Wróciłam z konferencji See Bloggers Łódź (tzn. wróciłam już dawno, ale powiedzmy, ze wciąż jestem w stanie wróconym) i mam trochę przemyśleń. Właściwie całą masę przemyśleń, z których wybiorę tylko kilka najważniejszych. Dziś o tym, co niekoniecznie podoba mi się na blogerskich (teraz to już influenserskich, co nie) wydarzeniach uwiera i dlaczego mimo wszystko warto na nie jeździć. W kilku punktach na temat i dodatkowym o mieście Łodzi. No to jedziemy!

Zacznę od tego, że pewnie niekoniecznie chciałoby mi się jechać na See Bloggers, gdyby miesiąc wcześniej wypalił Poznań. Otóż trzeba Wam wiedzieć, że jestem wielką fanką poznańskiej konferencji. Ta ubiegłoroczna była do tej pory największą na jakiej byłam i wspominam ją jako ogromny kop energii, inspiracji, motywacji i sił do działania (oraz paru bardziej skomplikowanych przemyśleń nad branżą). W tym roku na dzień przed wyjazdem na Influenser Live moja córka dostała wysokiej gorączki i w piątek wieczorem, zamiast jechać do Poznania, pojechaliśmy na nocny dyżur, w międzyczasie telefonicznie odnajdując kota sąsiadów (długa opowieść, kiedyś opowiem).

Na szczęście przed Łodzią wszyscy byli zdrowi. Wsiedliśmy więc w fiestę i dwie i pół godziny byliśmy na miejscu (swoją drogą, co się stało z pociągami do Łodzi, że albo ich nie ma, albo jadą pięć godzin!).

Następnego dnia powitał nas piekielny upał i ponad pół godziny stania w kolejce. Byłam pewna, że spóźnię się na pierwszą prelekcję, ale na szczęście zamiast mnie spóźnił się prelegent. I to był pierwszy raz, gdy przytłoczył mnie ogrom tego wydarzenia. 2500 osób to nie przelewki. Rejestracja uwijała się jak w ukropie, ale to nie bardzo pomogło, bo kolejka posuwała się tak wolno, jakbyśmy składali papiery na studia, a nie odbierali wejściówki. Umiejscowienie punktu rejestracji przy samych drzwiach, przy takiej pogodzie i takiej liczbie uczestników to niekoniecznie był najlepszy pomysł. Czy skorzystaliśmy z możliwości wejścia poza kolejką na dziecko? Oczywiście, że nie! Poznajcie pierwszą frajerkę RP. O tym, że z dzieciakiem można bez kolejki dowiedziałam się odbierając pakiet startowy.

see1 1024x683 - Kot z miasta Łodzi pochodzi, czyli relacja z See Bloggers Łódź
zrobiłam karygodnie wręcz mało zdjęć, w dodatku tosterem, ale pudel musiał się załapać

No dobra, to co się działo na tym See Bloggers?

1. Scena główna – tu występowali głównie celebryci i dziennikarze z małą domieszką influenserów. Powiem wam szczerze, że ta część imprezy najmniej mnie interesowała, bo obawiałam się trochę takiej śniadanówki TVN. I trochę tak to wyglądało, przynajmniej tyle o ile jestem w stanie ocenić atmosferę paneli na podstawie jednego, na który ostatecznie trafiłam. Powiedzmy sobie otwarcie, najbardziej interesowały mnie warsztaty.

2. No właśnie, warsztaty. Na warsztaty trzeba było się zapisać. Podczas zapisów, kilka tygodni wcześniej, system zastrajkował. Podobno strona przez dłuższy czas się ładowała, nie wyświetlała się, generalnie ludzie mieli problemy i najciekawsze warsztaty zniknęły bardzo szybko. Ja usiadłam do zapisów z pięćdziesięciominutowym opóźnieniem (poszłam usypiać Lu i zupełnie o nich zapomniałam), więc dla mnie też niewiele zostało, ale przynajmniej po części wyszło dzięki temu dobrze, o czym za chwilę. Zanim jednak udało mi się wysłać formularz zapisów, strona trzy razy nie zapisywała mnie nigdzie, ponieważ okazało się, że pojawił się jakiś problem (konflikt godzinowy, albo wybrałam za dużo warsztatów. Problem nie był zbyt dobrze opisany i nie miałam pojęcia, co zrobiłam źle. System zapisów zdecydowanie do poprawy.

3. Jako i aplikacja. Bardzo fajnie, że była dostępna, ale jej funkcje nie wykraczały wiele poza funkcję zwykłej kartki papieru z wydrukowanym kalendarzem. Bardzo doceniłabym, gdyby w aplikacji, do której się loguję, była zakładka z prelekcjami i warsztatami, na które się zapisałam. Ba! Byłam pewna, że to musi tam być i przeszperałam całą appkę w jej poszukiwaniu. Okazało się, że nie ma. Na szczęście nie usunęłam z maila potwierdzenia zapisów. Bez tego nie wiedziałabym, gdzie iść, bo po kilku tygodniach od zapisów naprawdę tego nie pamiętałam.

see3 1024x683 - Kot z miasta Łodzi pochodzi, czyli relacja z See Bloggers Łódź
ja się edukuję, ona też (opaskę See Bloggers ściągnęła dopiero wczoraj)

4. Ale, ale! Gdyby nie zabrakło miejsc na warsztacie o instalajkach, nie zapisałabym się na warsztaty o rozwoju ruchowym niemowlaków i małych dzieci. Dowiedziałam się tam rzeczy, o których nie miałam pojęcia, a których powinno się uczyć we wszystkich szkołach rodzenia. Ponieważ Lula ma już dwa lata i dawno nie jest niemowlakiem, nam ten warsztat pozwolił ocenić, czy na pewno wszystko robiliśmy dobrze. I uff, nie popsuliśmy dziecka!

5. Propsy za strefę parentingową z zabawkami i przedszkolakami, w której Jarek i Lu spędzili sporo czasu, kiedy ja śmigałam po prelekcjach. Było zabawnie zwłaszcza, gdy przyszła inna mała dziewczynka i chciała pobawić się z nią klockami. A potem wszędzie za nią chodziła. A Lu zastanawiała się, po co. No dobra, trochę się bałam rękoczynów.

6. Mniej propsów za foodtrucki. Było ich tylko pięć, miałam problemy z ich znalezieniem, i stały w pełnym słońcu, jakby to był odpust gminny a nie impreza na 2500 osób.

7. W ogóle obiekt EC1, w którym odbywało się See Bloggers jest przeogromny. I miałam wielkie problemy, żeby znaleźć nie tylko kogoś znajomego, ale w ogóle kogoś, czyją gębę kojarzę. A może po prostu przyjechało tyle nowych blogero-instagramero-jutuberów, a ja jestem stara. Na szczęście udało mi się odnaleźć z Daną z bloga Kobiece Finance, z którą nie widziałyśmy się kopę lat!

8. Inna sprawa, że trochę wagarowałam i weekend spędzałam mocno rodzinnie. Ale Zwierz pisała, że też była na wagarach, więc nie czuję się z tym aż tak źle.

9. Strefa wystawiennicza to był jakiś różowy kosmos, jak na targach ślubnych. No i mydło i powidło, ale to mnie akurat wcale nie dziwi. Dziwi mnie, że marki wciąż nie wpadły na lepszy pomysł promowania się na takich imprezach niezachęcanie uczestników do robienia sobie zdjęć z ich produktami i postowanie na insta w zamian za możliwość wygrania paru gadżetów w konkursie (czasem i fajnych, czasem bardzo biednych). Taka w sumie darmowa reklama u ludzi, którzy na tej samej imprezie uczą się, jak mieć piękne i spójne feedy na instagramie. Wydaje się jednak, że to wciąż działa, bo mnóstwo osób robiło te zdjęcia. Może to nie są ci sami ludzie.

10. W strefie wystawienniczej Jarek zrobił sobie skan swoich krzywych zębów i mają mu przesłać testowe nakładki silikonowe do prostowania. No to było fajne stoisko i chyba nawet nie mieli żadnego konkursu, bo zdaje się, że bardziej byli nastawieni na szukanie tam potencjalnych klientów. Co ma sens.

11. Kończąc wątek wystawców, najpiękniejsze stoisko miał PSOR (Polskie Stowarzyszenie Ochrony Roślin). Rozdawali hummus i nasiona roślin miododajnych (posiejemy) i można było porozmawiać o biodegradowalnych i odnawialnych materiałach. No i o pszczołach.

12. Najlepsza prelekcja, na której byłam? Oczywiście Ola Budzyńska i jej opowieść na temat budowania własnej marki. Ola jest niesamowitą osobą i każdy jej występ to jest złoto. Przy czym nie zapisałam się na te prelekcję, wbiłam na krzywy ryj, jak połowa sali, która okupowała schody. Opłacało się!

see2 1024x683 - Kot z miasta Łodzi pochodzi, czyli relacja z See Bloggers Łódź
głowna scena i scena twórcow, a na niej Ola Budzyńska

13. Bardzo ciekawy był też wykład Grzegorza Strzelca o SEO. Niby interesuję się SEO od ponad dziesięciu lat (ale od dawna bardzo amatorsko), jednak zwykle jak ktoś o nim opowiada, to się nudzę jak mops. Tu było inaczej. No może rymowanki na początku każdego slajdu to niekoniecznie coś, co do mnie przemawia, ale czułam się po tej prelekcji naładowana wiedzą, jak rzadko kiedy. Wiedzą, którą niekoniecznie wykorzystam w działalności blogowej, ale z pewnością otwierającą na nowe myślenie. Tak to już jest, że zwykle najlepsze okazują się te występy, po których w ogóle się tego nie spodziewasz.

14. W ogóle to mam wrażenie, że ta konferencja była mocno biznesowa. Gdyby na niektórych prelekcjach podmienić twórców na biznesmenki albo nawet korpoludki, nikt nie się nie zorientował, że mówi się nie do nich. To jest z jednej strony trochę straszne, z drugiej pokazuje, że te internety to się zrobiła jednak poważna rzecz. Nie żebym to dopiero co odkryła, ale chyba brakowało mi w tej konferencji jakiegoś takiego wytchnienia od robienia biznesów w internetach. Chociaż oczywiście byłam tylko na części prelekcji, więc mogą zwyczajnie rzutować na całość, której przecież nie widziałam.

15. W końcu tematem przewodnim konferencji była autentyczność. Trochę szkoda, że nie da się być wszędzie. Jak się wagaruje, tym bardziej się nie da.

16. Poznań w dalszym ciągu jest moją ulubioną konferencją.

17. Za to Łódź! Jak ona wyładniała. Kiedy byłam tam ostatnio, a było to pięć lat temu w listopadzie, nic tam nie było, tylko szaro było i smutno. A teraz wszystko mnie zachwycało, nie tylko te osławione murale. Mają nawet od tygodnia swój własny piękny pomnik jednorożca, do którego nie udało nam się doczołgać, więc jest po co wracać. Możliwe też, że teraz Łódź podobała mi się bardziej, bo nie była Łodzią w listopadzie.

18. Kupiłam magnes z Uszatkiem. Chciałam maskotkę z napisem „Kot z miasta Łodzi pochodzi”, ale zamknęli mi sklep.

19. Smutna refleksja jest taka, że taka konfa generuje górę śmieci. Ale to naprawdę górę. I trochę nie niweluje tego prelekcja Janka Kuronia o zero waste, ani kubki z celulozy, które były na stanowisku PSORU (pogadałam sobie trochę o tych kubkach, a już miałam besztać, że tu chronią pszczoły, a obok plastik) i przy jednym automacie z kawą.

20. Podsumowując, oczywiście psioczę, wytykam błędy i widzę wiele rzeczy, które nie podobają mi się w blogersko-influenserskim bagienku, ale jak zwykle po takim wydarzeniu jestem całkiem nieźle zmotywowana do działania. No ej, warto jeździć na te spędy. Nawet po to, żeby popsioczyć, też warto.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top