Pamiętacie jak Gwyneth Paltrow i Chris Martin, ten z Coldplay, którego to wstyd podobno słuchać, nazwali swoją córkę Apple i wszyscy mieli ubaw, że Jabłko? No więc ta dziewczynka ma już 14 lat i niedawno publicznie skrytykowała swoją matkę za to, że ta opublikowała w internecie jej zdjecie bez jej zgody. Co to dla nas oznacza? A no to, że dzieci, które od pierwszych chwil życia istniały na profilach społecznościowych rodziców, mają już swoje zdanie.

Zawsze sądziłam, że będę jak te gwiazdy Hollywood, które chronią prywatność swoich potomków i nie sprzedają ich wizerunków brukowcom. Nie żebym sądziła, żeby ktoś chciał oglądać zdjęcia moich dzieci tak, jak się pragnie zobaczyć nowe bobo Angeliny Jolie, ale możecie domyślić się dokąd zmierzam. Potem jednak zadziałały hormony.

Fala hormonów

W pierwszych tygodniach po porodzie jesteś tak zalana oksytocyną, że twoje dziecko wydaje ci się najpiękniejsze na świecie, nawet jeśli jak wszystkie noworodki świata z twarzy najbardziej przypomina Golluma. Zawsze uważałam, że niemowlaki to niezbyt urodziwe stworzenia. Naprawdę. Dziś oglądam zdjęcia mojego dziecka w wieku noworodkowo-niemowlęcym i stwierdzam, że wyglądało tak samo, jak wszystkie. Za to aktualnie wydaje mi się prześliczne i w ogóle uważam dwulatki za najpiękniejszy gatunek człowieka. To musi być jakieś ewolucyjne przystosowanie.

kid a 1024x710 - Nie bądź jak Gwyneth. Czyli czy i jak pokazywać nasze dzieci w internecie

W każdym razie chęć podzielenia się tym pięknem jest przemożna. Doprawdy, podziwiam i zazdroszczę wszystkim osobom, które nie dały się ponieść fali hormonów i trzymały się planu nie pokazywania w internecie twarzy berbecia. Ja przegrałam ze swoimi postanowieniami, a może raczej po prostu odpuściłam, bo zwyczajnie nie widzę w publikowaniu tych zdjęć niczego szczególnie złego. Sama to robię, więc byłoby dziwnie, gdybym miała problem z tym, że robią to inni.

Jednak im moja córka jest starsza, coraz mniej jest bobasem, a coraz bardziej małą dziewczynką z własną osobowością, tym mniej tych zdjęć publikuję, bo mniej komfortowo się z tym faktem czuję. Właściwie robię to głównie na instastory, gdzie znikają po dobie. Prawie w ogóle nie ma ich na facebooku i na blogu. Oczywiście jak każda matka uważam, że moje dziecko jest najwspanialsze na świecie i powinno dostać tytuł najsłodszego berbecia internetu, ale serio, inni ludzie tak nie uważają i nie interesuje ich wcale oglądanie zdjęć cudzych bobasów.

Ale hola, hola! Jak to nie interesuje, skoro gazety płacą gwiazdom za sesje fotograficzne z nowymi dzidziusiami, a instagram aż pęka od tagów #instamatki #instadziecko? Jasne, że ludzie lubią podglądać. Nawet dzieci swoich znajomych, chociażby po to, żeby im napisać, żeby tak nie szczuli dzieckiem.

Lepiej zapobiegać?

Wracając jednak do Apple Martin. Co z tymi dziećmi, które w końcu wkurzą się na rodziców, że tak bez pytania rozporządzają ich wizerunkiem? Czy powinniśmy zacząć się martwić, że nasze słodkie dzidziusie za parę lat będą mieć nam za złe to nasze spamowanie ich fotkami w internecie? I czy w obawie przed tym, nie wypadałoby przystopować? A może nie w obawie, tylko z szacunku do człowieka? Dziecko też człowiek.

kid b 1024x576 - Nie bądź jak Gwyneth. Czyli czy i jak pokazywać nasze dzieci w internecie

Problem w tym, że takie małe nie poinformuje nas, czy chce, by upubliczniać jego twarz w sieci. Córka Gwyneth Paltrow powiedziała matce wyraźnie, że sobie nie życzy. Aktorka tę prośbę olała, ta sprawa jest jasna. Sprawa naszych małych, słodkich kluseczek, które jeszcze niczego nam nie są w stanie zabronić, niekoniecznie. Czy więc lepiej być zapobiegliwym?

A może wystarczy nie przesadzać?

W 2016 roku 18-letnia Austriaczka pozwała swoich rodziców za to, że publikowali na facebooku jej krępujące zdjęcia z dzieciństwa (np. na nocniku, albo podczas wymiany pieluchy) i mimo wielu usilnych prób nie chcieli ich usunąć. Tutaj rodzice ewidentnie przegięli. My przecież nie robimy takich rzeczy. Ale czy do przekroczenia granic prywatności potrzeba aż takich krępujących zdjęć?

Rok temu żywo dyskutowałyśmy ze znajomymi blogerkami o tekście jednej z topowych blogerek parentingowych, która pod clickbaitowym tytułem opisała przerażającą historię tego, jak to jej dziecko zrobiło kupę do wanny. Dzieciom zdarza się klocek w wannie, większość rodziców była tam, widziała to, ale robienie z takiego zdarzenia clickbaitu wydało się nam bardzo niesmaczne. Wiecie dlaczego? Bo to jest wstydliwe. Dla niemowlaka nie. Ale dla nastolatka/i, którego/rej koledzy wynajdą taki tekst matki i będą się z niej/niego nabijać, już tak. Wyobrażam sobie taką sytuację. Wszyscy mieliśmy kiedyś po dwanaście lat.

Bardzo ciekawe, jak dalej potoczy się historia dzieci od małego pokazywanych w internecie i ich przyszłego stosunku do takiego zachowania rodziców. To swego rodzaju eksperyment społeczny. Pomyślcie o tym tak: w mikroskali wszystkie dzieci wychowywane w tej chwili na widoku, są jak dzieci Angeliny Jolie. Chowamy je publicznie, publikując ich zdjecia, filmiki z nimi, opisując ich zachowania. Oczywiście to zwykle tylko ułamek naszej prywatności, ale wciąż o wiele więcej, niż to, czego sami doświadczaliśmy jako dzieci. Zresztą, jeśli nie jesteśmy dziećmi sławnych rodziców, albo byłymi gwiazdami 5-10-15, nie możemy mieć porównywalnych doświadczeń.

Trudno nam przewidzieć, co one sobie pomyślą

Nie boisz się, że twoje dziecko będzie mieć ci kiedyś za złe, że publikujesz tyle jego zdjęć?
Możesz powiedzieć, że się nie boisz. Możesz powiedzieć, że przecież wychowasz je tak, żeby nie miało ci za złe. Ale przecież tak do końca nie wiesz na kogo je wychowasz. Nie tylko ty je wychowujesz. Nie odpowiadasz za sto procent jego przyszłej formacji. Nie jesteś w stanie przewidzieć, co będzie myśleć w przyszłości twoje dziecko.

Nie jesteśmy nimi, tak jak nie jesteśmy naszymi rodzicami. A przecież niejeden raz nie było nam po drodze z decyzjami, poglądami czy zachowaniami naszych matek i ojców. Możliwe, że naszym dzieciom w przyszłosci nie spodoba się, że publikujemy ich zdjęcia i będą miały do tego prawo, nawet jeśli są to ładne zdjęcia i nie przekraczamy żadnych granic intymności. To wcale nie będzie oznaczało, że źle je wychowaliśmy. To może nawet oznaczać, że wychowaliśmy je dobrze. Nie bądźmy wtedy jak Gwyneth.

9 thoughts on “Nie bądź jak Gwyneth. Czyli czy i jak pokazywać nasze dzieci w internecie

  1. Co do zdjęć mam 100% przekonanie, że „wystarczy nie przesadzać”. Myślę też o tym, co ja bym chciała, gdyby moja mama miała konto w mediach społecznościowych. Wstawione raz na parę miesięcy ładne zdjęcie mnie nie oburza, ale też wiem, że nie jestem w stanie zapamiętać rysów twarzy dzieci, które widzę tak rzadko (np. obserwuję ciebie albo Venilę na instagramie, ale nie byłabym wstanie poznać któregoś z waszych dzieci bez kontekstu, są za to blogerki, których potomstwo widzę częsciej niż matki i bez problemu rozpoznałabym widząc w tłumie dzieci). Czasem jest też tak, że chroni się twarz dziecka jednocześnie opowiadając dużo szczegółów (w tym intymnych) w social mediach, co też nie wydaje mi się ok. Wszystko się kręci wokół pytania czy to, co publikujemy może jakoś wpłynąć na życie dziecka w przyszłości, spowodować u niego dyskomfort. Myślę, że można się tu kierować jakimś zdrowym rozsądkiem.

  2. Nie przegrałam z hormonami tylko dlatego, że decyzja o tym, jak będzie wyglądać obecność Ono w sieci, była nasza wspólna. W sumie nie żałuję, bo ostatnio oglądałam fotki noworodkowe i myślałam sobie, że te hormony to lepiej działają niż narkotyki, wtedy przysięgłabym, że mam najpiękniejsze dziecko wszech czasów 😀

    Być może Ono wypomni mi, że NIE publikowałam zdjęć. Albo że napisałam powyższe. Prawdopodobnie tak, bo cokolwiek uczynisz, będziesz żałować. Ale najważniejszym powodem, dla którego moje dziecko to (póki co) Ono, jest BO TAK CHCĘ. A jednocześnie szanuję, że inni chcą inaczej, chcą się dzieckiem pochwalić, wylansować, użyć jako katapulty do fejmu. Spoko, mnie nie ubędzie 🙂

    Ad komentarz wyżej: ze chrztem też zdecydowaliśmy się poczekać na świadomą zgodę.

  3. Dziwią mnie zawsze kategoryczne komentarze w stylu: „nie publikuję wizerunku swojego dziecka, dopóki samo nie podejmie takiej decyzji”, ale już z ochrzczeniem dziecka nie ma takiego dylematu, już nikt nie czeka, aż dziecko będzie starsze, bardziej świadome i samo zadecyduje o swojej wierze. No nie kupuję takiej niekonsekwencji.

    1. Publikacja na portalach społecznościowych jest operacją „publiczną”, w tym sensie, że ktoś przypadkowy może to obejrzeć, zarchiwizować itp.
      Co gorsza, nie wiemy co dla naszego dziecka może być za te „naście” lat krępujące:
      – kupa na nocniku?
      – zdjęcie w wannie
      – „byłeś taki okrągły”
      – miałeś znamie na czole, ale śmiesznie wyglądałeś

      Chrzest mimo wszystko nie budzi takich emocji.

          1. bo w sumie ma dużo poważniejsze konsekwencje: zapisują cię do kościoła, z którego, gdybyś stwierdziła, że jednak nie chcesz do niego należeć, dużo trudniej się wypisać (oficjalnie) niż poprosić rodziców o skasowanie starych zdjęć

    2. mnie najbardziej dziwi, że sa ludzie, którzy chrzczą dzieci, chociaż sami nie chodzą do kościoła, a często w ogóle nawet nie są wierzący, bo tak wypada, bo co rodzina powie, co ludzie powiedzą, i najlepsze: bo potem i tak komunia, a jak nie pójdzie to będzie mieć przerąbane w szkole. W szkole to można mieć przerąbane z tysiąca różnych powodów i chrzest i komunia niewiele tu znienią. Nie ma pretensji do ludzi wierzących, że chrzczą małe dzieci. Tak ta religia wygląda, chociaż może mi się to nie podobać. Mam pretensje do ludzi, którzy narzekają, że KK rządzi Polską, wiarę mają w dupie, i wciąż dokładają nowe duszyczki do statystyk. To nie jest wspólnota wiary, tylko hipokryzji. chociaż może tak to własnie wygląda. Może wspólnota polega właśnie nie na wspólnej duchowości, tylko wspólnym obrządku, tradycjach i obawach przed tym „co ludzie powiedzą”. I tak to prawdopodobnie wygląda we wszystkich religiach. Ale nie jestem religioznawczynią, może Olga mogłaby nam coś tu podpowiedzieć 🙂

      1. „poprosić rodziców o skasowanie starych zdjęć”
        I tu właśnie popełniasz błąd. Nieprzypadkowo pisałem o „publicznym” charakterze tych zdjęć.
        Poprosić rodziców możesz, i nawet pewnie skasują, ale te zdjęcia i tak już zaczęły żyć własnym życiem. Ktoś „rzyczliwy” pewnie już je sobie zachował, przerobił itp. I to jest problem, z którego większość nie zdaje sobie sprawy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top