Cholernie trudno kogoś mądrze wspierać i cholernie trudno jest być wspieranym. Chociaż na pozór to takie oczywiste.
Znacie pojęcie guilty pleasure? Pewnie, że znacie. Ja mam na przykład tak, że czasem lubię obejrzeć sobie te okropnie głupie amerykańskie dokumenty w telewizji o ekstremalnie grubych ludziach na diecie i nie potrafię wziąć się w garść i zmienić kanału. Na swoją obronę mam tylko, że nie wyszukuję ich celowo. To nie Netflix! I tak mając niedawno dostęp do kablówki obejrzałam program o kobiecie, która ważąc ponad 200 kilo poddała się operacji zmniejszenia żołądka, ale przez kolejny rok nie potrafiła trzymać się diety, by schudnąć i zredukować ryzyko przedwczesnej śmierci, mimo wsparcia lekarzy i rodziny. Wydawać by się mogło, że wsparcie, obok osobistej woli walki, to rzecz kluczowa. Tylko jakie to było wsparcie?! Gdyby tak obejrzeć program pobieżnie – wzorowe. Jednak gdy się to oglądało z włączonym myśleniem to się jednak widziało, że gówno warte.
Ktoś inny być może miałby ochotę walnąć tę kobietę w łeb, gdy opychała się tłustym żarciem, i powiedzieć jej, żeby się za siebie zabrała i zaczęła słuchać lekarzy, bo inaczej szybko do jej drzwi zapuka kostucha. Ja miałam ochotę walnąć w łeb jej lekarza. Operowanie kategoriami “sukcesu” i “porażki” w odniesieniu do człowieka znajdującego się prawdopodobnie w ciężkiej depresji, nie brzmiało zupełnie jak wsparcie. Brzmiało jak koszmarny lejtmotif z podręcznika dla coachów. Wsparciem nie można też nazwać zachowania męża pacjentki, który widział, że jest źle, ale nie dość, że we wszystkim jej potakiwał, to jeszcze przemycał jedzenie do szpitala. Trudno mi oczywiście stwierdzić, jak było naprawdę. Kamera reality tv nie pokazuje niuansów.
Tym sposobem moje weekendowe guilty pleasure doprowadziło mnie do rozważań o tym, jak właściwie powinno wyglądać wsparcie i czy łatwo w kilku zdaniach kategorycznie określić jego definicję. Nie będziemy tu mówić o wsparciu finansowym i fizycznej pomocy. Będziemy tu mówić o byciu obok i byciu razem.
Oczekiwania kontra wyobrażenia
Sama mam z tym problem i to zarówno od strony osoby wspieranej, jak i wspierającej. Przyznam się Wam, że nie raz darłam koty z własnym mężem wypominając mu, że mnie nie wspiera, albo wspiera mnie nie tak. Bo z tym wsparciem między bliskimi osobami to z reguły jest tak, że zderzają się z jednej strony oczekiwania wsparcia, a z drugiej wyobrażenia o wspieraniu. I nie zawsze są one tożsame. Ba! Zwykle nie są.
Bo my sobie bardzo dużo wyobrażamy, kiedy myślimy o tym, jak mamy kogoś wspierać w różnych codziennych, małych i dużych, sprawach. W uprawianiu sportu, w przechodzeniu na dietę, w karierze, w nauce, w byciu rodzicem i w byciu dzieckiem, w pasjach, działalnościach, w podejmowaniu ważnych decyzji. W mnóstwie rzeczy. I czasami to nasze wsparcie kończy się wielkimi pretensjami, łącznie z pretensjami o jego brak. Możecie mi wierzyć, przerabiałam to nie raz i gdy próbuję sobie teraz przedefiniować pojęcie wsparcia, już nie tak łatwo mi stwierdzić jednoznacznie kto kiedy miał rację.
To na pewno nie jest wsparcie
Cholernie trudno jest jednoznacznie stwierdzić, czym jest wsparcie. Dużo łatwiej też powiedzieć, czym wsparcie na pewno nie jest.
- Automatyczne przytakiwanie drugiej osobie, nawet jeśli wiesz, że robi źle, to na pewno nie jest wsparcie.
- Stanie z batem nad drugą osobą to na pewno nie jest wsparcie.
To są skrajne zachowania, które z reguły występują z mniejszą intensywnością, bo mało kto rzeczywiście używa bata poza jazdą konną i praktykami BDSM, a i patologicznych potakiwaczy wcale nie sieją, ale wiele osób gdzieś w tych rejonach poszukuje sposobów na wsparcie swoich bliskich. A tymi sposobami to można wyrządzić krzywdę nie mniejszą niż totalnym brakiem wsparcia.
Wciąż nie umiem jednoznacznie powiedzieć, jak wzorowo wspierać ludzi. Umiem powiedzieć za to, jakiego wsparcia sama oczekuję w danej sytuacji. Albo przynajmniej uczę się odpowiadać sobie i innym na to pytanie. Bo dużo łatwiej niż ogólną definicję dobrego wsparcia jest wskazać jego konkretne przykłady.
Czasem wystarczy się nie wtrącać, czasem trzeba wyciągnąć pomocną dłoń, czasem samemu trzeba czegoś się nauczyć
Jeśli twoje dziecko rezygnuje z jednego zainteresowania po drugim, twierdząc, że do niczego się nie nadaje, albo znajdując kuriozalne wymówki, to nie przytakujesz tak po prostu jego wyborom, tylko pytasz go, co w zamian, a w razie konieczności podsuwasz nowe propozycje, na nic jednak nie naciskając.
Jeśli twoja partnerka lub twój partner stawia wszystko na jedną kartę i zaczyna realizować swoją pasję, z której na razie nie ma forsy, ale za to jest mniej czasu, to nie mówisz jej/jemu że na pewno się nie uda tak, jak sobie wyobraża. Nie mówisz też, że na pewno wszystko uda się zajebiście. Najlepiej nic nie mów, tylko tak na co dzień, zwyczajnie podziel z nią/nim obowiązki, by miała/miał czas na te swoje rzeczy.
(A jeśli masz wspierać kogoś w odchudzaniu, to nie stoisz z paralizatorem przed półką ze słodyczami, ani też nie przymykasz oka na notoryczne podjadanie zakazanych produktów. Możesz za to przejąć zdrowe gotowanie, jeśli widzisz, że ta osoba kompletnie sobie nie radzi. Chyba że jesteś mężem 200-kilowej bohaterki programu o problemach wielkiej wagi. Jeśli nim jesteś, udajesz wraz z żoną się do psychologa, bo tego zdecydowanie zabrakło w historii przedstawionej w tym strasznym amerykańskim programie.)
Sceptycznie podchodzę do zasady złotego środka, ale być może to jest właśnie to, czego nam trzeba, by zdefiniować mądre wsparcie. Optimum zainteresowania (bo przegiąć to można w dwie strony). Maximum zaufania (bo to mimo wszystko powinien być punkt wyjścia). I minimum forsowania własnej wizji.
Tylko wiecie, to cholernie trudne. Bo bardzo chcemy być super wspieraczami.
Ja o wsparciu myślałam najwięcej… pisząc pracę o relacjach Konrada i Boga w III części Dziadów 😉 Ciągle miałam wrażenie, że Konrad wymaga od Boga jakiegoś wsparcia, którego ten mu jednak nie udziela; Konrad się obraża, a tak naprawdę po prostu musi przez to przejść sam, i dopiero jako człowiek odnowiony może zacząć współpracę z Bogiem. Jakkolwiek to absurdalnie brzmi, wchodzi w to jeszcze alchemia – pierwiastek, żeby wejść na wyższy poziom syntezy, musi sam spłonąć, zginąć, by narodzić się na nowo. Alchemia wszystko przekłada na ludzi, a więc – nie można liczyć, że ktoś się będzie za ciebie poświęcał, trzeba wycierpieć samemu, by stać się formą wyższą. I tak sobie miesiąc mieszałam te Dziady, alchemię, gnozę i nie wiadomo co jeszcze, i nic mi tak nie pozwoliło ustalić swojego stosunku do pomagania, jak to. Problem z tym miałam od dawna, gdyż w moim najbliższym środowisku przeważają osoby z problemami, z różnymi chorobami, i w pierwszym, jeszcze dziecięcym odruchu chciałam im pomagać – i lata musiały minąć, zanim nauczyłam się choroby znać, akceptować i z grubsza wiedzieć, kogo mogę jak wspierać. Na pewno nie można pokazywać, że jakoś cię obciąża wspieranie kogoś, ani tym bardziej poświęcać komuś całego życia. To tworzy patologiczne sytuacje, gdy wspierany czuje się winny albo uczy się cię wykorzystywać… Ogólnie jestem też bardziej za złotym środkiem, a nawet w niektórych przypadkach dawką obojętności, nigdy nie za robieniem z siebie męczennika za kogoś. Obojętnie, czy to osoba czy naród 😛
To jest najlepsza diagnoza Dziadów jaką w życiu czytałam! <3 Trochę się uśmiałam, ale to ma sens 🙂
I bardzo bardzo zgadzam się z Twoją końcową tezą.
Mnie ostatnio olsnilo jak na forum wylewalam swoje żale przedporodowe i dziewczyna po czwartym porodzie powiedziała mi: ej, wiesz że czas przed drugim porodem jest szczegolnie trudny? Bo z jednej strony cię wszyscy straszą, że idzie piorunująco, a z drugiej strony musisz mieć w pogotowiu opiekę dla starszaka. Ależ mi ulżyło! Serio. Tego się uczę, że najlepsze wsparcie to coś w stylu: twoje emocje w tej sytuacji są ok. Adekwatne. Nie żadne : olej to, zapomnij, zajmij się czymś innym. Tylko takie: masz prawo być teraz smutna i zła. Albo: myślę że to cholernie trudne zrzucić 200kg. Nie dziwię się że jest ci ciężko. Jak mogę ci pomóc?
To jest chyba najlepszy sposób na okazanie empatii!