Znacie te filmowe sceny, w których zapłakana matka (rzadziej ojciec) przez lata wyrzuca sobie, że nie była świadkiem pierwszego kroku swojego dziecka, bo przeszkodziła jej w tym praca/spóźniony lot/cokolwiek innego? A to przecież nigdy już się nie powtórzy! Albo podobne, w których ktoś jest bardzo smutny, bo przegapił pierwsze słowo dzidziusia, ewentualnie cierpi bo nie było to słowo „mama”? Te sentymentalne gnioty, klisze, które mają utwierdzić nas w podniosłości chwili. Bo pierwsze jest najważniejsze. Otóż to straszna bzdura.

Nasza kultura cechuje się jakimś niesamowitym wręcz poziomem fetyszyzacji pierwszego razu. Pierwszy pocałunek, pierwszy seks, pierwsze, słowo, pierwszy krok, syn pierworodny, pierwszy siwy włos, pierwszy dzień reszty twojego życia. Waga przywiązywana do tego pierwszego razu jest tak ogromna, że oczekiwania i nadzieje w nim pokładane nie mogą nie przytłaczać. I tak od narodzin do usranej śmierci.

Mój pierwszy raz był chujowy. Jak tak teraz na to patrzę. Chociaż chujowy to może zbyt mocne słowo, bo chujowość sygnalizować może jakiś tam dramat. Może uczciwiej więc powiedzieć, że był przeciętny. Zwyczajnie do zapomnienia. Pewnie podobnie jak wielu z Was. Nie żałuję, nie rozpamiętuję, szczerze mówiąc mam to gdzieś.

Gdybym była bohaterką komedii romantycznej, nastoletniej dramy, a nawet całkiem ambitnego filmu o dojrzewaniu nakręconego w latach 90., pewnie zależałoby mi na wyjątkowości tej chwili, wyjątkowości tej osoby i byłabym załamana, że nie było żadnych fajerwerków. Cóż, zawiodłabym taką osobę, bo szczerze mówiąc, zależało mi tylko na tym, żeby kogoś przelecieć. Być może dwudziestoletnie dziewice po prostu tak mają.

Gdyby wszyscy podchodzili do pierwszego razu śmiertelnie poważnie, nie mielibyśmy problemu przeludnienia. Bo naprawdę, pierwszy raz rzadko kiedy ludziom wychodzi tak, jak sobie wyobrażają. Ale chyba jakoś nikt się nie zniechęca. I tak jest ze wszystkim.

Twój pierwszy krok był nieporadny. Twoje pierwsze słowo nie brzmiało „mama” tylko „jedej”. Ale próbowałaś dalej. Chociaż z tymi pierwszymi krokami i słowami to jednak bajka dla sentymentalnych rodziców. Nie ma czegoś takiego jak pierwszy krok, czy pierwsze słowo. Nie da się tego przegapić odwracając głowę w kierunku okna, chyba że odwrócimy ją na trzy miesiące Pierwsze kroki to proces. Podnoszenie się, upadanie, kolejne podnoszenie, podpieranie, puszczanie, upadanie, doskonalenie i tak dalej. Nikt nie wstaje i nie zaczyna chodzić w dwie sekundy. I tak jest ze wszystkim.

Rzeczy pierwsze naprawdę nie mają takiego znaczenia. Nie takiego, jak nam się wmawia. To paskudne nastawienie na doniosłość rzeczy pierwszych nic tylko ludzi frustruje. To jeden z największych mitów naszej kultury. A trzymamy się go jak durni, zamiast zwyczajnie myśleć o kolejnych razach.

5 thoughts on “Pierwszy raz. To przereklamowane

  1. Może nie jestem specjalistą w tym temacie ale się wypowiem 🙂 wbrew pozorom inicjacje maja znaczenie – nadają sens i wyznaczają jakiś rytm. Często wiąże się to z wejściem w jakiś krąg ludzi – daje poczucie przynależności. Tak sądzę – owszem, może nie każdy pierwszy raz, nie w każdej sytuacji musi być celebrowany, ale są chwile kiedy jest to ważne dla naszego samopoczucia. Myślę że jakiś kulturoznawca, psycholog mógłby powiedzieć coś więcej w tym temacie.

    1. rytuały przejścia w ogóle są obecne we wszystkich kulturach/religiach od ich zarania i wszędzie były i są, tak jak piszesz, bardzo istotne prywatnie i społecznie. tak sobie myślę, że to z nich może brać się ta nasza współczesna fiksacja na punkcie pierwszych razów.

  2. Lubimy widzieć wydarzenie, a nie proces. Ktoś schudł 30 kilogramów? Zdjęcie metamorfozy zamieszczone w Internecie to wydarzenie, cień nadziei dla tych, którzy o tym marzą, ale o procesie i żmudnej drodze, które za tym stały, mało kto wspomina. Przynajmniej nie odbiorca komunikatu. Ktoś rozkręcił świetny biznes? No, na pewno poszło mu to ekspresowo, kto by widział nieprzespane godziny i stresy. Tacy jesteśmy romantyczni… Pierwsze razy wydają się przepustką do jakiegoś innego świata, wskoczenia na następny poziom. I może faktycznie tak czasem jest, ale na pewno – tak jak wspomniałaś – te chwile nie są specjalnie doniosłe. I po co tak buduje się w nas oczekiwania w stosunku do nich?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top