Znacie to uczucie rozczarowania po obejrzeniu filmowej adaptacji książki? Odkąd opuściłam mury podstawówki i przestałam oglądać takie filmy w zastępstwie nudnych lektur, podchodziłam do sprawy dość poważnie.

Pewnie nawet raz czy dwa obiecałam sobie, że więcej oglądać nie będę. Ale tak się nie da, prawda? Chcesz zobaczyć postaci, które ożyły kiedyś w twojej wyobraźni, z ciała i krwi hollywoodzkiej gwiazdy. Albo po prostu, gdy wszyscy o tym filmie mówią, nadrabiasz szybko powieściową zaległość, by móc powiedzieć o sobie, że książkę już znasz. Nie zawsze nastawiasz się na rozczarowanie.

Od ekranizacji wielkiej literatury wymaga się wiele, bo przecież punkt wyjścia sam w sobie jest tak dobry. Wielkie nadzieje zawieść najprościej. W przypadku złej literatury wcale nie jest łatwiej. Oczywiście najlepiej by było, gdyby ludzie, którzy kręcą filmy na podstawie książek po prostu robili to dobrze. Ale dobrze niejedno ma imię. Aby ułatwić sobie obcowanie z filmowymi adaptacjami książek, warto stosować się do pięciu prostych zasad, które wam poniżej wyłożę.

Nie czytaj tej książki

Rozwiązanie najprostsze. Nie mając porównania, nie masz możliwości szukania dziury w całym. Szansa na rozczarowanie automatycznie spada o połowę. Dodatkowo odpadają spojlery. Do wykonania pod warunkiem, że wcześniej tej książki nie przeczytałaś/eś.

Nie oglądaj filmu zaraz po przeczytaniu książki

Jeśli jednak już to zrobiłaś/eś, szansa na zawód wzrasta o połowę. By prawdopodobieństwo to zredukować o jakieś 25 procent, odczekaj. Unikaj oglądania filmu świeżo po przeczytaniu lektury. Po pierwsze, jeśli to dość wierna ekranizacja (z definicji ekranizacja jest dość wierna) tylko się wynudzisz, bo wszystko wiesz. Po drugie, jeśli to niewierna adaptacja (z definicji adaptacje są luźne), będziesz czekać na ulubione sceny i wkurzysz się tylko, gdy ich nie zobaczysz. W skrócie: seans stracony. Warto odczekać, zatrzeć szczegóły w pamięci. Kiedy pierwszy raz oglądałam „Forresta Gumpa” byłam świeżo po przeczytaniu książki. Cały film czekałam na orangutana w kosmosie i seks na zlewozmywaku. Nie doczekałam się. Byłam okrutnie rozczarowana. Po kilku latach nie pamiętałam już tylu szczegółów z powieści. Oglądało się o niebo lepiej.

Nie czytaj, bo trzeba nadrobić przed premierą

Nigdy, przenigdy, nie czytaj książki bo film właśnie wchodzi do kin i trzeba nadrobić, bo wszyscy twoi znajomi czytali, albo tak jak i ty chcą nadrobić zaległości. Dlaczego? Patrz punkt 2.

Traktuj film jako odrębne dzieło

Bo to jest odrębne dzieło, a nie zamiennik dla uczniów, którym nie chce się czytać. Jego bezpośrednim twórcą nie jest autor książki, nawet jeśli czasem miesza przy scenariuszu (i zdarza mu się samemu zmieniać własne wątki, jak Ken Follet w Filarach ziemi, czy George RR Martin w Grze o Tron). Kino/telewizja rządzi się innymi prawami, oczywista oczywistość. Gdyby chcieć naprawdę wiernie ekranizować wszystkie powieści, przeciętny film trwałby pewnie z 18 godzin. Ze skrótami jesteśmy się jeszcze w stanie pogodzić (chociaż istnieje pewna grupa fanatyków, która nie wybacza nigdy). Gorzej, jeśli zdarzają się przeinaczenia. Bo zmienili zakończenie, bo aktor za młody/za stary, bo dodali postaci, których w książce w ogóle nie było.

Pamiętaj: film to odrębne dzieło. Adaptacja, jak sama nazwa wskazuje, polega na zaadaptowaniu pierwowzoru (ekranizacja jest z założenia wierniejsza oryginałowi, ale to nie znaczy, że będzie 1:1 z wizją z twojej głowy). Zarówno do języka filmu jak i do wizji jego twórców. A ci mają prawo zinterpretować książkę po swojemu, użyć jej nawet jedynie jako inspiracji do stworzenia czegoś zupełnie nowego. Może ci się to nie podobać, ale nigdzie nie jest napisane, że nie można. To tak jakbyś chciał/a napisać wiersz na podstawie obrazu. Dwa różne języki, dwa różne nośniki.

Odkąd w ten sposób patrzę na filmy na podstawie książek, ogląda mi się je o wiele łatwiej, z o wiele większą przyjemnością. Gdybym była zafiksowana na wiernym odtwarzaniu pierwowzorów, pewnie wkurzyłabym się na ostatnią adaptację „Kongresu futurologicznego” Lema, w której samego Kongresu była tak 1/3 filmu i to jeszcze ze zmianami. Do tego 2/3 zupełnie innej historii, wymyślonej przez twórców filmu. Ale to miało sens. Naprawdę miało. Pozwalało spojrzeć na powieść z zupełnie innej strony. I było to dobre. Oczywiście takie zabiegi mogą też film pogrzebać, ale wierne ekranizacje również bywają gniotami. Są filmy, które byłyby gniotami, nawet bez porównania ich z książką i nic im nie pomoże (patrz „Wiedźmin”).

Przeczytaj książkę po filmie

Zawsze warto. Procent filmów lepszych od swoich książkowych pierwowzorów prawdopodobnie jest jednocyfrowy (do tego grona zaliczam mój ulubiony film Trainspotting – lubię książkę, film kocham, no i to dwa odrębne dzieła, kompletnie różne), więc jeśli film ci się podobał, z dużym prawdopodobieństwem książkowy oryginał będzie spodoba ci się jeszcze bardziej. Odczekaj jednak trochę. Jeśli odczekasz, zdążysz zapomnieć jak wyglądali drugoplanowi bohaterowie i okoliczności przyrody i w mniejszym stopniu przepuścisz swoją wyobraźnię przez pryzmat już widzianego. No i jesz szansa, że po książce film przestanie ci się podobać, a po co psuć dobre wrażenie.

Stosuj się do tych zasad, a będzie ci dane rozczarowywać się rzadziej. Aczkolwiek nie daję stuprocentowej gwarancji sukcesu. Powyższe rady na pewno nie pomogą filmom, które po prostu są słabe. Nie jako adaptacje literatury. Po prostu jako filmy.

3 thoughts on “Jak nie rozczarować się filmową adaptacją literatury?

  1. Właśnie czytam sobie opowiadania Sapkowskiego w ramach przypomnienia. I nie uważam tego za zły zwyczaj, który sprawi, że będę rozczarowana filmem 😛 „Ostatnie życzenie” już za mną, teraz kończę „Miecz przeznaczenia”. Nie jestem psychofanką do tego stopnia, by dopatrywać się każdej rozbieżności między scenariuszem serialu a historią książkową i je piętnować. Mnie nawet jarają takie różnice! Niesamowicie mnie interesuje, jak np. przedstawią przeszłość Yennefer, bo temu Sapek poświęcił ledwo kilka linijek w jednym opowiadaniu. Bawi mnie obecna walka w necie tocząca się między fanami książek i gier – oba obozy jadą po serialu Wiedźmin z różnych powodów 😛 A przecież każda z tych historii to odrębne medium, odrębne wyobrażenie i przedstawienie postaci (dla mnie np. Yen w grze jest zbyt dojrzała, w książkach była przedstawiana jako babeczka o urodzie nastolatki 😉 W serialu ma lico młodsze, co z kolei nie podoba się fanom gier 😀 Jak dla mnie cyrk na kółkach, hehehe). A najbardziej mnie bawią zarzuty, czemu niektóre driady są ciemnoskóre. W mordę 😀 Książki Sapkowskiego traktują m.in. o tym, jakie nieszczęście ze sobą niesie rasizm rasowy (prześladowania nieludzi – elfów, krasnoludów i nie tylko), a tutaj fani czepiają się serialu o kolor skóry…

  2. Jakoś nigdy nie byłam bojownikiem o książki i nie pamiętam żadnego filmowego rozczarowania, wręcz przeciwnie – „Władca pierścieni” zawsze będzie dla mnie filmem, mimo że czytałam książkę. Aczkolwiek nienawidzę, gdy ktoś pisze książkę na podstawie filmu. Nie widzę w tym innego sensu jak chęć zarobienia na fanach, a też jeszcze nie spotkałam, by było to dobrze napisane.

    1. Nie wiem, czy tego nienawidzę, ale zdecydowanie tego nie rozumiem. To znaczy rozumiem, że dla hajsów, ale poza tym to nie. W życiu czytałam tylko jedną (nie licząc książeczek o śwince Peppie, które jestem zmuszona czytać teraz dziecku ;)) książkę na podstawie filmu i była to jedna z części książkowych adaptacji serialu Beverly Hills 90210, którego byłam wielką fanką w wieku lat 12. No i to było złe, bardzo złe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top