Odnośnie tytułu, to jeśli spojrzymy na biografię co poniektórych głów stolicy apostolskiej, większość z nas jest świętsza, ale wiecie o co chodzi. Dziś będzie krótko o wzbudzaniu poczucia winy w stylu less waste. Bo, jak to bywa, nie wiedziałam, że można być aż tak niemiłym, zanim nie weszłam do internetu.

Długo wahałam się, czy pisać Wam o moich próbach życia w duchu less waste. Bo raz, że nie jestem żadną ekspertką. Dwa, nie robię żadnych spektakularnych rzeczy i uważam, że nie ma się czym chwalić. Trzy, że wolę nie pisać, żeby nie przyszedł ktoś i nie powiedział, że staram się za mało i w ogóle wszystko nie tak. Ale wpis wcale nie jest o mnie. Staram się co prawda dbać o środowisko na miarę swoich możliwości (i powiedzmy sobie szczerze, chęci), staram się uczyć nowych rzeczy, pogłębiać świadomość i unikać nabierania się na eko-ściemę (to ostatnie też jest ważne*!), ale przy moim mężu, który oszczędza wodę i prąd do tego stopnia, że czasem mam ochotę go kopnąć, gdy dostaję jesiennej depresji z braku światła, to rzeczywiście wymiękam. Przy czym on też wymięka przy innych.

Zresztą, obliczył sobie kiedyś swój ślad ekologiczny. Czyli ile Ziem potrzeba, by zaspokoić jego potrzeby. I mimo tego, że jeździł wówczas tylko rowerem i PKP i naprawdę mało śmiecił, wyszły mu i tak przerażające liczby, czego zupełnie się nie spodziewał. Wszystko przez to, że czasami lata samolotem. A myślał, że tak dobrze mu idzie!

Nie będziemy świętymi

I tu wkraczają, cali na biało, ludzie świętsi od papieża. Być może wcale nie przekonani o swojej eko-najzajebistszości, ale gotowi wypomnieć innym, że zabijają planetę. Tymi innymi są zwykle ludzie, którzy się starają, nie żaden prezydent Krakowa, który twierdzi, że nie ma smogu.

Wczoraj natknęłam się na dwie takie historie na instagramie i to one właśnie wkurzyły mnie do tego stopnia, że teraz tu się wywnętrzniam ze swoim wkurwem. Najpierw przeczytałam wpis Ewy Bujacz (@lewogram), która właśnie świętowała pierwsze urodziny swojego kota. Maine Coona. Z hodowli. Żeby nie było, legalnej hodowli. Jeden z pierwszych komentarzy brzmiał #niekupujadoptuj. Serio?

Jasne, ja też jestem całym sercem za adopcją zwierzaków, moje koty są adoptowane. Ale co daje pisanie takich rzeczy? Takich pstryczków, aby dosrać. Może to jeszcze nie hejt (nie dosłowny), ale promocja adopcji też żadna i żadna pomoc dla zwierzą. Merytoryczna krytyka też nie. Wiecie co? Dla mnie to sposób, by osoba która coś takiego napisze, poczuła się lepsza od tej, której dosra. Ni mniej, ni więcej.

Potem przeczytałam wpis Inki z bardzo lubianej przeze mnie marki Soap Szop (dziewczyny robią naprawdę fajowe wegańskie mydła i kosmetyki), która pisała o tym, jak to na pewnych targach udostępniły gratisowe próbki balsamów. I te balsamy były w plastikowych opakowaniach. No i pojawiła się krytyka, którą dziewczyny przyjęły, zrozumiały, uszanowały i pewnie w przyszłości wezmą pod rozwagę. Krytyka to nic złego, pozwala przemyśleć wiele rzeczy i wpłynąć na poprawę, ale potem ich post został udostępniony na jakiejś fejsbukowej grupie, gdzie rozpoczął się zwykły, chamski hejt. I oskarżenia o mordowanie delfinów. Zresztą wkleję wam tu oryginalnego posta z instagrama, żebyście mieli/miały wszystko jak na tacy:

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Dzisiaj będzie zupełnie bezśmieszkowo. Cały weekend spędziliśmy na targach i mieliśmy, jak zawsze, gratisy: był standardowy słoik z małymi mydłami i był tez nowy słoik, z malutkimi Balsamami Yen. I te Balsamy były w plastikowych opakowaniach, co to udawały diament. I wylała się na nas fala krytyki. I ja to rozumiem i naprawdę szanuję: w końcu to my tu jesteśmy dla Was, nie na odwrót, więc super, że nie tylko klepiecie nas po pleckach, ale też zwracacie uwagę na to, co Wam się nie podoba. Fajne, wartościowe, ważne. Ale mój post został podlinkowany na jednej z grup fejsbukowych, a wraz z nim przyszło dużo krytyki (ale też dużo wsparcia i zrozumienia, za co dziękujemy). W wyniku tego, u nas komentarzach pojawiły się osoby kompletnie nie znające ani naszych produktów, ani naszej marki w ogóle: dostało się, że fanpejdż źle pisany, że brzydko, że wywalić mnie z pracy, że w ogóle to jesteśmy plastikową marką i że zabijamy delfiny. To dalej jest do przeżycia, chociaż jest przykre. Mimo to dalej jest to akceptowalna krytyka. Ale potem pojawił się hejt. Taki, o jakim czytałam w mediach, bo osobiście się – do wczoraj- z czymś takim nie spotkałam. W wiadomościach nie tylko do Szopa, ale i mojego prywatnego konta pojawiły się takie obrzydliwości jak: ,,Dobrze, że wasz adres jest na kosmetykach, bo może ktoś wreszcie przyjdzie i spali wam tę budę” ,,Obyście zdechły” ,,Mam nadzieję, że cała wasza trójeczka utopi się w tym gównie, które produkujecie”. I autentycznie: przeraziłam się. Wiem, że osoby, które napisały coś takiego raczej nie przeczytają tego posta, bo wpadły do nas jednorazowo, celem gnojenia, ale o ile personalne wycieczki do mnie jestem w stanie przemilczeć, o tyle życzenia śmierci w stosunku do mojej przyjaciółki i mojego chłopaka, to jest świństwo nad którym ciężko jest mi przejść obojętnie. Serio? W takim świecie chcecie żyć? Zastanówcie się co mówicie. Nie jesteśmy stroną w necie, nie jesteśmy algorytmem, nie jesteśmy sklepem. Jesteśmy ludźmi, dokładnie takimi samymi jak Wy: z rodzinami, planami na przyszłość, psami i rachunkiem za prąd. Próbowaliśmy tylko- może nieudolnie- poprawić komuś humor zabawnym, darmowym produktem. ⬇️(cd. w komentarzu)

Post udostępniony przez Soap Szop (@soapszop)

Pewnie nikt z hejtujących nie zadał sobie najmniejszego trudu by sprawdzić, że Soap Szop pakuje swoje kosmetyki w karton i szkło. Ale jakby sprawdził, to by było dopiero, że hipokryzja. Wszystko, albo nic! Znacie ten mechanizm. Możecie być ascetycznymi weganami, możecie od pięciu lat nie kupować nowych ubrań, możecie nie wiem co, ale raz zamówicie drinka ze słomką i jesteście mordercami fok. Nie no, słomki ogólnie blee i fajnie, że dąży się do ich ograniczania, zastępuje wielorazowymi itd. To samo z plastikowymi patyczkami do uszu. Ale naprawdę wypicie piwa przez słomkę nie czyni jeszcze z nikogo zbrodniarza, tak jak to trochę sugeruje głośna kampania społeczna. Tak samo rezygnacja z tej słomki nie robi z nas świętych. Zresztą, słomki w oceanach to tylko niewielki procent zanieczyszczenia plastikiem, które przyczynia się do śmierci morskich stworzeń.

Czy wiecie, że 46 procent plastiku w morzach i oceanach pochodzi z porzuconych sieci rybackich? W tym kontekście rezygnacja z jedzenia ryb ma o wiele większy sens. I to podwójny sens, jeśli wiecie o czym myślę. Ale jeśli ktoś porzuca plastikowe słomki, ale nie chce rzucić jedzenia ryb, to i tak już jest coś. Coś jest zawsze lepsze niż nic. Jak już kogoś się czepiać, to tego, kto nic nie robi. A i to trzeba robić kulturalnie. Bo jak się kogoś wpędza w zwykłe poczucie winy, to się raczej osiągnie skutek odwrotny od zamierzonego, a nie żadne less waste.

Obejrzyjcie film Everyday Hero, który pięknie wyjaśnia, jak to jest ze słomkami:

Ile trzeba by planet, gdyby wszyscy żyli jak ty?

No dobra, bo miało być o tym, że świętsi od papieża i co z nimi zrobić. Ja naprawdę wierzę w to, że domniemany wegan terror istnieje głównie w internecie, bo w realu mało kto ma odwagę nazwać mięsożernych znajomych mordercami (nieznajomych zawsze łatwiej) i tak samo wierzę, że eko-święci krytykujący wszelkie odstępstwa od wiary, działają z taką werwą tylko w sieci. Ale internet to też nasza rzeczywistość i nie ma co udawać, że wredne słowa, które tam padają, się nie liczą. A dużo łatwiej być wrednym w internecie.

Oczywiście na pewną część świętych nie podziała nic. Bo to są święci na różnych polach, nie tylko tych uprawianych ekologicznie, i na niejednym polu gnoją (gnojownik, wiadomo, to najnaturalniejszy nawóz, więc nie ma śmieszkowania), by poczuć się lepszymi. Na pozostałą część, tę która kopie tych, którzy w jej mniemaniu robią za mało, albo źle, bo inaczej, proponuję test śladu ekologicznego. To jest prosty test, w którym można obliczyć, ile hektarów powierzchni Ziemi potrzeba, by zaspokoić twoje potrzeby. Gdyby sprawiedliwe podzielić Ziemię między wszystkich mieszkańców, każdemu człowiekowi powinno wystarczyć około 2 ha. W rzeczywistości ślad ekologiczny większości mieszkańców rozwiniętych krajów jest dużo wyższy. Już przez miejsce, w którym przyszło nam żyć,  wygodnie korzystając z udogodnień zachodniego świata, zostawiamy większy ślad. I jasne, że to nie jest żaden powód, żeby spocząć na laurach i nie robić dla środowiska nic. Albo zacząć się biczować. Warto robić swoje, a nie wieszać psy na innych. Zwłaszcza tych, którzy też robią coś, by być mniejszym obciążeniem dla planety, tylko może inaczej to robią.

Bo nie ma świętych. Nikt z nas nie może z czystym sumieniem rzucić kamieniem. Żeby tak całkiem nie szkodzić Ziemi trzeba by się chyba nie urodzić. W pomaganiu Ziemi nie chodzi o to, żeby czuć się lepszymi od innych, nawet jeśli próbując jej pomagać naprawdę czujemy się lepszymi ludźmi. Robimy mnóstwo rzeczy, żeby się nimi czuć i nie ma się czego wstydzić. Ale może skupmy się na lepszych wersjach samych siebie?

 

——-

tu macie link do kalkulatora śladu ekologicznego. I tu jeszcze jeden
a tu do kalkulatora śladu węglowego

*mam tu na myśli tzw. greenwashing, o którym też miałam napisać w tym artykule, ale tak się rozpisałam o hejterach, że będę musiała napisać osobny tekst, skoro już zaczęłam pisać na te tematy. Chcecie? To oznacza dodatkowe zużycie energii serwera, będę musiała odpracować to jakoś

3 thoughts on “Świętsi od papieża

  1. Ufff, jak dobrze, że ktoś to napisał. Mam uczulenie na #niekupujadoptuj i z trudem się powstrzymuję przed uświadamianiem moim znajomym i przyjaciołom, że jak już kupiłam psa z hodowli, to przecież go teraz nie oddam i nie pójdę do schroniska. Legalnie kupowanych psów rasowych wcale nie jest tyle, żeby miały zaburzać proporcje między tymi z hodowli a tymi w schroniskach. Z najdurniejszym przykładem eko skrajności spotkałam się na jednej z grup FB zero waste, gdzie jakaś super bystra jednostka stwierdziła, że posiadanie dzieci to już nie jest zero waste. Z takim podejściem nie wróżyłabym zero waste świetlanej przyszłości. Z innej beczki jeszcze – jestem za używaniem kosmetyków cruelty free i staram się jak najbardziej trzymać tej zasady. Moją drugą branżą po technologiach jest wizaż, gdzie mnóstwo osób używa produktów testowanych, bo są po prostu świetnej jakości i oni przedkładają to i dobro swoich klientów nad pobudki etyczne. Ja to rozumiem i nikogo w czambuł nie potępiam, bo nie rozumiem, czemu miałabym to robić. Strasznie trudno żyje się w świecie, gdzie każda Twoja decyzja to manifest światopoglądowy, od zawartości koszyka w sklepie (no i samego sklepu) przez to, jaką montujesz sobie spłuczkę w toalecie.

  2. Jeżu, jak ja się zgadzam! Nie ukrywam, obserwowałam kiedyś na insta kilka osób, które były zero waste i w ogóle eko, i zwracały nawet często uwagę na rzeczy, szczegóły, na które ja np. nie wpadłam. No te słomki na przykład – przestałam brać. Albo wielorazowe woreczki na zakupy warzyw i owoców – serio, nie miałam pojęcia, że takie istnieją, i zamówiłam sobie takie i wreszcie pozbędę się nadmiaru foliówek. Ale w pewnym momencie, zaczęła się tak bezsensowna krytyka nie tylko zachowań, ale też motywacji do ich zmiany. Czyli: jeśli używasz woreczków wielorazowych do zdjęcia na insta, to żaden z ciebie eko-friendly człowiek, tylko lanser. Albo jak chodzisz do wegańskich knajp bo to modne, to wycierasz sobie mordę ideologią. A tymczasem, przeczytałam kiedyś u Asi Glogazy piękne zdanie, które zapadło mi w pamięć: Matki Ziemi nie interesuje Twoja motywacja, tylko działanie. I ja się z tym w pełni zgadzam.

    Uważam, że robienie drobnych rzeczy, jest znacznie ważniejsze, niż nie robienie nic. Ale każdy ma własne tempo wprowadzania zmian i bez sensu się wkurzać na to, że ktoś lubi mieć nadal zakupy w foliówce, skoro lata propagandy plastikowej zrobiły swoje. Moja babcia tak miała. I nikt by jej do zmiany poglądów nie przekonał, bo wielorazówki to ona kojarzyła z biedą. I nie chciała do tej biedy wracać. I cholera, wiele osób nadal tak ma, nawet młodych, bo przekonania tego typu wysysa z mlekiem matki, a nie każdy ma tyle świadomości, by pogłębiać wiedzę. I naskakiwanie na niego z hejtem prowadzi do eko terroru, a nie budowania świadomości czy edukowania.

    I to mnie przeraża – to ocenianie innych. Zaglądanie do szafek, lodówek, wywoływanie wyrzutów sumienia. Miałam tak też w grupach o kosmetykach CF. Wypisałam się z nich po kilku burzliwych dyskusjach, w których jedne laski bardzo niemiło mówiły innym, że „przecież od tygodnia status firmy się zmienił, halo co z ciebie za weganka, skoro nie wiesz?!”. W niektórych kwestiach życia popadliśmy w paranoję. I boję się, że nie da się tego odwrócić.

    A każda skrajność jest zła. Czy to skrajny nacjonalizm, rasizm, czy polityka, czy religia. Ekologia również trafiła do tego grona, które zamiast łączyć ludzi, zaczyna ich dzielić.

  3. Jestem w szoku o.O Nie dlatego, że hejterzy (chociaż do tego się jeszcze wciąż nie przyzwyczaiłam i nadal podłość ludzka i ogrom nienawiści wobec obcych osób mnie czasem zwala z nóg). Ale dlatego, że tak łatwo jest wyzwolić te negatywne emocje w ludziach.

    Tak jakby niektórzy szukali tylko dziury w całym. Pokazujesz obiad? Czujne oczy wyśledzą mięso albo koncernową przyprawę. Pokazujesz zakupy? Na pewno wzięłaś plastikową torbę. Pokazujesz dziecko? Gdzie ono ma czapeczkę, i nieważne, że mieszkasz w Kalifornii.

    „List do ludożerców” mi się przypomina.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top