Rozmawiałam niedawno z koleżanką, która opowiedziała mi o znajomej znajomego, która właśnie dostała pracę marzeń w Dolinie Krzemowej. Dziewczyna z małego startupu w Zielonej Górze wystartowała w rekrutacji do Microsoftu i już niedługo ma rozpocząć pracę w jego głównej siedzibie. Okazuje się, że w korporacji obowiązują parytety, ale jest bardzo mało chętnych kobiet, więc rekrutacja odbywa się trochę na zasadach łapanki. Według znajomego mojej koleżanki, facet z kompetencjami tamtej dziewczyny prawdopodobnie tej pracy by nie dostał.

Z pozoru brzmi to jak niesprawiedliwość, prawda? Dobrze jednak wiemy, że typowa sytuacja wygląda tak, że dziewczyny muszą starać się mocniej, dużo mocniej, i często nie dostają pracy, chociaż są bardziej kompetentne od swoich kontrkandydatów.

Od czegoś trzeba zacząć wyrównywanie szans, chociaż oczywiście dużo lepiej byłoby zacząć od podstaw. W idealnym świecie to by wystarczyło. W idealnym świecie w ogóle szanse byłyby równe od początku i nie byłoby tematu. Ale świat nie jest idealny, więc żeby można było zacząć zmieniać go od dołu, trzeba też przykładów na górze.

Równe szanse

Wyrównywanie szans ma to do siebie, że aby je wyrównać, trzeba najpierw jakiejś grupie odebrać nadmierne przywileje. Czyli zmniejszyć szanse. Tak z 90 procent do 50, bo o to chodzi w równych szansach. I pewnie że, że grupa do tej pory marginalizowana może na starcie dostać jakieś fory, ale jeśli to ma być cena za to, że w przyszłości będzie po równo, to ja w to wchodzę. Bo powiedzmy sobie otwarcie, nie żyjemy w świecie równych szans. Ogranicza nas ekonomia, geografia i historia: to, gdzie się urodziliśmy, komu się urodziliśmy i kim się urodziliśmy, gdzie mieszkamy. Płeć też, nawet jeśli wydaje się nam, że jest inaczej.

Parytety dotyczące równego udziału kobiet i mężczyzn w polityce, nauce czy w konkretnych zawodach wielu osobom wydają się czymś na siłę. Czymś niepotrzebnym bo przecież “kobiet to i tak nie interesuje”, “kobiety i tak się do tego nie garną”, “kobiety nigdy nic nie osiągnęły w tej dziedzinie”, “kobiety są w tym gorsze”. Oczywiście osoby, które tak myślą wykazują się zwyczajną ignorancją historyczną. Oczywiście nie mają pojęcia, że kobiet w tych dziedzinach jest tak mało, bo przez setki lat nie miały do nich dostępu. A gdy już ten dostęp dostały, bardzo często padały ofiarami tzw. zjawiska Matyldy, gdy za efekty ich pracy naukowej nagradzani byli ich męscy współpracownicy. I oczywiście nie mają pojęcia, że tak mało jest kobiet w naukach ścisłych, w polityce czy w IT, bo ktoś, dawno temu, gdy były jeszcze dziewczynkami powiedział im, że to nie dla nich. Że są za słabe. Że nie powinny się tym interesować. Zwyczajnie podciął im skrzydła.

Ten ktoś mógł mieć twarz matki lub nauczyciela. Mógł też nie mieć żadnej twarzy. Mógł być powszechnie panującym w społeczeństwie przeświadczeniem, które pod wpływem edukacji, środowiska, mediów itp. formowało się dziewczynce z tyłu głowy. To cały system błędnych przekonań, bazujący na z pozoru logicznych, ale tak naprawdę całkiem błędnych, podstawach.

Co z tym mają wspólnego parytety? Ano to, że ta dziewczynka, której właśnie podcięto skrzydła, mówiąc jej, że się nie nadaje, nie miała żadnego kontrargumentu. Więc milczała i uznała, że może rzeczywiście to nie dla niej. Nie miała przykładu, wzoru. I to nie takiego z twarzą i nazwiskiem. Jasne, fajnie się mówi o Skłodowskiej Curie, Adzie Lovelace czy Margaret Hamilton, ale najlepszy wzór i przykład to duża liczba. Po prostu: jest mnóstwo programistek, to oczywiste, że mogłabym być jedną z nich. Tak jak to jest oczywiste dla chłopaków, bo jest mnóstwo programistów.

Zmarnowany potencjał

W 1944 roku Miriam Menkin udało się po raz pierwszy w warunkach laboratoryjnych połączyć komórkę jajową z plemnikiem i uzyskać ludzki zarodek we wczesnym stadium. Miriam pracowała wówcza jako techniczka w zespole Johna Rocka. Chwilę wcześniej urodziła dziecko, ale jako że w USA nie przysługiwały kobietom pełnopłatne urlopy macierzyńskie (nie przysługują zresztą do dziś), od razu po porodzie wróciła do pracy. Udało jej się to, co zespół naukowaców probówał osiągnąć od sześciu lat. Miriam jako pierwszy człowiek w historii na własne oczy zobaczyła podział komórkowy zapłodnionej komórki jajowej.

Raport z jej odkrycia został opublikowany w czasopiśmie “Science”, jednak sama Miriam nigdy nie mogła cieszyć się ze sławy odkrywczyni technologii in vitro. Straciła też otwierającą się przed nią szansę na rozpoczęcie doktoratu na Harvardzie, który wcześniej odrzucił jej kandydaturę, ponieważ była kobietą. Stało się tak, ponieważ mąż Miriam został wylany z pracy i zdecydował, że rodzina musi przeprowadzić się do Karoliny Północnej. Mirian nie miała nic do gadania, musiała być posłuszna mężowi i nie mogła decydować o swoim życiu. Gdy w końcu uzbierała pieniądze na rozwód, zespół, któremu pomogła w wielkim odkryciu, pracował już nad zupełnie innym projektem. Pierwsze dziecko urodzone dzięki in vitro przyszło na świat dopiero w 1977 roku, ponad 30 lat po odkryciu Menkin. Kto wie, czy nie wydarzyłoby się to wcześniej, gdyby Menkin mogła dalej pracować?

Historia Miriam Menkin niedawno została odgrzebana i rozeszła się po mediach społecznościowych, ale takich nieodkrytych opowieści o zapomnianych kobietach jest wiele więcej. Przez stulecia połowa społeczeństwa nie brała udziału w nauce. Oczywiście znamy nazwiska zdeterminowanych jednostek, jak Maria Skłodowska-Curie i zbyt łatwo zapominamy, jak bardzo musiały być zdeterminowane i jak cholernie trudno było im w męskim świecie. Nie znamy nazwisk nie mniej zdeterminowanych jednostek, które często zdobywały edukację w męskim przebraniu. Tych, które ciężko pracowały nad niezwykłymi odkryciami, po czym za efekty ich pracy uznanie zdobywali mężczyźni. Tych, którym zwyczajnie podcięto skrzydła. I tych pokonanych przez bycie kobietą w paskudnych dla kobiet czasach.

Wystarczy nam już chyba tego, że przez tysiące lat połowa ludzkości nie mogła w pełni wykorzystywać swojego potencjału? Pomyślcie o tych wszystkich wynalazkach, które mogły stworzyć kobiety, gdyby tylko miały na to szanse, których nie posiadały, następnym razem, gdy ktoś rzuci argumentem, że kobiety nie stworzyły żadnych wielkich wynalazków.

Tymczasem w Polsce

Jest rok 2018 i siostrzenica mojej przyjaciółki jest w zerówce i ma taką książeczkę, w której trzeba przyporządkować obrazki do dziewczynki i chłopaka. Już sam fakt dzielenia rzeczy i czynności na takie dla chłopaków i takie dla dziewczynek mierzi. Ale może dałoby (nie wiem jak, ale może) się to jakoś wybronić. Czytasz jednak klucz rozwiązań, ty dostajesz mikrozawału i przypomina ci się Opowieść Podręcznej.

Według książki, czytanie jest dla chłopców.
Pływanie na głębokiej wodzie jest dla chłopców.
Dziewczynki opalają się przy brzegu.
A sześciolatka dowiaduje się, gdzie jej miejsce.

Jest rok 2018 i znajoma mojej koleżanki nie chce posyłać córki na zajęcia sportowe, które ją interesują, bo mogą jej się wyrobić niekobiece mięśnie. Inna znajoma mówi, że piłka nożna nie jest dla dziewczynek. Dobrze, że ma synów i nie musi im tłumaczyć, dlaczego.

Chcemy nauczyć dzieci (i dziewczynki i chłopców!), że mogą wszystko, a potem zaczyna się edukacja. Sześciolatka myśli jeszcze, że może robić to samo, co chłopaki, ale już za chwilę prawdopodobnie zmieni zdanie. Pomoże jej w tym program nauczania, ale nie tylko. Sprzeczne sygnały nadejść mogą z książek, od dziadków, od innych dzieci. Praca u podstaw to jest zawsze orka na ugorze. Możemy sobie chcieć wychowywać dzieciaki w duchu równości, ale nic to nie da, jeśli nie kopnie się też w tyłek starszych pokoleń. Te trzeba edukować nawet bardziej. Dzieci na starcie myślą, że ludzie są równi. Wystarczyłoby im tego myślenia nie spieprzyć i nie podcinać im skrzydeł.

2 thoughts on “Rzecz o podciętych skrzydłach

  1. Czytanie jest dla chłopców?! Eee… a co powinny robić w wolnym czasie 6-letnie dziewczynki?
    Nie dalej jak dziś rano rozmawiałam z Nim o tym, że na pytanie „kim jestem?” odpowiedziałabym prędzej, że człowiekiem niż kobietą. Bo choć moja płeć biologiczna czy kulturowa mają dla mnie znaczenie, to często powtarzam, że pewne rzeczy nie mają (dla mnie) płci. Nigdy też nie doświadczyłam boleśnie ograniczeń czy powinności związanych z byciem dziewczynką czy kobietą. Rzecz jasna, nie zaprzeczam ich istnieniu, po prostu nigdy nie czułam, że mnie osobiście to jakoś specjalnie dotyka. Może też dlatego, że nie chciałam robić kariery w IT czy w górnictwie.

    Jednak szokuje mnie to, że 30 lat po moim dzieciństwie – które przypadło na lata 90 w niezbyt dużym mieście – obyczajowo edukacja cofa się o trzy kroki w tył. Albo milion. Nie wiem, czy chcę, żeby moje dziecko chodziło do polskiej szkoły. Coraz bardziej się nad tym zastanawiam, czy to nie będzie dla niego po prostu ograniczające pod każdym względem.

    1. A wiesz, że ja mam podobne doświadczenia. Tzn. jako dziewczynce nikt specjalnie nie dawał mi odczuć, że coś jest nie dla mnie. Może tego po prostu nie zauważałam, bo też nie chciałam robić takiej kariery. Chyba pierwszy raz na poważnie zaczęłam myśleć o tych ograniczeniach, gdy robiłam reportaż o piłkarkach. A teraz, jako mama dziewczynki widzę to wszędzie. Raz, że takie dzielenie się opłaca marketingowo, bo można sprzedać dwa razy więcej zabawek, dwa że klimat polityczny jest jaki jest i szykuje się nam obyczajowy backlash, niestety nie tylko w Polsce 🙁

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top