Nie mam wstydu. Żadnego. Czasami udaję, że mam, bo normy społeczne wymagają ode mnie wstydu, to silniejsze ode mnie. Więc udaję, że krępuje mnie np. zmiana stanika na bikini na plaży, gdy nie chce mi się biec do kabiny, ale wcale mnie nie krępuje. Generalnie nagość własna czy cudza nie jest dla mnie problemem. Ale to wcale nie znaczy, że mam zdrowe podejście do ciała. Myślę, że jeszcze długo mieć nie będę. Może i nigdy.

Oficjalnie nie mam kompleksów, ale wszystko się wali, gdy zaczynam oglądać swoje zdjęcia. Bez dostępu do fotografii mielibyśmy prawdopodobnie dużo mniej krytyczne podejście do naszych własnych ciał i być może nawet ich w pewnym sensie wyidealizowany obraz. Bo lustereczka są od tego, żeby mówić nam, kto jest najpiękniejszy w świecie. W lustrach odbijamy się pod właściwym kątem, przeglądamy we własnych wyobrażeniach. Fotografia to są cudze oczy, no chyba że mówimy o selfie. A cudzych, oceniających spojrzeń, gotowych wytknąć nam wszystkie niedoskonałości nie lubimy wcale. Chociaż ostatecznie na te zdjęcia patrzymy własnymi oczami.

Lustro

Ja nie wiem, kto mnie okłamuje. Moje lustro, czy fotografie, ale na te drugie, tak szczerze, to nie znoszę patrzeć. Pewność siebie zero. Akceptacja ciała zero. Akceptacja twarzy zero. No nul, zero totalne. Grubość, starość, wzrok mordercy. Podejrzenie, że tak właśnie widzą mnie inni. Coś jak zderzenie głosu w głowie i głosu na dyktafonie. A w lustereczku moje ulubione oblicze, miss turnusu i cycki Wenus. Skąd ta rozbieżność? W którym momencie moja głowa kłamie? Gdy patrzy w lustro, czy gdy patrzy na zdjęcia? I czy wieczne niezadowolenie z siebie na fotografii to nic innego jak przejmowanie się tym, co pomyślą o mnie inni. Czymś, co oficjalnie mnie nie obchodzi, przynajmniej gdy patrzę w lustro.

Co ciekawe, podobam się sobie na większości starych zdjęć. Na tych, które kiedyś wydawały mi się okropne, też. Dzisiaj nie widzę w nich nic okropnego i zastanawiam się, dlaczego kilka lat temu uważałam, że wyglądam na nich źle. Czytałam ostatnio, że każde nasze zdjęcie będzie się nam ostatecznie podobać po upływie 20 lat. Nie wiem, czy na niektóre jestem w stanie czekać tak długo, więc profilaktycznie kasuję. Chociaż przyznam, że nigdzie nie podobam się sobie tak bardzo jak na profilówce z paszportu rocznik 1999. Ale trudno nie mieć ciepłych uczuć dla zdjęć, na których się miało 17 lat.

Zdjęcia

Co jeszcze ciekawsze, to zdjęcia, w tej na maksa współczesnej instaformie, są dziś głównym narzędziem promocji ruchu i idei body positivity. Zdjęcia ciał bez retuszu, twarzy bez makijażu, ciał wyzwolonych z kanonu i normy społecznej. Chociaż czy zawsze wyzwolonych? Może na tyle, na ile właścicielki i właściciele tych ciał chcą im pozwolić. Wiem, że sama, mimo braku elementarnego poczucia wstydu, nie byłabym w stanie opublikować w internecie zdjęcia, na którym we własnym odczucie wyglądam niekorzystnie. Czyli w praktyce żadnych zdjęć z plaży. Podejrzewam, że niewiele osób ma taką odwagę. Pytanie, czy to świadczy o braku zdrowego podejścia do ciała. Wydaje mi się, że tak. Że z tyłu głowy mamy wyryte wielkimi literami, że nie możemy sobie pozwolić, by wyglądać źle. Przynajmniej w oczach innych. Ludzie, którzy naprawdę mają to w dupie, serio są zwycięzcami.

Mam do przepracowania mnóstwo rzeczy, by móc powiedzieć o sobie, że mam zdrowe podejście do ciała. To nawet nie są kompleksy, bo szczerze mówiąc nie przypominam sobie żadnego, który spędzałby mi sen z powiek po szesnastym roku życia. To raczej kwestie tego, na co swojemu ciału mogę pozwolić, tego jak pozwolę mu wyglądać, tego co będę maskować. Chociaż często zapominam się zupełnie i nie maskuję, jak przykazał podręcznik dobierania stroju do figury, i płaczę, gdy patrzę na zdjęcia. Oczywiście to głupie, ale nie wiem, czy kiedyś uda mi się te głupoty z głowy wyplenić.

Ciało

Pozostaje pytanie, czy da się być tak na 100% ciałopozytywnym człowiekiem. Takim z zupełnie zdrowym podejściem do ciała, wolnym od kieratu kanonu urody i nie przejmującym się zupełnie ludzkim wzrokiem. Byłoby super, gdyby się dało i gdyby ta ciałopozytywność oznaczała nie tylko akceptację siebie, ale też akceptację ciał innych ludzi. To oczywiście się łączy. W sensie pozytywnym, ale też negatywnym. Zastanawiam się też, czy niechęć do własnego ciała, postrzeganie go jako brzydkie, nie takie, automatycznie oznacza dyskryminację innych osób, które wyglądają podobnie. Czy, gdy napiszę o sobie, że jestem gruba, obrażam inne grube osoby? Czy mam prawo mówić o sobie paskudne rzeczy, których nigdy nie powiedziałabym kobiecie, która wygląda jak ja? Czy autoseksizm to automatycznie seksizm? Szczerze mówiąc, nie wiem. Twój rozum mówi, że nie, ale może tylko się oszukuje, wybiela.

I jeszcze na koniec. Masz prawo się sobie nie podobać, nawet jeśli za tym przekonaniem stoi niezdrowy stosunek do ciała, za którym z kolei stoją opresyjne kanony urody. Masz prawo chcieć schudnąć czy przytyć, czy zrobić sobie operację plastyczną, tak samo jak masz prawo zrobić sobie tatuaż. Czasem jesteś w stanie zaakceptować swoje ciało dopiero, gdy je zmienisz i to też jest w porządku. To w końcu twoje ciało.

2 thoughts on “Body positivity na 100%. Czy to w ogóle możliwe?

  1. Ja mam różnie. Raz idę ulicą jak paw, innym razem mam chęć zakryć wszystkie lustra w domu. Ale z doświadczenia mogę powiedzieć (chociaż nie upieram się, że tak jest w każdym przypadku), że akceptacja swojego ciała to kwestia przyzwyczajenia. Uzwyczajnienia go. Nie nadawania mu znaczenia większego, niż ma faktycznie. Zrozumienie, że ciało to nie tylko wygląd, ale też – co przecież ważniejsze! – cała gama przydatnych do życia narządów, dzięki którym można chodzić, jeść, cieszyć się czy iść na fitness nawet, o czym zapominają niektórzy. Więc żeby realnie zacząć swoje ciało akceptować, trzeba wreszcie uznać, że to ciało, które masz, pozwala na naprawdę wiele. I zacząć być za to wdzięcznym. Ale wiadomo, że to proces, który może trochę potrwać. U jednych pewnie dłużej, u innych krócej.

    Oraz mogę podzielić się pewnym ciekawym eksperymentem 😉 który podał mi pewien profesor fotografii, żeby jego studenci oswoili się z autoportretem. Wiadomo, że autoportret to trochę lustro, chcesz wyglądać pięknie i artystycznie zarazem, a to nie zawsze o to chodzi, oraz nie jest zawsze prawdziwe. Więc jest ćwiczenie: stanąć nago przed lustrem na kwadrans. Bez żadnych innych bodźców typu muzyka, inny domownik, kot pod nogami itp. Zamknąć się w pokoju z dużym lustrem i patrzeć na siebie przez kwadrans. Z doświadczenia swojego i znajomych, którzy ten eksperyment sobie zafundowali mogę powiedzieć, że nie jest to łatwe doświadczenie. Bo brzuch można wciągać kilka minut, miny można strzelać chwilę i zwykle takimi się w tych lustrach widzimy, a tu cały kwadrans do zagospodarowania, który wydaje się wiecznością. I przestajesz w końcu ten brzuch wciągać, garbisz się jak zazwyczaj, i dopiero wtedy widzisz się tak, jak na co dzień widzą cię inni. A skoro inni akceptują cię takiego zwyczajnego, niewyidealizowanego, zgarbionego i ze wszystkimi niedoskonałościami, i akceptują cię takiego, to w sumie czemu my sami siebie nie możemy zaakceptować, albo patrzeć na siebie nieco łaskawszym okiem.

    (długi komć wyszedł, ale już kończę! :D)

    Hejt na niedoskonałość spotykam często w necie, w realu – może raz. I nigdy nie dotknął mnie osobiście, chociaż nawet gdy dotyka innych, to ja też odnoszę go trochę do siebie, niestety. W klawiaturę to każdy jeden mocny. W realnym świecie jesteśmy neutralni. Zarówno pod względem wytykania niedoskonałości, jak i komplementowania – taka moja obserwacja. Każdy zajęty sobą i swoimi kompleksami 🙂 co byłoby nawet pocieszające, gdyby nie fakt, że jednak dużo żyjemy online, a kultura instagrama to wręcz kopalnia kompleksów nie tylko w kwestii ciała, ale chyba w każdej kwestii życia.

    1. Oj tam, że długi. Ten komentarz to złoto. A ten eksperyment rzeczywiście dość przerażający, boję się spróbować. Zwykle się do tego lustra wypinamy i mizdrzymy, ale przez 15 minut chyba nikt by tak nie wytrzymał 😉
      I zgadzam się z tym, że w klawiaturę to każdy jeden mocny. W realu tylko patologiczne jednostki posuwają się do hejtu, chociaż jak się hejtuje w necie to w sumie też się podpada pod niezłe pato.
      No a co instagrama, to fajny tekst o tym, że kłamie, napisała ostatnio Riennahera. Czytałaś?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top