To jest tekst, który napisałam w dniu rocznicy 4 czerwca 1989 pięć lat temu, a ponieważ jest to tekst historyczny, właściwie nadal wszystko się zgadza. Co się nie zgadza, zostało przekreślone. Zabawne to trochę, bo pięć lat temu nie do końca rozumiałam jeszcze, co oznacza pisanie historii na nowo. Pięć lat temu łatwiej też było mi pisać takie teksty, oparte w całości na nieistotnych z perspektywy losów świata doświadczeń siedmiolatki w pewnym konkretnym momencie historii kraju, w którym mieszka. Teksty, w których nie roztrząsam wpływu wydarzeń historycznych na obecną rzeczywistość. Dzisiaj napisałabym coś zupełnie innego. Napiszę zresztą za kilka dni. Teraz chcę jednak, byście przeczytali ten wpis, ale tak zupełnie bez nostalgii, bo myślę sobie, że w tym naszym pędzie do tworzenia wielkiej teorii dziejów, wciąż umykają nam jednostkowe doświadczenia. Więc wygrzebuję ten tekst z szuflady.

1989/2014/2019

Nie pamiętam, co robiłam, gdy skończył się w Polsce komunizm. Czy ja wtedy w ogóle znałam to słowo? Pewnie tak. Czas przełomu jest jednak w mojej pamięci tak płynny, że nie potrafię określić, które wspomnienia są z komuny, a które już nie. Mając 7 lat żyło się jeszcze bardziej w rytm biologii niż historii. Jeszcze miałam czas by zacząć martwić się Polską.

Żyłam beztroską dzieciństwa, biegając po łąkach za żabami. Przez jeden dzień miałam jelonka. Mój pies, Bosy, zjadł mi wszystkie kiecki. Czasem tylko wpadałam pod rozpędzone do 40 km/h Syrenki.

Wiem, że byłam na wyborach 4 czerwca 1989 roku. Podobno bardzo chciałam na nie pójść z rodzicami po to, by zobaczyć szkołę, do której miałam iść po wakacjach. Zupełnie jednak tego nie pamiętam. Co ciekawe, przypominam sobie doskonale, jak oglądałam w telewizji relacje z obrad okrągłego stołu kilka miesięcy wcześniej, pamiętam zburzenie berlińskiego muru kilka miesięcy później oraz wybory prezydenckie 1990 roku. Wtedy już zdążyłam zainteresować się polityką tyle, o ile interesują się nią 8-latki.

We wrześniu ’89 poszłam do pierwszej klasy. Wydawnictwa nie działały wtedy tak szybko, jak dziś, więc jeszcze w 1990 roku uczyłam się z czytanek o hucie imienia Lenina i Karolu Świerczewskim. Z tych czytanek dowiadywałam się też o przeróżnych dziwach. Jak na przykład o dzieciach z Australii, które ze względu na to, że to kraj z niewielką gęstością zaludnienia, uczą się na odległość przy pomocy telewizorów. A ja wyobrażałam to sobie wtedy jak coś w rodzaju dzisiejszego internetu, jeszcze nie wiedziałam, że internet dopiero powstanie. Trochę s-f. Ale gdyby ktoś mi wtedy opowiedział o roku 2014 2019 pewnie nie do końca bym uwierzyła. Bo myślałam wtedy, że człowiek wynalazł już wszystko, co było do wynalezienia, w końcu mamy telewizory. Chociaż pierwszy kolorowy mieliśmy dopiero w 1991, ale za to od razu japoński z pełnym spektrum barw. U kuzynów, którzy kilka lat wcześniej mieli już ruskiego Rubina był jeden kolor – zielony. Marzyłam by kiedyś mieć własną stację telewizyjną, ale zdawałam sobie sprawę, że trzeba mieć mnóstwo hajsu na nadajniki i kamery. I pomyśleć, że dziś gdy każdy może mieć vloga robić youtuby, to ja nie chcę.

Mój brat z kolei marzył o zegarku z malutkim telewizorkiem, żeby móc oglądać tv podczas nudnego kazania na niedzielnej mszy. No to teraz ma w telefonie, tylko do kościoła nie chodzi.

Pamiętam jak w ’93 roku ruscy żołnierze wychodzili z Polski. Przechodzili pod moim domem. Scena jak z filmu, chociaż miejsce dziwne. Tylko 3 km od miasta, a do dziś nie położyli tam asfaltu (dopiero niedawno położyli tam asfalt) i czasem nadal wystają spod wielu warstw wiecznie tymczasowej nawierzchni przedwojenne kocie łby (kocie łby już nie wystają, za to przez tę nową nawierzchnię samochody jeżdżą szybciej i koty mają przerąbane). Niektóre rzeczy nie zmieniają się nigdy prawie nigdy.

W ’89 roku nie żyłam jeszcze przemianami w kraju. Żyłam małymi przemianami w życiu: zakończeniem przedszkola i początkiem szkoły. Żyłam sypaniem kwiatków w Boże Ciało (byłam ninją tej choreografii doskonalonej przez długie pięć lat), wyplataniem wianków z bławatków, nauką gwizdania przez trawę, chowaniem się w stogach siana, narodzinami nowych kotów i kaczek, Lambadą. To było naprawdę fajne dzieciństwo wciąż jeszcze napędzane głównie rytmem przyrody, chociaż w pamięci dzieciństwa nie mam prawie żadnych wspomnień z zimy, moimi najmłodszymi latami rządziło lato. W rytm historii dopiero wchodziłam. I było to nie do uniknięcia. W końcu byłam dzieckiem czasów transformacji.

A ty gdzie byłaś/byłeś 25 30 lat temu?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top