Ja to jednak jestem dziadem. Dziadówą taką, aż mi wstyd za siebie. Wychodzi ze mnie to dziadostwo, jak niektórym słoma z butów. Są na tym świecie ludzie, którzy zawsze, nawet w biedzie największej, w sercu mają miliony monet i nie stać ich na kupowanie tanich rzeczy, a we mnie jest dziad. Walczę z nim, łajam się za niego, ale ciągle przegrywam.
Przeczytałam kiedyś tekst o tym, że gotowanie w duchu zero waste (modne słowo, żeby nie powiedzieć, że się gotuje z resztek) to trochę, a nawet bardzo, dziadowanie a nie niemarnowanie. I zrozumiałam jak najbardziej punkt widzenia osoby, te obawy o wpływ takiego dziadowskiego gotowania na zdrowie. Ale pomyślałam sobie: do cholery, gdzie tu jest dziadowanie? Sama nigdy nie zrobiłam sałatki z obierek, ani pasztetu z warzyw wyciągniętych z ugotowanego bulionu, ale zupa z tego co się nawinie, czy potrawy z ostatków znalezionych w lodówce nie są mi obce. Przyznać też muszę, że dania te należały do jednych z najlepszych w mojej kuchni, a na pewno były niepowtarzalne, bo po dziś dzień nie jestem w stanie odtworzyć przepisów. Dziad leży gdzie indziej i nie ma nic wspólnego z ideą przeciwdziałania marnotrawstwu. Dziadostwo w moim wykonaniu jest marnotrawstwem.
Nie zgadzam się z twierdzeniem, jakoby biednych ludzi nie było stać na kupowanie tanich rzeczy. Tak można mówić tylko, gdy nigdy nie było się biednym. Jeśli się było spłukaną dziewczyną, to się wie, że nie łączyło się wtedy ciuchów od projektantów z ciuchami z sieciówek, jak radziła Kasia Tusk, ani się nie jadło chleba z ketchupem do końca miesiąca, tylko dlatego, że się wydało wszystkie pieniądze na porządne buty. Po prostu się jadło chleb z ketchupem w chujowych butach. Chociaż ja tam zawsze buty miałam porządne. Za to torebki chujowe. I chujowe komputery, w dodatku nie swoje. A pod ketchupem na tym chlebie to zwykle też chujowy serek topiony. I dziadowało się z musu, chociaż to nie było żadne dziadowanie, tylko strategia przetrwania.
No i ten dziad ze mnie nie wylazł, chociaż wylazła ze mnie bieda. To znaczy zaczęłam zarabiać ludzkie pieniądze i wyszłam na prostą. Przez tego dziada zdarza mi się kupować rzeczy z najniższej półki, chociaż rozsądek podpowiada, że najlepiej byłoby ze średniej, bo na wysokiej to płaci się już tylko za marketing. Co gorsza zdarza mi się też kupować rzeczy niepotrzebne i zupełnie bez sensu, bo były tanie, na szczęście rzadko, bo nie umiem wydawać pieniędzy, i najczęściej pluję sobie potem w twarz za zmarnowane pieniądze. Małe, bo małe, ale zawsze to hajs. Bo żaden ze mnie człowiek-dyskont, łowca okazji. Tylko zwyczajnie dziad.
Ludzie, którzy zaznali głodu, na przykład na wojnie, później całują podniesiony z ziemi chleb, albo w patologiczny wręcz sposób futrują swoje wnuki parówkami i żółtym serem. Ale nie mają dziada w sercu i nic nie marnują. A ja głodna byłam tylko raz, jak mi przez 24 godziny nie pozwolili jeść w szpitalu i zwyczajnie bywam dziadówą. A to się leczy. Więc ja się próbuję leczyć na każdym wyjściu po zakupy.
Bo z dziadem w sercu to w życiu nie będziesz minimalistką ani bohaterką zero waste. Tylko utoniesz w morzu tanich serków topionych, bo teraz przecież cię stać.
Cała ja 🙂 Co prawda nie jadłam chleba z keczupem, ale już tony parówek (z keczupem) owszem. Myślę że jest jednak dobra rzecz w podziadowaniu przez jakiś czas. Mój narzeczony zawsze miał kasę i czasem nie rozumie, czemu uważam zakup kolejnej konsoli za niepotrzebny albo czemu wolę gotować sama niż jeść na mieście. Teraz dzięki zmianie pracy (o parę lat za późno) stać mnie i na konsolę i na codzienne lunche, ale dziad we mnie szepce „ej, to przesada” i chyba jestem mu za to wdzięczna. Inna rzecz, że czasem przesadnie i niepotrzebnie oszczędzam i zdaję sobie z tego sprawę. Dziad z człowieka łatwo nie wyjdzie 😉