humor 🙂

    1. Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę twoich decyzji! Przeczytałam Twoj wpis na blogu i powiem ci, że dał mi wielkiego kopa 🙂 Żałuję, że do Warszawy mam tak daleko, ale pociągi w sumie są coraz szybsze, mogłabym to jakoś ogarnąć (w ogóle robie research od dłuższego czasu i widzę, że poza Warszawą, Łodzią i Krakowem jest bardzo słabo z nauką scenariopisarstwa, u mnie we Wrocławiu nic nie ma, co mnie trochę dziwi, bo kręci się tam trochę doku-dram i seriali polsatu, sa firmy producenckie, mogłoby coś być pod kątem kształcenia scenarzystów, ale dość narzekań :))

      1. Rzeczywiście to dziwne że we Wrocławiu nie ma żadnych kursów. Ale na warsztatach ze mną były dziewczyny z Wrocławia i… ze Szczecina, więc jakoś musiały to ogarniać 😉 Z kolei inny warsztatowy kolega z Wrocławia angażuje się w inicjatywę „Niezobowiązujące spotkania scenariuszowe” (można sprawdzić grupę na FB), regularne spotkania dla wrocławskich scenarzystów amatorów połączone z omawianiem tekstów. Nie trzeba pisać własnego, żeby przyjść, więc może też warto? 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top