Kilka dni temu miała miejsce konwencja założycielska Wiosny, partii Roberta Biedronia, i to wydarzenie, a raczej elementy dyskusji jaka toczyła się po nim, skłoniło mnie do kilku refleksji. I nie, nie będzie to tekst o tym, czy będę głosować na Biedronia. Kibicuję mu, ale tego jeszcze nie wiem. Może będę, może nie. Poglądowo jest mi do niego blisko, chociaż przyznam, że jestem bardziej na lewo. Pierwsze wrażenie jest niezłe, ale nie miałam na razie czasu, by przyjrzeć się dokładniej jego programowi. Zresztą programy to w gruncie rzeczy też pierwsze wrażenia. Ale jak już wspomniałam, nie będzie o tym. Będzie o tym, co dookoła. A dookoła, poza gderaniem niezadowolonych i zwyczajnych przeciwników, jest też pewna atmosfera, która zdecydowanie zbyt często towarzysz powołaniu podobnych inicjatyw przez podobnych polityków. A chodzi mi o atmosferę mesjanizmu przeplataną marzeniami o liderze, który połączy wszystkich ponad podziałami. Bo Polacy to skłócony naród i to nasze kłótnie wpędzają nas w kłopoty. Śmiem twierdzić, że kłótnie to nie aż taki problem.

No więc polski mesjanizm. Jeśli miałabym wskazać jedną rzecz, której naprawdę nie znoszę w polskiej kulturze i historii, to jest właśnie to. Sorry, Mickiewicz, dałeś ciała. Ci wszyscy ludzie kreowani na zbawców narodu, którzy byli tylko ludźmi i zrobili czasem sporo fajnych rzeczy (niefajnych też), ale nikogo nie zbawili. I to cholerne oczekiwanie, aż przyjdzie polski Jezus i pozamiata. Przepraszam, jak nie znoszę stosowania sarkazmu tam, gdzie można wprost, tak tutaj nie mogę się powstrzymać. Całe życia wiele pokoleń czekało na swoich mesjaszy. Takich co to wpadną jak rycerze na białych koniach, wyskoczą jak spod ziemi, powrócą z zesłania, zrobią porządek, przywrócą ład, wywalczą nam wolność.

Mity

W naszej obecnej sytuacji politycznej, jednym z najpopularniejszych mitów jest mit powrotu Tuska. To mit wręcz książkowy. Wiele osób wierzy, jeśli wierzyć internetowym memom, że jego powrót zmiecie PiS i wszystko będzie przepięknie, wszystko będzie normalne. Wierzy, że Tusk zabunkrował się gdzieś w jakiejś norze w Brukseli i tylko wypatruje odpowiedniego momentu, żeby wkroczyć do Polski w glorii, przeganiając Dobrą Zmianę z powierzchni Ziemi. Nikogo przy tym nie interesuje, czy były premier w ogóle ma ochotę wracać do polskiej polityki. Ale to najmniejszy problem, skoro przecież takie jest jego przeznaczenie.

Przy czym Tusk jest tutaj symbolem, figurą, nie jest już Tuskiem człowiekiem, politykiem z krwi i kości. Jest wizualizacją starych dobrych czasów. Które swoją drogą wcale nie były dobre. To między innymi zaniedbania i arogancja jego formacji politycznej doprowadziły do tego, że PiS dziś rządzi, o czym ta formacja i sympatycy nie pamiętają. Co gorsza nie chcą przyjąć tego do wiadomości. Szczerze mówiąc, nie rozmawiam już o tym z sympatykami PO i okolic, bo to jest rozmowa przypominająca rzucanie grochem o ścianę. Ale wracając do mesjaszy.

Robert Biedroń, chcąc nie chcąc, doskonale pasuje na taką figurę. I wiele osób tak właśnie go postrzega, co można było zauważyć czytając komentarze w internecie na długo przed tym, jak ogłosił, że będzie tworzył swoją partię. Bycie taką figurą to wcale nie jest los do pozazdroszczenia, bo oczekiwania nie są już wysokie. One są niebosiężne, więc każda skucha liczy się podwójnie. Szczęśliwie dla niego, jest Biedroń przy okazji typem pop-polityka. Pop-polityk to tzw. polityk ładny, złoty chłopiec. Do tego gatunku zaliczam też np. Obamę, Trudeau czy Macrona. To politycy z ogromnym kapitałem zaufania (czasem opartym na tym, że nie są kimś innym), którzy zbierają laury zanim zdążą cokolwiek zrobić (Nobel dla Obamy), a których późniejsze, ewentualne fakapy często zbywane są milczeniem. Więc skucha mnoży się tylko razy półtora.

Porozumienie ponad podziałami

Na drugim biegunie mesjanizmu znajdują się marzenia o liderze, który połączy nas ponad podziałami. W ciągu ostatnich dni przeczytałam wiele zarzutów wobec Biedronia o to, że nie jest on takim liderem. Jest zdecydowanie zbyt na lewo, za bardzo zadziera z Kościołem, by połączyć wszystkich Polaków. Tylko, czy Polaków da się połączyć i czy w ogóle się powinno? Czy naprawdę potrzebujemy polityki, która wszystkich ugłaska (jak wszystkich ugłaskać?), która będzie zupełnie bezideowa? I komu służy taka polityka? Śmiem wątpić, żeby służyła ludziom.

Nie potrzebujemy liderów ponad podziałami, którzy będą zbawcami narodu. Raz, że to się tak naprawdę nie da. Dwa, że to się może nazywać populizm, a czasem może nawet autorytaryzm. Potrzebujemy polityki zmian, która zagwarantuje, że każdy i każda z nas będzie móc żyć jak chce, a naszą jedyną granicą będzie wolność innych osób. To takie proste i trudne jednocześnie. To szczerze mówiąc cholernie skomplikowane, bo wymaga dość poważnej przebudowy stosunków społecznych, i jesteśmy od tego wciąż dość daleko. Interesy różnych grup wykluczają się i będą się wykluczać, ale można skutki tych starć nieco złagodzić trzymając się pewnych granic, których wspólny mianownik stanowi wzajemny szacunek. Trudno o szacunek tam, gdzie wciąż istnieją nierówności, niesprawiedliwość i wyzysk. A istnieją.

Kierunek zmian

I ja na przykład tutaj widzę zasadniczy kierunek zmian. Tak, piszę o tym bardzo ogólnie, ale chcę tu tylko zasiać takie ziarno, że zmiany powinny zaczynać się nie odgórnie, a oddolnie. Powinny zaczynać się od zmian w mentalności, które przychodzą wraz z refleksją. Powinny zaczynać się od myślenia i reagowania. Od budowania społeczeństwa obywatelskiego. Od przejmowania się. I przestać myśleć, że polityka nas nie dotyczy. Świadome społeczeństwa są mniej podatne na robienie sobie wody z mózgu. Chociaż gdy tak spojrzymy na współczesny świat, nie tylko na Polskę, z tą świadomością chyba jest coś nie tak.

Tymczasem czekanie na zbawców to zrzucanie z siebie samych całej odpowiedzialności. Mam dość polskiego mesjanizmu. Rzygam nim. To zabija wszelką sensowną dyskusję i umacnia status quo. Mesjanizm to jest dopiero utopia. Utopią nie jest rozdział państwa od kościoła, legalna aborcja i związki partnerskie, nie jest nią rozsądna i dobrze przygotowana, także pod kątem socjalnym, rezygnacja z węgla. To są rzeczy, które po prostu trzeba zrobić, by móc nazywać się cywilizowanym krajem w którym ludzie mogą w pełni decydować o sobie, czy też by zwyczajnie przetrwać w czasach zmian klimatycznych.

Chciałam na koniec napisać, że ostatecznie każdy Mesjasz kończy samotny i smutny, bo nie jest w stanie spełnić tych niebosiężnych oczekiwań i pokładanych nadziei, ale prawda jest taka, że zwykle żaden Mesjasz nie przychodzi, a zmiany dzieją się, bo ludzie mądrzeją. Życzmy sobie mądrości, a nie zbawienia.

fot. Branden Harvey on Unsplash

3 thoughts on “Smutek Mesjaszów

  1. W dużej mierze zgadzam się z tym, co napisałaś, natomiast nie do końca podzielam Twoją opinię na temat zmian oddolnych. To znaczy, na pewno również, na pewno zmiany w mentalności są istotne, niemniej jednak uważam, że ludzie w swojej masie lubią ulegać pewnym konwenansom czy wierzeniom, i nie do końca są… dynamiczni, jeśli chodzi o ich porzucenie. W sensie, ja znam ludzi, wykształconych, wrażliwych, nowoczesnych, liberalnych, którzy uważają np., że geje nie powinni adoptować dzieci, bo, UWAGA, „te dzieci będą miały przerąbane w szkole.” Pomijam fakt, jak absurdalny to pogląd (to dorośli mają uprzedzenia, dzieci przyjmują rzeczywistość do wiadomości taką, jaka ona jest- więc to nie w dzieciach w szkole tkwi problem, ale w ich rodzicach i nauczycielach), ale przy takim myśleniu (a jest ono dość powszechne) nigdy jako społeczeństwo nie dojrzejemy do pewnych zmian. Dlatego ja uważam, że potrzebujemy też polityków, którzy będa mieli jaja, żeby takie zmiany przeprowadzić , nie oglądając się tak do końca na to, czy społeczeństwo „dojrzało.” Nie chodzi mi o Mesjaszy, ale polityków, którzy po prostu będą mieli odwagę nie być konformistami i technokratami. Tak jak to się odbyło w Hiszpanii w 2005 roku, kiedy to rząd po prostu uregulował pewne kwestie, nie martwiąc się, czy społeczeństwo jest „gotowe”. I, niespodzianka, świat się nie zawalił, a społeczeństwo żyje i ma się dobrze (nie mówię o gospodarce, bo to inny temat 😉 )
    Bo, dokładnie tak jak piszesz, pewne rzeczy po prostu trzeba zrobić, żeby być cywilizowanym krajem. I wydaje mi się, że jednak systemowo, bo oddolnie po prostu nie wystarczy…

    1. I ja się z Tobą zgadzam oczywiście! Myślę, że potrzebujemy jednego i drugiego. Pisząc o oddolności mam też na myśli pracę u podstaw, edukację, prowadzoną przez ludzi, którzy niekoniecznie są politykami, raczej społecznikami, osobami aktywnymi w społecznościach, albo po prostu takimi, które rozmawiają i reagują.
      Gdyby czekać, aż społeczeństwo dojrzeje do zmian, to też można się nie doczekać, a gdyby we wszystkim słuchać większości, to pewnie mielibyśmy nadal w Polsce karę śmierci (nie wiem, jak jest dziś, jeszcze parę lat temu tak wskazywały sondaże). Chociaż oczywiście z drugiej strony zmiany w prawie często są daleko w tyle za zmianami w społeczeństwie i u nas też tak jest. Według niedawnych badań już 69 procent osób w Polsce popiera legalizację aborcji (zdecydowanie lub raczej), a mamy co mamy i jeszcze co chwilę chcą zaostrzać prawo. To jest w ogóle ciekawe, że społeczeństwo mimo wszystko robi się coraz bardziej postępowe, a jednak wybory wygrywają konserwatyści. Ale ta postępowość to też jest różna, co widać po opisanym przez ciebie przykładzie. Też znam ludzi, którzy deklarują np., że mają kolegów gejów i w ogóle nie mają nic przeciwko, ale … ludzie zostają homo bo to modne i w szkole nie powinno się uczyć dzieci, że homoseksualność jest czymś normalnym bo przecież nie jest, skoro ludzie homo nie są większością. Ręce opadają. Oczywiście próbuję z nimi rozmawiać ? jeszcze nie postawiłam na nich krzyżyka, jak na niektórych.
      Albo ludzie, którzy mówią mi, że lepiej dzieci wysyłać na religię i do komunii, nawet jak się jest ateistą, bo inaczej będą mieć przerąbane (to w reakcji na to, że ja nie zamierzam). Odpowiadam zawsze, że i tak będą mieć. W szkole generalnie ma się przerąbane z tego czy innego powodu i ty jako rodzic masz po prostu to dziecko wspierać, a nie zapobiegać w ten sposób, że stajesz się hipokrytą… albo nie adoptujesz tego dziecka.

      1. To w takim razie zgadzam się z Tobą w 100%! 🙂 I tak, ja też słyszałam o „modzie” na homoseksualizm (to jest jedno z tych zagadnień, które mnie nie przestają fascynować, podobnie jak „promocja otyłości”), i tak samo przeraża mnie to, że ludzie posyłają dzieci do kościoła, mimo, że nie są wierzący i że mają problem z tym, co Kościół robi w życiu publicznym tudzież czego NIE ROBI w temacie pedofilii… ale nadal, „dla świętego spokoju”, „bo tak trzeba”, sakramenty trzeba odbębnić… Doskonale Cię więc rozumiem i masz rację- edukacja jest ważna, tłumaczenie jest ważne, i bardzo ważne jest, żeby rozmawiać i reagować!
        Tak poza tym, to zapomniałam Ci napisać w poprzednim komentarzu- świetny, wyważony, naprawdę mądry tekst! 🙂 <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top